Reklama

Co powinieneś wiedzieć o Tour de France, jeśli nie interesuje cię kolarstwo, ale chcesz błysnąć w towarzystwie

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

01 lipca 2017, 15:43 • 6 min czytania 2 komentarze

Tour de France to co roku jeden z najgorętszych tematów do konwersacji w lipcu. M.in. dzięki niezłym występom Rafała Majki w poprzednich latach, o tym wyścigu rozmawia się podczas rodzinnych grillów, imprez w klubach i wspólnych wypadów nad morze. Nie jesteś wielkim fanem kolarstwa, ale mimo to nie zamierzasz odstawać od reszty towarzystwa? Zerknij na poniższe ciekawostki, opowiedzenie publicznie kilku z nich powinno sprawić, że w oczach bliskich przestaniesz być totalnym laikiem, który ma z rowerem tyle wspólnego, że od lat trzyma go w piwnicy.

Co powinieneś wiedzieć o Tour de France, jeśli nie interesuje cię kolarstwo, ale chcesz błysnąć w towarzystwie

– Zanim kolarze wzięli się za doping farmakologiczny, oszukiwali w nieco inny sposób. Podczas drugiej edycji TdF aż dwunastu zawodników pokonało część trasy… pociągiem, za co zostali później zdyskwalifikowani.

– Kiedy patrzymy na Michała Kwiatkowskiego czy Rafała Majkę, myślimy sobie: kolarze to chucherka. Owszem, dziś wagowo upodabniają się do modelek, ale kiedyś wyglądało to inaczej. W 1909 roku Wielką Pętlę wygrał niejaki Francois Faber, który poza znakomitą jazdą wyróżniał się czymś jeszcze, mianowicie posturą. Facet przy wzroście 178 cm ważył… 90 kg.

– Najmniejsza różnica czasowa pomiędzy zwycięzcą touru, a zawodnikiem, który zajął drugie miejsce, wynosiła… osiem sekund. W 1989 roku właśnie o tyle lepszy od Laurena Fignona okazał się Greg LeMond. Dodajmy, że wówczas kolarze przejechali 3285 km.

– Podczas treningu jedziesz na swoim rowerze ze średnią prędkością 25 km/h? Jak na amatora to oczywiście niezły wynik, ale z zawodowcami nawet nie masz co się porównywać. Najszybszy etap TdF miał miejsce w 1999 roku, kiedy kolarze śmigali z Laval do Blois (194,5 km). Ulubieniec kobiet, znakomity sprinter Mario Cipollini pruł wtedy ze śr. prędkością 50, 4 km/h, co do dziś jest rekordem pojedynczego odcinka imprezy.

Reklama

CIPOLLINI-Mario002pp-630x421

– Rowery, na których startowano w początkowych edycjach francuskiej imprezy, ważyły naprawdę sporo, 15-20 kg. Dzisiejsze kolarzówki są kilkakrotnie lżejsze, a za ich równowartość mógłbyś kupić przyzwoite auto. Taki Rafał Majka od początku swojej zawodowej kariery jeździ na sprzęcie Specialized – głownie na modelu S-Works Tarmac. W tym roku wystartuje na najnowszej generacji Tarmac-a, która zresztą ma premierę wczoraj. Cena tego cacka to 42 599 zł.

– Żółta koszulka dla lidera TdF została wprowadzona w 1919 roku. Dlaczego wybrano właśnie ten kolor? Nie ma pewności. Jedna wersja mówi, że miała kojarzyć się z wydawaną na żółtym papierze gazetą L’Auto, która była patronem imprezy. Druga – mało kto w peletonie używał wówczas tego koloru, więc zastosowanie go miało sens. Kolejna ciekawostka: gdy na początkowych etapach kibice widzieli lidera, udawali, że są… kanarkami.

– Od 84 lat niektóre wzniesienia na TdF oznaczane są jako górskie premie. Kolarze, którzy pojawiają się na nich na czołowych miejscach, zdobywają punkty. Kto ma ich najwięcej, jedzie w specjalnej białej koszulce w czerwone grochy. Pojawiła się na imprezie w 1975, a wzór pochodzi od pierwszego sponsora, firmy Poulain, która produkowała czekolady. W tym miejscu warto dodać, że Rafał Majka dwukrotnie wygrywał klasyfikację na najlepszego górala imprezy. Poza trzecim miejscem Zenona Jaskuły w klasyfikacji generalnej wyścigu w 1993 r., spokojnie można uznać to za największy wyczyn polskiego kolarza w Wielkiej Pętli.

