Reklama

Z jakiej planety jest Roger Federer? Geniusz tenisa rusza po 19. tytuł wielkoszlemowy

Jan Ciosek

Autor:Jan Ciosek

30 czerwca 2017, 19:08 • 13 min czytania 5 komentarzy

Mogę płakać tak, jak Roger. Wielka szkoda, że nie mogę grać tak, jak on – mówił ze łzami w oczach Andy Murray po przegranym ze Szwajcarem finale Australian Open. To zdanie doskonale pokazuje realia w świecie tenisa: jest Federer i cała reszta, która liczyła, że teraz, gdy Roger ma prawie 36 lat, będzie łatwiej. Nic z tych rzeczy. Przed ruszającym w poniedziałek Wimbledonem geniusz z Bazylei znów jest zdecydowanym faworytem.

Z jakiej planety jest Roger Federer? Geniusz tenisa rusza po 19. tytuł wielkoszlemowy

Roger dominuje nad rywalami w znacznie większym stopniu niż ja dominowałem. Jestem przekonany, że pobije wszelkie rekordy – stwierdził kiedyś Pete Sampras. Jeden z najwybitniejszych graczy wszech czasów, mistrz 14 turniejów wielkoszlemowych, miał całkowitą rację. Federer już dawno go przeskoczył, teraz tylko śrubuje rekordy. Inna sprawa, że Amerykanin zakończył karierę, wygrywając US Open jako 31-latek. Federer w tym wieku zdecydowanie jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.

Pięć lat na tronie

Cisza, geniusz przy pracy” – taki transparent często można zobaczyć na trybunach w czasie meczów Federera. I tak jak wiele haseł wypisywanych, czy wyśpiewywanych przez kibiców można włożyć między bajki, tak akurat to trafia w punkt.

Rafa Nadal, Andy Murray, Novak Djoković – to oczywiście znakomici zawodnicy, legendy, gracze o ponadprzeciętnych umiejętnościach, którzy do tenisa podchodzą ze stuprocentowym profesjonalizmem, piekielnie ciężko trenują i dają z siebie wszystko na korcie. Tak, to prawda. Ale Federer to geniusz.

Reklama

Grałem swojego najlepszego tenisa, próbowałem różnych rzeczy, ale nic nie działało. Kiedy grasz tak dobrze, a on odpowiada na wszystko tymi doskonałymi uderzeniami, musisz się zastanawiać, czy on jest z tej samej planety… – mówił Serb po jednym z przegranych finałów ze Szwajcarem.

Djoković trafił w punkt: Federer zdecydowanie przez długie lata był graczem z kompletnie innej galaktyki. Pięć razy z rzędu wygrał Wimbledon, pięć razy z rzędu US Open. W latach 2004, 2006 i 2007 zgarniał po trzy tytuły wielkoszlemowe, do 2009 roku brakowało mu tylko Roland Garros, gdzie niepodzielnie rządził Rafa Nadal. W międzyczasie przez 237 tygodni z rzędu (prawie pięć lat) był liderem rankingu, co oczywiście jest najdłuższym okresem panowania w historii. W sumie na pozycji numer 1 spędził 302 tygodnie (także rekord, Sampras miał rację). W pierwszej dziesiątce listy ATP był nieprzerwanie od października 2002 do listopada 2016. Licznik zatrzymał się na 14 latach i 2 tygodniach, kiedy z powodu kontuzji kolana nie wyszedł na kort przez ponad pół roku.

Są rzeczy, których nie można kupić

Rekordów jest więcej, większość z nich rzeczywiście brzmi kosmicznie. Zajrzyjmy na chwilę do polskich statystyk: Agnieszka Radwańska – jeden finał Wimbledonu, zwycięstwo w Masters, Jerzy Janowicz – półfinał Wimbledonu, Wojciech Fibak – ćwierćfinały Roland Garros, Wimbledonu i US Open, finał Masters. To teraz Roger Federer: w turniejach wielkoszlemowych – 18 triumfów, 28 finałów, 41 półfinałów, 10 finałów z rzędu, 23 półfinały z rzędu, 36 ćwierćfinałów z rzędu, 4 razy wszystkie finały w roku, 10 finałów na Wimbledonie. Poza Szlemami: 6 wygranych Mastersów, 4 finały.

