Հայաստանի Բարձրագույն Խումբ, czyli armeńska Premier League, to nie są rozgrywki, które za chwilę mają zamiar rzucić wyzwanie Lidze Mistrzów. To są rozgrywki, które mogą konkurować na absurdy z nigeryjską trzecią ligą, gdzie nikt nie wygrywa na wyjeździe, względnie z rumuńską okręgówką lat osiemdziesiątych. A przecież – jak słusznie zwrócił uwagę czytelnik Paweł.K na Trybunie – te rozgrywki i tak są zaledwie przystawką przy najbardziej kuriozalnej lidze Europy: armeńskiej drugiej lidze.
Źródło: Wikipedia
Tak wyglądał sezon 16/17 w armeńskiej ekstraklasie. Trudniej spaść niż awansować do pucharów. Wszyscy grają ze sobą po sześć razy w roku, frekwencja rekordowo słaba: średnio całe 540 widzów. W pierwszej rundzie el. LE armeńskie kluby dostały trzy razy w łeb, strzeliły całą jedną bramkę. Fazą grupową, delikatnie mówiąc, nie śmierdzi.
To jednak nic przy tym jakie cuda dzieją się na zapleczu.
Kotyak się wycofał, poza tym Erebuni Erewań i sześć zespołów rezerw, które, co jasne, awansować nie mogą. W tym układzie Erebuni, choć w normalnym trybie i bez wycofania Kotyak mogłoby z hukiem zlecieć z ligi, awansuje.
Z dziewięcioma punktami przez cały sezon.
Z bilansem bramkowym -51.
Z 71 straconymi golami, o 25 więcej niż drugi najgorzej broniący zespół.
Z dziewiętnastoma porażkami na dwadzieścia cztery mecze.
Z dwoma zwycięstwami przez cały sezon (oba dopiero w maju – Shirak II i Gandzasar II).
To jest armeńska druga liga, tego nie zrozumiesz. Istnieje zauważalne prawdopodobieństwo, że hasło “pierwsza liga to styl życia” jest bardziej uniwersalne niż się wydaje.