– To właśnie Jaskuła w spektakularny sposób wygrał etap TdF. W rozmowie z „Onetem” w 2013 roku wspominał to wydarzenie tak:  „Jechaliśmy przez Pireneje, w których drogi były wąskie, a asfalt lepił się do kół. Trzeba przyznać, że końcówka etapu była nerwowa. Do podnóża góry, pod którą podjeżdżaliśmy, dojechała mała, 30-35 osobowa grupa. Już na początku podjazdu zaatakował Szwajcar Tony Rominger. W końcówce etapu została nas jednak trójka. Obok mnie i Romingera był jeszcze lider wyścigu Hiszpan Miguel Indurain. Ten ostatni miał jednak tego dnia kryzys, był słaby na trasie. To cud, że w ogóle z nami dojechał w czołówce. Kilka razy byłem na tym wyścigu tuż za podium. Nie ukrywam, że rozmawiałem wówczas z Romingerem o sytuacji. Szwajcar zarzucał mi, że nie atakuję Induraina, tak jak on to czyni. Stwierdziłem zatem, że skoro jesteś taki dobry, to wygraj ze mną i odskocz. Nie był w stanie. Wprawdzie po moim ataku na 300 metrów przed metą dogonił mnie jeszcze, ale przy kolejnym moim mocnym depnięciu na pedały, został”.

635090006230344887

Reklama

– Wbrew pozorom, kolarstwo nie jest sportem indywidualnym. Na sukces lidera danej grupy pracuje cała drużyna, której członkowie mają naprawdę sporo zadań: na płaskim osłaniają go przed wiatrem, dowożą zapas żeli energetycznych i bidonów z piciem, podczas górskich odcinków zdarza im się „holować” swojego szefa, jeśli ten przechodzi akurat kryzys. Oczywiście często w takiej sytuacji pomocnik musi schować swoje ambicje do kieszeni. Jakiś czas temu Dariusz Baranowski opowiadał nam o górskim etapie Tour de France:

– Jechałem w czołówce, czułem, że noga podaje, że mam szanse na podium. Nagle usłyszałem w słuchawce, że mam poczekać na lidera swojej grupy, aby potem ułatwić mu finiszowanie. W międzyczasie mijał mnie Lance Armstrong i zachęcał, żebym z nim jechał. Niestety, musiałem odmówić. Do dziś jak pomyślę o tym dniu, to czuję lekki smutek – naprawdę miałem wtedy szansę na wygranie etapu.

– Dziś kolarze zabierają ze sobą na trasę wyścigu głównie żele energetyczne i bidony pełne napojów. Drzewiej sprawy wyglądały zupełnie inaczej. Niezłym ancymonem był niejaki Hugo Koblet, który w równym stopniu co jednoślady wielbił kobiety. Szwajcar zawsze podczas etapów TdF miał przy sobie… grzebień, wilgotną gąbkę i buteleczkę wody kolońskiej. Używał ich głównie po przekroczeniu mety, aby na spotkaniu z kibic(k)ami i dziennikarzami prezentować się nienagannie.

– Kolarstwo i maraton – to dyscypliny, w których kibice mają nieustanny kontakt z zawodnikami. Ma to oczywiście swoje minusy, o czym w 2015 roku boleśnie przekonał się faworyt tegorocznej Wielkiej Pętli Chris Froome. Na trasie 14. etapu imprezy Brytyjczyk został bowiem… oblany moczem przez jednego gapiów. Ów człowiek chciał oczywiście w ten sposób pokazać, że jego zdaniem zawodnik teamu Sky jeździ na dopingu, którego nieudolni kontrolerzy nie są w stanie wykryć podczas badań.

– W XXI wieku, gdy kolarz ma awarię roweru, błyskawicznie pojawia się przy nim wóz ekipy technicznej, który ratuje nowym sprzętem. Przez dłuższy czas uczestnicy Wielkiej Pętli nie mogli jednak liczyć na osoby trzecie w przypadku takich problemów. Zamiast tego musieli naprawiać swoją maszynę sami. W 1913 roku Francuz Eugéne Christophe przez kilkanaście kilometrów niósł rower z pękniętym widelcem, szukając zakładu kowalskiego. Gdy w końcu się udało, jego działania bacznie obserwowali sędziowie. Koniec końców chłop i tak został zdyskwalifikowany, okazało się bowiem, że syn gospodarza pomagał mu przy kowalskim miechu.

– Ostatnim kolarzem, który w jednym roku wygrał Giro d’Italia i TdF, był w 1998 roku nieżyjący już Marco Pantani. Urodzony nad morzem Włoch był stworzony do szaleńczych ataków w górach. Kiedyś napisano o nim pięknie, że „jechał w sztubacko-awanturniczym stylu”. Kibice kolarstwa pamiętają o „Piracie” do dziś – jego grób odwiedza rocznie 50000 fanów z całego świata.

– W szczytowym okresie swojej popularności, Lance Armstrong używał w hotelach pseudonimów, aby ukryć się przed dziennikarzami i kibicami. W trakcie Tour de France Amerykanin lubił meldować się w nich jako Mellow Johnny, co jest grą słów. W języku francuskim „maillot jaune” to określenie… żółtej koszulki lidera.

OPRACOWAŁ KG

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

2 komentarze

Loading...