Takich statystyk nie miał nikt do tej pory, łącznie z największymi mistrzami sprzed lat. Mało, naprawdę bardzo mało prawdopodobne, żeby ktokolwiek był w stanie poprawić wyniki Federera. Oczywiście, oprócz niego samego. Na razie za kilka dni ma się rozpocząć „Operacja 19”, czyli walka o 19, wielkoszlemowy tytuł w karierze i 8. na ukochanym Wimbledonie. Aha, jakby ktoś się zastanawiał, to ulubioną liczbą Szwajcara jest właśnie 8. Wiele wskazuje na to, że w Londynie rywale znów będą tylko tłem dla geniusza z Bazylei. Czy ich to złości? Na pewno. Czy frustruje? Jasne! Ale okazuje się, że dostrzegają także pozytywne strony.

Uważam siebie za gracza pierwszej piątki na świecie, co oczywiście nie znaczy, że jestem blisko Rogera. Mógłbym wygrać więcej tytułów i zdobyć więcej pieniędzy, gdybym nie grał w tych samych czasach, co on. Ale musicie wiedzieć, że jest coś, czego nie da się kupić – to możliwość gry przeciwko Rogerowi – stwierdził Ivan Ljubicić po przegranej ze Szwajcarem w Indian Wells 2006. Chorwat karierę zakończył w 2012 roku, a od ubiegłego sezonu pracuje jako… trener Federera. Nie da się ukryć, że z jego pomocą Szwajcar odzyskał dawny blask (obaj na zdjęciu poniżej).

Reklama

federer ljubicic

Zawsze wierzyłem, że są nowe rzeczy, których można się nauczyć, zawsze jest coś, co pozwala pozostać zmotywowanym i głodnym zwycięstw. Ktoś taki jak Ivan może mi w tym pomóc – mówił Federer, przedstawiając Chorwata jako nowego członka teamu. – Wiele mogę zrobić sam, ale potrzebuję, żeby ludzie z mojego teamu pomogli mi wycisnąć ten 1, 5 czy 10%.

Duża rodzina, duże problemy

To także dobrze charakteryzuje Federera. Gość jest wciąż głodny, choć wygrał wszystko, co było do wygrania, zdobył wszelkie możliwe i niemożliwe nagrody (jak na przykład kilka lat temu 2. miejsce na liście najbardziej szanowanych, podziwianych i godny zaufania ludzi, tuż za Nelsonem Mandelą). Ten głód napędza Szwajcara, choć przecież dawno mógłby odwiesić rakietę na kołku i zająć się rodziną. Nawiasem mówiąc – całkiem liczną. W 2009 roku urodziły się bliźniaczki Myla Rose i Charlene Riva. Pięć lat później rodzina powiększyła się o bliźniaków – Leo i Lennarta.

Nie moglibyśmy być szczęśliwsi. Ci, którzy mają dzieci, z pewnością to zrozumieją. Tenis w tej chwili jest najmniej istotny – mówił dziennikarzom tuż po narodzinach synów. Tu też padł swoisty rekord, bo od czasów Ivana Lendla na początku lat dziewięćdziesiątych nie było w zawodowym tenisie gracza z czwórką dzieci. – Mój plan jest taki, żeby wszyscy jeździli ze mną na turnieje. Teraz już przynajmniej wiemy, jak sobie radzić z dziećmi w podróży. Z córkami było trochę przygód, muszę przyznać. Zwłaszcza, kiedy skończyły rok i zrobiły się dużo bardziej mobilne. Teraz czeka nas sporo pracy, ale przynajmniej już wiem, w co się pakuję. Nie mogę się już tego doczekać. Oczywiście moja żona ma mnóstwo pracy, ja staram się pomagać, ile mogę. Mamy też dziadków i członków mojego teamu. Potrzebujemy trochę pomocy, żeby Mirka mogła czasem się zdrzemnąć, albo przyjść na mój mecz. Musimy być dobrze zorganizowani, ale wiemy już, jak to działa. Serio, nie mogę się doczekać życia w podróży z rodziną, ale z drugiej strony, kiedy skończę grać, przez długi czas nie będzie żadnych podróży. Ale to jeszcze kilka lat…

