Reklama

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

Krzysztof Stanowski

Autor:Krzysztof Stanowski

04 lipca 2017, 13:44 • 9 min czytania 122 komentarzy

Gazeta ma swoje ograniczenia, internet nie. W sobotnim „Przeglądzie Sportowym” ukazał się mój tekst na temat sagi związanej z Vadisem Odjidją-Ofoe, ale zmieścić mogłem jedynie nieco ponad 4 tysiące znaków. A że temat uważam za niewyczerpany, dzisiaj zmodyfikowana i wydłużona wersja.

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

„Dziewczyna na jedną noc”

Mniej więcej miesiąc temu zacytowałem na Twitterze słowa agenta Vadisa Odjidji-Ofoe, który podczas mistrzowskiej imprezy w klubie The View, próbując przebić się przez głośną muzykę, krzyczał mi do ucha: – Najdziwniejsza sprawa, której początkowo nie zakładaliśmy, jest taka, że Vadis troszkę zakochał się w Warszawie… O rany, jakie wtedy zapanowało poruszenie! Ludzie wyznawali miłość piłkarzowi, zapewniali, że tak jak on kocha Warszawę, tak Warszawa jego, próbowali go przez internet wyściskać, przytulić i przybić piątkę. Z kibicami tak to już jest, że jeśli w coś bardzo chcą wierzyć – to uwierzą. Mogą się sparzyć na własnej naiwności sto razy, mogą w duchu przez rok powtarzać sobie „nigdy nie zaufam piłkarzom i ich menedżerom”, ale potem w godzinie próby – słysząc pierwsze lepsze miłosne wyznanie – tracą rozum i rzucają się w wir uczuć. To w zasadzie najkrótsza definicja futbolu: gry, w której emocje dzień w dzień zagłuszają zdrowy rozsądek.

Czy piłkarze mogą zakochać się w klubie piłkarskim? Mogą, ale nieliczni, zazwyczaj chłopcy z sąsiedztwa, zasypiający z koszulką pod poduszką i wieszający plakaty na ścianach. Tacy jak Michał Kucharczyk, dla którego Łazienkowska zanim stała się codziennością była odległym marzeniem. Taki ktoś może w gazecie narzekać na krótkie urlopy, ale jednak melduje się punktualnie na pierwszym treningu i bierze do roboty. Czy cudzoziemiec może zakochać się w polskim klubie piłkarskim? Pewnie i takie przypadki zdarzają się raz na milion lat, ale poważne uczucia wymagają poważnej perspektywy czasowej. Cudzoziemiec po roku gry może być nie zakochany, lecz co najwyżej zauroczony. A klub na jeden sezon nie jest niczym więcej niż dziewczyna z dyskoteki na jedną noc.

Problemem są kibice, którzy miłosnych wyznań – nawet fałszywych – wyczekują i którzy reagują na nie niezdrową wręcz podnietą. To oni prowokują zawodników: powiedz coś miłego, szepnij ładne słówko, powiedz, że kochasz. Gdyby nie fani i ich żądza, gdyby nie to, jak wiele można zyskać kilkoma kłamstwami, piłkarzom do głowy by nie przyszły te wszystkie słodkie pierdy. Moja rada jest więc taka: nie chcecie być oszukiwani, nie wymuszajcie tego. Jeśli zawodnik mówi „kocham ten klub”, odpowiadajcie „gówno nas to obchodzi, nie jesteś od kochania, tylko od grania”.

Reklama

Ale to się nie stanie. Kibice nie dość, że nadstawiają uszu na każde kolejne „I love you”, to jeszcze zdecydowanie bardziej rajcuje ich wyznanie z ust cudzoziemca. Jeśli chłopak z Mazowsza powie kibicom Legii, że kocha klub, zostanie to przyjęte z obojętnym wzruszeniem ramion: „no dobrze, wiadomo, że kocha”. Ale gdy powie to cudzoziemiec to fiu, fiu – uczucie takie, jakby udało się posiąść królewnę z dalekiej krainy, jakąś egzotyczną piękność. Pojawia się duma, że zdołaliśmy usidlić cudzoziemca. Kibice więc szczególnie nadstawiają uszu na wyznania z natury podejrzane i na 99 procent po prostu fałszywe.

Vadis Odjidja-Ofoe być może zauroczył się Legią – co oznacza tylko tyle, że na starość będzie ją miło wspominał i powie swojemu dziecku: spędziłem tam naprawdę fajny czas. Ale póki co nie zajmuje się wspominkami, tylko czym innym: cynicznym wyciskaniem z kariery wszystkiego, co wycisnąć się da. Wie ile ma lat, wie ile jeszcze może zarobić, nie interesują go sentymentalne bzdury, a jedynie zimna kalkulacja. W tym sensie jest podobny do drugiej strony – pracodawców – którzy również nie żywią do niego głębszych uczuć (chociaż czasami udają), tylko widzą w nim pożytecznego pracownika. I którzy pierwsi byliby chętni do rozwiązania wysokiego kontraktu, gdyby ów pracownik nie błyszczał na boisku. W futbolu często zwykłą relację szef – pracownik obudowuje się zbędnymi pozorami namiętności.

