Miał już kilka pogrzebów. Pierwszy pesymiści wieszczyli mu już po przegranej walce o mistrzostwo świata z Witalijem Kliczko. Po porażce z Wiaczesławem Głazkowem uchylono już wieko trumny, a po wtopach z Arturem Szpilką i Erikiem Moliną prawie zasypywano go piachem. Jeśli dodamy do tego jeszcze romans z polityką, sygnał wydawał się być jasny – czas układać życie na nowo. Ale kariera Tomasza Adamka pełna jest przewrotności. Dawny mistrz wciąż nie chce umierać, co udowodnił pokonując w dobrym stylu Solomona Haumono. To był udany come back, ale dla osób, które widzą go już w ringu w walce o mistrzostwo świata, mamy skuteczną receptę – póki co przyłóżcie sobie do głowy dużo lodu.
– Dostałem zgodę od żony, powiedziała mi: „Jedź, trzeba bronić ojczyzny”. Kariera sportowca nie trwa wiecznie, zbliżam się do końca, bo mam 37 lat. Trzeba zacząć coś nowego, przeskoczyć ze sportu na walkę polityczną. Kiedyś żartowałem w wywiadach, że po karierze zajmę się polityką. Teraz to nie jest żart, to prawda – to słowa Adamka z kwietnia 2014 r., kiedy kilka tygodni po przegranej walce z Głazkowem ogłosił start w wyborach do Parlamentu Europejskiego.
Większość kibiców wtedy zdębiała, bo oznaczało to jedno – „Góral” chyba naprawdę kończy z boksem i szuka miękkiego lądowania. I kto wie, gdyby jakimś cudem wygrał tamte wybory, dziś pewnie ganiałby nie po ringu, ale po Brukseli.
Ale wybory przegrał i wrócił. Nie był jeszcze bokserskim starociem, wydawało się, że ma szansę powalczyć o tytuł, jednak z trzech kolejnych walk (Szpilka, Saleta, Molina) przegrał aż dwie. I znów zanosiło się na time to say goodbye. Wczorajsze wydarzenia z gali Polsat Boxing Night znów pokazały, że kariera Adamka jest przewrotna. 40-latek pewnie wygrał na punkty z Nowozelandczykiem Solomonem Haumono i wciąż utrzymuje płomyk nadziei, że jeszcze nie jest skończony. Że może. Bardziej rozentuzjazmowani kibice mówią nawet wprost – wciąż ma szansę na mistrzowski pas w „ciężkiej”.
Gdyby mu się to udało, sami upilibyśmy się ze szczęścia i trwali w takim stanie pewnie przez dobry tydzień, ale kilkanaście godzin po walce w trójmiejskiej Ergo Arenie warto ustalić kilka chłodnych faktów.
41-letni „Solo” był solidnym, niewygodnym przeciwnikiem, który potrafi silnie bić, ale nic więcej. Podejrzewamy, że gdyby ktoś zaproponował Haumono Adamkowi jakieś pięć-sześć lat temu, ten parsknąłby na to śmiechem. Na powrót taki gość był jak znalazł. Dużo o tym pojedynku mówiły zresztą słowa samego Adamka, który już po wszystkim powiedział, że „to był dobry sparing”. Bo po prostu był dla swojego rywala nieuchwytny. Na pewno dobrą wiadomością jest jednak to, że „Góral” mimo czterech dych na karku wciąż ma zdrowie, szybkość i kiedy jest dobrze przygotowany, dalej ciężko jest go dopaść. Mimo walki z pękniętymi żebrami był świeży, pełen pasji i bokserskiego głodu. Ale najważniejsze pytanie brzmi: jakby wyglądał w starciu z większym kozakiem, znacznie groźniejszym i młodszym niż Haumono?
Jak przyznaje ekspert bokserski Janusz Pindera, on też nie spodziewał się, że po wydarzeniach ostatnich lat – kiedy było więcej upadków niż wzlotów – kariera Adamka potrwa tak długo.
– Oczekiwanie wobec tego pojedynku były takie, na ile dobra dyspozycja Tomka z treningów przełoży się na dyspozycję ringową, bo to są dwie różne sprawy. I myślę, że przełożyło się sporo. Natomiast nikt tu nie mówi, że Adamek ma teraz walczyć z Joshuą, Wilderem czy Parkerem, bo musimy mieć świadomość z kim boksował – mówi Weszło. – Nie łudźmy się, Adamek to nie jest dzisiaj kandydat na zawodowego mistrza świata kategorii ciężkiej. W tej chwili taka walka nie jest nawet tematem do dyskusji. Ale jakaś ciekawa potyczka z poważnym przeciwnikiem wisi w powietrzu. Poza tym pamiętajmy, on już na ten obóz przyjechał w dobrej formie. I teraz wyobraźmy sobie, że jeśli za parę tygodni okaże się, że kolejna walka jesienią faktycznie jest ciekawa, to jak znów wejdzie w trening przyjeżdżając na 9 tygodni do Polski, to jestem przekonany, że będzie w jeszcze lepszej formie niż tutaj. I wtedy zobaczymy. Walka z kimś lepszym powie nam o nim już coś więcej.
Tak więc cieszmy się z udanego powrotu Adamka, a nie zastanawiajmy się już, czy będzie tłukł się o mistrzowski pas. Cytując klasyka, czyli bramkarza Wojciecha Pawłowskiego, „we will say what time we will tell”.
Foto. FotoPyk