Wspomniana żona i mama całej czwórki to Mirka Vavrinec, czyli Miroslava Vavrincova, urodzona na Słowacji reprezentantka Szwajcarii. W szczytowym okresie kariery – 76. w rankingu WTA. To wystarczyło, żeby Mirka załapała się do reprezentacji na igrzyska w Sydney (2000). To właśnie wiosce olimpijskiej wpadli na siebie z Rogerem.

Roger i Mirka Federer

Śpiewał piosenki Backstreet Boys swoim najwyższym głosem. Od razu go polubiłam – opowiadała. Poważna kontuzja stopy zmusiła ją do zakończenia kariery w 2002 roku. Od tego momentu jeździ z Rogerem na turnieje i bardzo go wspiera. Wielu ekspertów uważa, że miała ogromny wpływ na karierę męża. Aha, w karierze tenisowej wygrała łącznie 260 tysięcy dolarów. Przy 104 milionach Federera – kwota w sam raz na waciki…

40 milionów rocznie i… krowa

Skoro mowa o pieniądzach: 104 miliony to kwota wygrana przez Szwajcara na turniejach. Do tego trzeba doliczyć gigantyczne pieniądze od sponsorów i z kontraktów reklamowych. Na liście najlepiej zarabiających sportowców Forbesa co roku jest w ścisłej czołówce. Kontrakty z Nike, Credit Suisse, Roleksem, Lindtem, Mercedesem, Gillette i kilkoma innymi firmami przynoszą mu rocznie między 40, a 50 milionów euro.

Są też inne bonusy, niekiedy mocno kłopotliwe. Od organizatorów Swiss Open otrzymał w prezencie… krowę. – Teraz muszę znaleźć jakiś garaż dla krowy, choć nie mam pojęcia, jak takie coś w ogóle wygląda – żartował, odbierając nietypowy prezent. Ostatecznie oddał ją pod opiekę farmera w Gstaad i nawet doczekała się cielaka, którego tenisista nazwał „Edelweiss”. Po kilku latach został spytany przez dziennikarzy o losy krowy. – Już jej nie ma, żyjecie w przeszłości. Już dawno jej nie ma. Myślę, że jej córki też już nie ma – odpowiedział, nie zdradzając jednak więcej szczegółów. Można się tylko domyślać, co ją spotkało. Nawiasem mówiąc, Federer do 16. roku życia był wegetarianinem. Teraz, jak sam mówi, je wszystko, co mu wpadnie w ręce.

Skoro mowa o nastoletnim Federerze – mniej więcej wtedy, gdy zdecydował, że jedzenie mięsa może mu pomóc w zrobieniu kariery, podjął także drugą ważną decyzję: rzucił szkołę. Z dnia na dzień oznajmił rodzicom, że stawia na tenisa i chodzenie na lekcje w tej sytuacji nie ma większego sensu. Czas pokazał, że zdecydowanie miał rację. Rok później wygrał juniorski Wimbledon w singlu i deblu, dotarł do finału juniorskiego US Open (przegrał nie z byle kim, bo z Davidem Nalbandianem), a następnie zwyciężył w Orange Bowl, uważanym za nieoficjalne juniorskie mistrzostwa świata. Kiedy wrócił do Szwajcarii, okleił drzwi do domu taśmą, na której napisał: „Tu mieszka numer 1”. I rzeczywiście, rok zakończył na 1. miejscu w rankingu juniorów, co jak wiemy z późniejszych lat – zdecydowanie weszło mu w krew.

