Wyobraź sobie, że jesteś piłkarzem światowego formatu. Grasz w najlepszych ligach, gościsz w notesach najlepszych menedżerów, przechadzając się po centrum wszystko dookoła daje ci odczuć, że jesteś gwiazdą. Nagle – jak pod kilku twoich kumpli – podjeżdża pod ciebie pociąg z napisem „Chiny”. Decydujesz się, wiadomo dlaczego. I po paru miesiącach gry wśród totalnych ogórów na totalnym wygwizdowie pytasz siebie: na cholerę mi to było?
Szczerze mówiąc, prędzej czy później musi przemówić przez ciebie frustracja. Oczywiście na co dzień poprawiasz sobie humor – jak Szymek w Trabzonie – spoglądaniem na stan konta, ale przecież gdzieś musisz się wyładować. Nie żyje się jak w Europie, nie gra się jak w Europie, niewykluczone, że poza kasą wszystko jest do dupy. I w sumie przeczuwaliśmy, że piłkarze światowej klasy grający w Chinach kiedyś wybuchną. No i w ostatnich tygodniach dostaliśmy dwa bardzo nieprzyzwoite zachowania „chińskich” gwiazd.
Burak Yilmaz udowodnił, że nieprzypadkowo dostał takie a nie inne imię:
A Oscar zabawił się w strzelanie do kaczek.
Przy czym szczególnie niestosowne jest to zachowanie Oscara – o ile piąchę pod oko można jeszcze jakoś usprawiedliwić takie zachowanie niespecjalnie szokuje), o tyle strzelanie do rywali jak do kaczek to już wyraz totalnego braku szacunku. Szybko zaczęło odwalać gwiazdom w Chinach. Zostali ściągnięci po to, by pokazać reszcie dobre, europejskie wzorce i profesjonalizm, a czasami przytrafia im się jednak festiwal chamstwa. I tak mają szczęście, bo chiński piłkarz po takim czymś pewnie nie kopnąłby piłki przez dwa lata.