Trzeba bowiem wyjaśnić sobie, że bardzo często dochodzi do jednej z dwóch kryzysowych sytuacji.

1. Problem pojawia się wtedy, gdy piłkarz jest za słaby jak na klub, który mu płaci, a nie ma zamiaru odejść.

2. Problem pojawia się wtedy, gdy klub jest za słaby jak na piłkarza, któremu płaci, a nie ma zamiaru go puścić.

W pierwszym wariancie często poszkodowany jest piłkarz, traktowany nieprzyjemnie, w niektórych klubach przymuszany do ustępstw poprzez codzienne dręczenie. Kibice bardzo często stają wówczas po stronie klubu. Mówią: – Niech on po prostu rozwiąże kontrakt! A piłkarz rozwiązać go nie chce, bo ma świadomość, iż drugi raz nikt się nie pomyli i podobnej pensji już mu nie zagwarantuje. Zaczyna być postrzegany jako darmozjad, naciągacz, złodziejaszek bez ambicji. Broni się: – Ale ja mam kontrakt! I słyszy: – To go rozwiąż!

Reklama

W drugim wariancie poszkodowany jest klub. W każdym okienku mamy takie sytuacje – piłkarz już wie, że w jakimś miejscu jest dla niego za ciasno, a jednocześnie wiąże go umowa, z której trudno się wyplątać. Wchodzą do akcji menedżerowie, z czasem ktoś wpada na pomysł, by zagrać pracodawcy na nosie. Dzieje się tak na niskim poziomie (VOO vs Legia), ale też na tym najwyższym (Verratti vs PSG).

Oba te przykłady pokazują, że kontrakt tak naprawdę świętością nie jest. Tak postrzega go strona szantażowana, trzyma się go z całych sił, ale dla strony rozczarowanej to jedynie kilka kartek papieru, które można zastąpić innymi kartkami papieru.

Na 100 piłkarzy 95 wolałoby grać w Olympiakosie Pireus niż Legii Warszawa. Może kiedyś się to zmieni, ale na dziś mistrz Grecji to po prostu dużo większa piłkarska marka, z większym dorobkiem i większym budżetem. Nie ma nic dziwnego, że Belg chciał tam czmychnąć. Jeszcze bardziej nic dziwnego nie ma w tym, że ostatecznie czmychnął w ujęcia obrzydliwie bogatego Rosjanina. Wątpliwe moralnie wydawały się metody, zasłanianie się sytuacją rodzinną, byle tylko nie podjąć treningów i przydusić Dariusza Mioduskiego. Jakiś czas temu jedna z osób dobrze znająca realia powiedziała mi: – Jeśli wydaje ci się, że Aleksandar Prijović na koniec nie zachowywał się ładnie, to nie wiesz, co w stanie zrobić jest zdeterminowany Vadis Odjidja-Ofoe. Przy całym swoim uporze i całej przy swojej niezłomności… Teraz dokładnie to widzieliśmy. Wdrożył w życie plan ewakuacji (ew. plan wielkiej podwyżki) i ściśle się go trzymał.

Na pozór wszystkie karty w ręku miała Legia, w praktyce – niewiele od niej zależało. Niektórzy przez poprzednie dni powtarzali: zesłać zawodnika do rezerw, nawet na rok! Ale tak mówili ci, którzy lekką ręką wydają cudze pieniądze. Pozostanie Vadisa w Warszawie – bez przedłużenia umowy na nowych, podyktowanych przez piłkarza warunkach – oznaczało, że jego rok gry kosztowałby klub jakieś 2,5 miliona euro (przy założeniu, że Olympiakos oferuje dwa miliony i ani centa więcej, a Krasnodar nie składa oferty), a to naprawdę olbrzymia suma. Wiele osób – jak życie pokazało, całkiem słusznie – mówiło, że taki zawodnik jest warty więcej, ale z drugiej strony: czy układ, w którym za darmo przychodzi świetny gracz, wydatnie pomaga zdobyć mistrzostwo i na koniec zasila kasę klubu blisko 10 milionami złotych jest układem złym? Na to trzeba sobie już bez emocji odpowiedzieć. Moim zdaniem nie jest to układ najgorszy.

Problemem było co innego – to, że zawodnik dał zły przykład i pokazał, że można chwycić klub za gardło i robić, co się żywnie podoba. To, że udowodnił, iż terminy treningów nie są nienaruszalne, lecz to tylko umowna ciekawostka. To, że na koniec trener musiałby zmierzyć się z problemem, kto ma grać – ten, kto gra lepiej, czy ten, kto poważniej traktuje drużynę, obowiązki, klub. Z każdym kolejnym dniem te problemy by się nawarstwiały, o czym Odjidja-Ofoe dobrze wiedział i na co liczył. W pewnym momencie sytuacja stałaby się nie do zniesienia.