Szanse z nim mają tylko Power Rangers

Dorosła kariera Federera zaczęła się w Gstaad, zresztą – od porażki z Lucasem Arnoldem Kerem (konia z rzędem, albo lepiej krowę temu, kto o nim słyszał). Do pierwszej setki rankingu wszedł z przytupem, wygrywając w 1999 roku w Marsylii z mistrzem Roland Garros i niedawnym numerem 1 – Carlosem Moyą. Rok później osiągnął pierwszy finał. Potem poszło już z górki: pierwszy triumf w Mediolanie, pierwsze ćwierćfinały wielkoszlemowe, w tym w Wimbledonie, gdzie nastąpiła swoista zmiana pokoleniowa, gdy w 4. rundzie Szwajcar wyeliminował Samprasa, który na londyńskiej trawie wygrał cztery wcześniejsze edycje.

Rok później wprawdzie rozstawiony z siódemką Szwajcar sensacyjnie przegrał na kortach All England Lawn Tennis Clubu już w pierwszej rundzie z Mario Anciciem, ale potem wpadek już nie było. Rozpoczęła się era dominacji, jakiej świat nie widział. 2003 wygrana w Wimbledonie. 2004 – Australian Open, Wimbledon i US Open, 2005 – „tylko” Wimbledon i US Open, 2006 i 2007 – finały we wszystkich Wielkich Szlemach, wszędzie pora Roland Garros wygrane. I tak dalej, i tak dalej. Od 2003 roku nie było ani jednego sezonu, w którym Szwajcar nie byłby w przynajmniej jednym wielkoszlemowym półfinale, co więcej – były jedynie dwa bez finału.

Nic dziwnego, że frustracja rywali rosła. Wygrywać z Federerem przez lata potrafił głównie Nadal, i to najczęściej na kortach ziemnych (choć trzeba mu oddać, że pobił Szwajcara w finale Wimbledonu z 2008, w prawdopodobnie najwspanialszym meczu w historii). W Londynie Rogera potrafił ograć także Djoković – wygrał z nim finały w 2014 i 2015 roku. Generalnie jednak, choć Szwajcar czasem przegrywał, to lepszego od niego nie było.

z21520584IH,Roger-Federer

Taki na przykład Andy Roddick, lider rankingu, mistrz US Open, trzy razy docierał do finału Wimbledonu. Za każdym razem przegrywał ze Szwajcarem. Najbliżej był w ostatniej próbie, w 2009 roku, kiedy decydującego piątego seta przegrał 14-16. Roddick szukał sposobu na Rogera, ale nie mógł znaleźć. Kiedyś powiedział, że może sposobem na pokonanie go, byłoby sprzedać mu lewego prostego. „Masz jakiś plan B?” – spytał dziennikarz. – Tak, uderzyć go w twarz rakietą! Nikt z nim nie ma szans. Może gdybyśmy zjednoczyli siły, jak jacyś Power Rangers, czy coś w tym stylu… – stwierdził.

499 głosów na 500 możliwych

Kolorowych wypowiedzi na temat Federera jest zresztą więcej.

Niektóre jego uderzenia powinny być uznane za nielegalne – stwierdziła kiedyś była numer 1 i dwukrotna mistrzyni US Open Tracy Austin.

Chciałbym kiedyś na jeden dzień zostać Federerem, żeby poczuć jakie to uczucie grać w ten sposób – to też nie żaden niespełniony talent, tylko legendarny Mats Wilander, jakby nie było zwycięzca sześciu turniejów wielkoszlemowych.

