Chociaż od wczorajszego łomotu w Lidze Światowej minęło już kilkanaście godzin, to polskich siatkarzy wciąż pewnie jeszcze piecze dupa od rosyjskiego pasa. Bo co tu dużo gadać – to bolało. Przegrana z osłabioną Sborną nie tylko oddaliła nas od awansu do Final Six, ale też pokazała, że drużynę toczy jakieś choróbsko i wcale niekoniecznie muszą to być te sławetne już „ciężkie treningi”. Ferdinando De Giorgi pewnie nie tak wyobrażał sobie pierwsze kroki z naszą kadrą. A fakty są niestety takie, że patrząc na liczby, Włoch ma praktycznie najgorszy start spośród wszystkich zagranicznych trenerów, którzy prowadzili reprezentację Polski.
Siedem meczów i aż cztery w plecy – tak wygląda bilans otwarcia w wykonaniu Ferdinando De Giorgiego. Dla Włocha tegoroczną imprezą docelową są oczywiście mistrzostwa Europy w Polsce, ale nie czarujmy się, brak awansu do Final Six LŚ zostanie odebrany jako porażka. Oczywiście tragedii jeszcze nie ma, czerwone światło się nie pali, bo szanse na awans wciąż są, ale jednak sygnalizator na pewno zaczyna leciutko zabarwiać się na żółto. Bo biorąc pod uwagę to, że trzon zespołu wciąż stanowią doświadczeni gracze, to polski kibic ma prawo oczekiwać więcej.
Wracając do liczb. Z ciekawości aż sprawdziliśmy, jakie wejście do kadry zaliczali dotychczasowi trenerzy z zagranicy, a więc wszyscy szkoleniowcy od 2005. Tym bardziej, że prawie wszyscy z nich zaczynali właśnie od LŚ. Wyjątkiem był jedynie Stephane Antiga, który swoją kadencję zaczynał od eliminacji do Euro.
I wychodzi na to, że tak samo marny bilans miał na dzień dobry tylko Daniel Castellani, który z pierwszych siedmiu meczów również wygrał tylko trzy. W jego przypadku sezon 2009 zakończył się jednak kapitalnie, bo mistrzostwem Europy zdobytym w Turcji.
Najlepszy start zaliczył Raul Lozano, który wygrał aż sześć z siedmiu pierwszych spotkań. Trzeba jednak też podkreślić, że ta jedna porażka nie przytrafiła się mu z jakimiś ogórkami, ale z mega silną wówczas Serbią i Czarnogórą. Andrea Anastasi, który objął kadrę w 2011 r., wygrał z kolei cztery mecze (m.in. ze Stanami Zjednoczonymi), a Stephane Antiga pięć. Chociaż w przypadku tego ostatniego na pewno trzeba wspomnieć, że rywale pokroju Słowenii czy Łotwy nie byli specjalnie wymagający. Ale tak czy inaczej, zadanie zostało wykonane – zrobił awans do ME we Włoszech i Bułgarii.
Tak więc „Fefe” wejście w reprezentację – przynajmniej statystycznie – ma jak na razie najgorsze. Od momentu, kiedy Polacy przegrali w pierwszym weekendzie LŚ z Iranem, a następnie z Bułgarią, Brazylią i teraz z Rosją, śpiewka jest ta sama – to przez ciężki trening, w którym są nasi siatkarze. Tyle tylko, że według informacji płynących z naszego obozu, De Giorgi już jakiś czas temu zszedł z najwyższych obciążeń. Poza tym, kiedy na starcie LŚ pogoniliśmy w świetnym stylu Brazylię i Włochy, treningowe ciśnienie jakoś nóg i rąk naszym nie plątało. No i nie zapominajmy, że większość reprezentacji stratowało z mniej więcej podobnego pułapu (także jeśli chodzi o zmiany personalne po sezonie olimpijskim). Nie byliśmy może na treningach Bułgarii czy Rosji, ale podejrzewamy, że to też nie jest spa z przerwą na drinka z palemką, tylko klasyczny przedsezonowy zapierdol.
Co ciekawe, na argument ciężkich treningów coraz rzadziej powołuje się już nawet sam De Giorgi. Włoch najwyraźniej widzi, że problem może być szerszy. – Jestem bardzo niezadowolony z naszego występu. Zarówno dlatego, że przegraliśmy mecz przed własną publicznością, jak i przez to w jakim stylu. Co by nie mówić, to spotkanie było złe i nie ma tutaj usprawiedliwienia – mówił wczoraj.
W ostatnich latach niemalże tradycją było, że kadra w pierwszym roku pracy nowego trenera odnosiła jakiś sukces. Ten sezon z mistrzostwami Europy w Polsce oczywiście wciąż może zakończyć się pięknie i w to wierzymy, ale jak na razie pięknie czują się tylko nasi rywale, którzy mogą powiedzieć: – Oklepaliśmy aktualnych mistrzów świata.
Fot. 400mm.pl