Niestety, drodzy państwo. Somalijski pirat porwał statek i trzeba było jakoś z tego wybrnąć, minimalizując straty. Opowieści o tym, że nigdy nie negocjuje się z terrorystami są naprawdę fajne, ale niestety naiwne – czasami się negocjuje.

Sytuacja powtórzy się i to nie raz – jak nie w Legii to w Lechu, jak nie w Lechu to w Wiśle, jak nie w Wiśle to Górniku. Nieważne, gdzieś kiedyś znowu do tego dojdzie i warto sobie na chłodno pewne fakty uzmysłowić.

1. Ściągnięcie bardzo dobrego piłkarza do odbudowania na dwuletni kontrakt jest logiczne. Kontrakt na rok – jak początkowo chciał VOO – oznacza odejście piłkarza za darmo w momencie, gdy uda mu się wrócić do formy. Kontrakt na trzy lata – oprócz tego, że bardzo trudno kogoś takiego do niego przekonać – oznacza problem, jeśli zawodnik do formy jednak nie wróci, a takie ryzyko przecież występuje.

2. W przypadku tzw. okazji – pozyskania piłkarza o potencjalnie zbyt dużych umiejętnościach – należy od początku zakładać, iż dojdzie do momentu, gdy trzeba będzie się pożegnać na możliwie najlepszych warunkach finansowych dla obu stron. Wariant optymistyczny dla wszystkich jest bowiem taki, że piłkarz osiągnie swoje cele, klub swoje i dojdzie do rozwodu. Trzeba przyznać, że to się Legii udało.

3. Piłkarz mający kontrakt warty jeszcze tylko przez rok ma naprawdę mnóstwo argumentów w walce z klubem. Brakuje mu sześciu miesięcy do możliwości podpisania umowy z przyszłym pracodawcą. To oznacza, że może chapnąć kwotę, która wedle początkowych planów miała trafić na konto klubu. Ale jeśli chce odejść jak najszybciej, to może po prostu… strajkować. Na sto sposobów. Mówić, że go głowa boli. Albo noga. Mieć chore dziecko albo chorą żonę. Spóźniać się na samolot. Może też się zwyczajnie opierdzielać. Jeśli jest dość sprytny, uda się strajkować w ten sposób, by jeszcze nie dać podstaw do jakichkolwiek kar. Ale zakładając, że kary mu niestraszne…

– Niech gra w rezerwach! – ktoś krzyknie. A ja się pytam: jak nie zagra, to co wtedy? Jak w ogóle nie przyjdzie na treningi przez dwa tygodnie, co wówczas? Karać? Zabierać zarobki? Walczyć w FIFA? Można się w to wszystko bawić, tylko na sam koniec efekt jest taki, że klub traci zarówno piłkarza, jak i niezrealizowane przychody z transferu.

– Ma kontrakt, ma realizować polecenia – czytam w internecie. Ale nikt nie pisze, co zrobić wtedy, gdy ich realizować nie będzie. Jaki jest plan w razie eskalacji konfliktu. Owszem, można iść na permanentną wojnę na wyniszczenie, ale pytanie brzmi: co jest do wygrania, poza przyjemnością wynikającą z rozsmarowania rywala? Jaki jest bilans zysków i strat? Na sam koniec prezes klubu musi usiąść, zastanowić się, przekalkulować.

Tak, piłkarz na rok przed końcem kontraktu może bardzo wiele. Klub zawsze będzie udawał, że ma mocniejsze karty, bo to wizerunkowo kluczowe. Ale w rzeczywistości każdy kto umie liczyć wie, że na dłuższą metę trzymanie w klubie zawodnika, który nie chce w nim grać, jest dla wszystkich degradujące. To rozkłada klub, drużynę, mąci atmosferę wokół, męczy trenerów, właścicieli i kibiców.

4. Vadis Odjidja-Ofoe nie zrobił Legii krzywdy, a wręcz przeciwnie. Zagwarantował bardzo wysoki poziom sportowy, a na koniec bardzo wysokie wpływy. Cała operacja pt. „VOO w Polsce” była jedną z najbardziej udanych w dziejach. Na koniec doszło do zgrzytu, ale mimo wszystko po prostu każdy wywiązał się z obietnic – piłkarz obiecywał, że będzie przez rok dobrze grał, a klub obiecał, że po roku go sprzeda. Kontrakt na dwa lata podpisano nie po to, żeby grał tu dwa lata, tylko żeby swoją grę po roku zmonetyzował dla Legii. Pewnie gdyby była zapisana na papierze kwota odstępnego, udałoby się uniknąć całej tej nieprzyjemnej szopki, ale z drugiej strony nie udałoby się zarobić aż tyle.

Teraz pozostaje tylko pytanie – czy uda się taki strzał sportowo-finansowy powtórzyć?

KRZYSZTOF STANOWSKI

Założyciel Weszło, dziennikarz sportowy od 1997 roku.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

122 komentarzy

Loading...