To najbardziej utalentowany gracz, jakiego widziałem w życiu. A grałem przeciwko wielu wybitnym tenisistom, Samprasom, Beckerom, Connorsom, Borgom. Ten gość jest najwybitniejszym zawodnikiem wszech czasów – to z kolei John McEnroe, zdobywca 7 tytułów wielkoszlemowych.

I tak dalej, pochwały płyną z każdej strony. Bo trzeba sobie uświadomić, że mówimy o absolutnie wybitnym graczu, tenisiście kompletnym. To nie jest tak, jak dyskusja wśród kibiców piłkarskich: kto jest lepszy – Messi czy Ronaldo. Raz jeden będzie mistrzem Hiszpanii, raz drugi, jeden zdobędzie mistrzostwo Europy, drugi poprowadzi drużynę do finału mistrzostw świata i Copa America – ciężko jednoznacznie rozstrzygnąć, który jest bardziej wybitny. W tenisie jest łatwiej. Liczby nie kłamią: drugiego takiego jak Szwajcar można ze świecą szukać.

Co ważne, wielkość Federera pokazują nie tylko statystyki, ale także jego rywale z kortu. Szwajcar przez innych tenisistów jest ceniony nie tylko za postawę na korcie, ale także – poza nim.

Jeśli zrobisz wśród najlepszych 500 tenisistów ankietę, 499 powie: Roger. Jedynym, który tego nie zrobi, będzie on sam. Jest na to zbyt miły – stwierdził kiedyś James Blake. Trudno się z tym nie zgodzić. Szwajcar nigdy nie wypowiada się krytycznie o innych, zawsze potrafi powiedzieć coś sympatycznego o rywalu. Oczywiście, za każdym razem walczy o zwycięstwo, ale nigdy nie zapomina o zasadach fair play. Można go nie lubić, ale trzeba to przyznać: gość ma klasę.

Znaczek, ulica i worek pucharów

Jak wielu innych sportowców, spełnia się także w działalności charytatywnej. Od kilkunastu lat działa Roger Federer Foundation, która wspiera inicjatywy edukacyjne głównie w Republice Południowej Afryki. Trzeba przyznać, że w pomaganiu innym tenisista jest równie skuteczny, co w zdobywaniu kolejnych trofeów. W sumie jego fundacja przekazała już prawie 30 milionów dolarów na budowę szkół w RPA. Czemu właśnie tam? Cóż, mało kto wie, ale Roger ma także obywatelstwo Republiki Południowej Afryki, bo jego matka Lynette pochodzi z Johannesburga.

znaczek

Przede wszystkim jest jednak Szwajcarem i trudno się dziwić, że rodacy go kochają. Jest na przykład pierwszym żyjącym człowiekiem, którego wizerunek znalazł się na znaczku Poczty Szwajcarskiej. Z kolei do Narodowego Centrum Tenisa w Biel dojeżdża się Aleją Rogera Federera. Sześć razy był wybierany na Sportowca Roku w swojej ojczyźnie, a raz nawet na Człowieka Roku – w 2003, kiedy jako pierwszy Szwajcar w historii wygrał turniej wielkoszlemowy (cóż, rozumiemy, że potem Szwajcarom mogło to nieco spowszednieć…). Był też trzy razy Osobowością Sportową BBC, także trzy razy Mistrzem Mistrzów L’Equipe, czterokrotnie odbierał nagrodę Sportowiec Roku Laureus. Inaczej mówiąc – tyle nagród, pucharów i dyplomów, że trudno to wszystko pomieścić w domu. Być może to jeden z powodów, dla których Federer nie ogranicza się do jednego miejsca zamieszkania w Szwajcarii. Ma kilka domów i apartamentów w różnych częściach świata, od Dubaju po Mauritius.

Wśród tenisistów wielu jest playboyów, graczy, którzy mocno korzystają z uroków życia. Imprezy, dziewczyny, dobre pieniądze i kolorowe życie. A na drugim biegunie – Federer. Od 17 lat z tą samą kobietą, żadną modelką, raczej typową „dziewczyną z sąsiedztwa”. Na turnieje jeździ z nią i czwórką dzieci, jest przykładnym mężem i ojcem. Tematów tabloidom nie dostarcza, z szaleństw tyle, że czasem kupi nowe sportowe auto.

