Wiedzieliśmy, że nie ma to większego sensu, ale jednak napisaliśmy wczoraj tekst o FK Pelister, macedońskim rywalu Lecha Poznań. Za największy przypał uznaliśmy hymn tego klubu, przy którym nawet utwory Mandaryny zasługiwały na nagrody Grammy, ale wczorajsza potyczka pokazała, że pomyliliśmy się w ocenie. Najprawdopodobniej to trener Naci Sensoy jest najdziwniejszym elementem tej układanki.
Bo o ile jego piłkarze na boisku byli tak bezbarwni, że momentami myśleliśmy, że awans do europejskich pucharów znaleźli w chipsach, a nie wywalczyli na boisku, o tyle trener na konferencji prasowej postanowił urządzić show znudzonym przebiegiem meczu dziennikarzom. Co prawda najpierw przyznał, że Lech był zespołem lepszym. Jednak później ruszył do ofensywy tak szalonej, że można było mieć poważne wątpliwości, czy to oddanie hołdu wygranym było szczere.
Łapcie fragmenty:
O arbitrze: – Był stronniczy, nie sędziował obiektywnie! Nie odgwizdał faulu, który był widoczny z samolotu. Ponadto rzut karny, który podyktował przeciwko nam, był niezasłużony. Rozmawiałem z zawodnikami i kategorycznie zaprzeczyli, by doszło tam do przewinienia. Widocznie sędzia uznał po pół godzinie gry, gdy Lech nie stworzył sobie żadnej sytuacji, że polski zespół sam nie wygra. Więc sam przejął inicjatywę i zaczął pomagać Lechowi.
O przebiegu meczu: – Nie było to tak łatwe zwycięstwo, jak sugeruje to wynik. To my pierwsi stworzyliśmy sobie groźną okazję do strzelenia gola, ale Matus Putnocky świetnie interweniował. Nie wiadomo, jak potoczyłby się ten mecz, gdybyśmy to my pierwsi strzelili gola.
O szansach w drugim meczu: – Rewanż będzie formalnością. Ale będę się modlił o to, żeby nie trafił się nam sędzia z Portugalii.
O pracy tłumacza: – Mówię pięć słów, a to tłumaczone jest tyle czasu!
Jako osoby, które – mimo oczywistych trudności – oglądały mecz Lecha uważnie, a także w gronie dość licznym, musimy powiedzieć, że pan Naci Sensoy, który w swojej bogatej karierze szkoleniowej pracował już w pięciu krajach, musiał wpaść gdzieś kiedyś na Janusza Wójcika. Tak, tak to widzimy – długa rozmowa z mistrzem o życiu i pracy szkoleniowej, który została okraszona tysiącem rad, w tym tą najważniejszą: niechaj prawda nie przeszkadza ci w robocie.
No bo nic tu się nie trzyma kupy. Ta cała groźna sytuacja to dość lekki strzał z około 19 metrów w środek bramki, na rozgrzewce daje się bramkarzom trudniejsze uderzenia do obrony. Lech tak bardzo nie przeważał i nie tworzył sobie okazji na początku, że strzelił tylko jedną bramkę. Jednak nieuznaną przez sędziego, przy czym nie mamy przekonania, że to na 100% słuszna decyzja. Mamy tu chyba nawet większe wątpliwości niż przy karnym podyktowanym za faul na Nielsenie. Generalnie o pracy sędziego trudno powiedzieć, że była naganna.
Całość prowadzi nas do następującej konstatacji: spieprzajmy stąd jak najszybciej się da. Bo nie dość, że w tych pierwszych rundach pucharów zachodzi ryzyko zbłaźnienia się na boisku, to jeszcze to całe towarzystwo jakieś takie… dziwne.