Czekamy na finał numer 10

Wydaje się, że gigantyczne pieniądze go nie zmieniły. Jednocześnie potrafi z nich korzystać w fajny sposób. Jak na przykład zapraszając Boba i Dianę Carterów na Australian Open. Co roku od 2005. Ich syn, Peter, był głównym trenerem Federera w jego juniorskich czasach. Zginął w wypadku samochodowym w RPA w 2002 roku. Szwajcar nie zapomniał o nich i co roku organizuje im wyjazd na Australian Open, pokrywając oczywiście wszelkie koszty. Oczywiście, dla Federera to groszowe wydatki, ale przecież nie o pieniądze tu chodzi. Takie sytuacje pokazują ludzką twarz gościa z innej planety. Albo takie, że kiedy gra na Play Station w tenisa, to najczęściej wybiera… Nadala!

Z Hiszpanem zresztą łączą go szczególne relacje. Grali ze sobą w dziewięciu wielkoszlemowych finałach, Rafa zawsze był jego zmorą w Paryżu, gdzie wygrał wszystkie cztery pojedynki. Na Wimbledonie spotkali się trzy razy, Szwajcar wygrał dwukrotnie. W Australii, po tegorocznym triumfie Rogera, jest remis 1-1. Nadal ma na koncie 15 wielkoszlemowych triumfów, trzy mniej od swojego najgroźniejszego rywala, za to aż 10 z nich pochodzi z Paryża. Faktem jest, że Federer, Nadal i ich rywalizacja nazywana przez kibiców „Fedal” przez lata nakręcała zainteresowanie tenisem. Panowie są jedynymi, którzy 9 razy spotkali się w finałach wielkiego szlema, jedynymi, którzy mają na koncie po co najmniej 15 tytułów, jedynymi, którzy docierali do co najmniej 22 finałów oraz jedynymi, którzy mają po co najmniej 9 triumfów w jednym turnieju (Federer w Halle – 9, Nadal w Roland Garros, Monte Carlo i Barcelonie – po 10).

Idę swoją drogą. Kiedyś, gdy skończę karierę, wszystko policzymy – mówi jednak Nadal.

nadal federer

2017 to wielki rok dla obu. Choć mało kto się tego spodziewał, spotkali się w finale w Australian Open. Nadal następnie wygrał Roland Garros, w którym Federer nie wystartował. Teraz czas na trzeci akt: Wimbledon. Po dzisiejszym losowaniu wiemy jedno: spotkać mogą się dopiero w wielkim finale. Na razie Federer ma łatwiejszą drogę: Dołgopołow, Lajović, Misha Zverev, Dimitrov, Raonić lub Alexander Zverev, potem prawdopodobnie Djoković. Nadala czeka trudniejsza przeprawa: Millman problemów nie powinien sprawić, ale w 2. rundzie czekać może Istomin, ten sam, który w Australian Open wyeliminował Serba. Potem Khachanov, który mocno dał się we znaki Federerowi w Halle, wreszcie Mueller oraz Marin Cilić. Jeśli Hiszpan sforsuje te zasieki, w półfinale czekać będzie Murray, albo Wawrinka, obaj bardzo niebezpieczni.

I choć oczywiście kibice w Wielkiej Brytanii, Serbii czy kilku innych krajach mają na pewno inne oczekiwania, to dla postronnych finał marzeń może być tylko jeden. Trzymajcie kciuki, żeby panowie się nie potknęli po drodze i już dziś rezerwujcie termin: niedziela, 16 lipca, godzina 14:00.

JAN CIOSEK

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
2
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?
Boks

Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
5
Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Inne sporty

Komentarze

5 komentarzy

Loading...