Podczas pierwszych igrzysk nowożytnych rozgrywano zawody w dziewięciu dyscyplinach. W Tokio do rozdaniu będzie aż 339 kompletów medali. Do olimpijskiej rodziny dołączył właśnie freestyle na BMX-ach kobiet i koszykówka uliczna. A rok temu tak „popularne” sporty jak: wspinaczka sportowa i skateboarding. Serio? Wam też się wydaje, że ktoś robi sobie z nas jaja?
Zacznijmy od tego, jak interesujące nas zmiany w programie igrzysk tłumaczą sprawcy całego zamieszania. Przewodniczący MKOl Thomas Bach wspomina o pójściu z duchem czasu i przełomie. – Cieszę się, że w Tokio będzie bardziej młodzieżowo, “miejsko” i wystąpi więcej kobiet.
W ruchu olimpijskim widać wyraźną tendencję do postawienia znaku równości pomiędzy przedstawicielkami płci pięknej a mężczyznami. W Japonii konkurencje pań stanowić będą 48,8 procent wszystkich. W Londynie oraz Rio wynik ten oscylował w okolicach 45%, choć z tendencją wzrostową – z 44,2 do 45,6.
Ukłon w stronę kobiet to m.in. wprowadzenie lekkoatletycznej sztafety mieszanej 4×400 m. oraz 1500 metrów pań w basenie. Komentujący pływanie Przemysław Babiarz nazywa tę długość najnudniejszym wyścigiem świata. Dodanie jej, a także – dla równowagi – 800 m. mężczyzn stoją w sprzeczności do zapowiedzi MKOl, który obiecywał zdynamizować ściganie się w wodzie.
– Utopijne założenia realizowane w praktyce doprowadzają do karykatury rzeczywistości – podkreśla dziennikarz TVP. – Spójrzmy na sztafety mieszane 4x100m. Co daje pomieszanie kategorii? To, że na jednej zmienia płyną kobiety i mężczyźni. Panie zamiast być dowartościowane, mogą czuć się wystawione na śmieszność.
Każdy medal ma swój rewers. Parytet płci to jasne konsekwencje. Skoro w boksie przybędą dwie kategorie wagowe pań, zlikwidowane zostaną dwie męskie. Tak samo w kajakarstwie, wioślarstwie i żeglarstwie.
– To trochę tak, jakbyśmy chcieli doprowadzić na siłę, żeby w piłkę nożną grało tyle samo kobiet, co mężczyzn – kontynuuje Babiarz. – A sport jest najciekawszy, kiedy najlepsi walczą z najlepszymi.
Dołożenie nowych dyscyplin do programu igrzysk to brak konsekwencji ze strony MKOl. W końcu Międzynarodowy Komitet Olimpijski od dawna mówił o konieczności „odchudzenia” igrzysk. Pozornie wszystko się zgadza. By dotrzymać słowa, organizatorzy poszli w stronę redukcji liczby uczestników poszczególnych zmagań. W Tokio wystartuje o 285 sportowców mniej niż w Brazylii, w tym aż 105 lekkoatletów.
Na to rozwiązanie wścieka się przewodniczący Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych Sebastian Coe. – Aby wprowadzić redukcję liczby sportowców na igrzyskach, musi najpierw zostać przeanalizowany i oceniony system kwalifikacji lekkoatletycznych do igrzysk. Powinien być on także odniesiony do wyższego poziomu mistrzostw świata IAAF – możemy przeczytać w oficjalnym komunikacie. Coe chce współpracować z komitetem MKOl, żeby jak najefektywniej rozwiązać problem mniejszej liczby lekkoatletów w Tokio, lecz i tak niezmiennie uważa, że lekkoatletyka to dyscyplina numer jeden igrzysk.
Trudno zresztą odmówić mu racji. Lekkoatletyka nie jest nazywana królową sportu przypadkiem. W Rio konkurencje lekkoatletyczne stanowiły ponad 15% wszystkich. To także pierwsza dyscyplina, która zaistniała na igrzyskach. Najstarszymi zawodami zmagań w starożytnej Grecji był dromos – krótki bieg na dystansie jednego stadionu. Śmiałkowie uczestniczący w nim musieli biec według ściśle określonego kodu – wysunięte ramiona, lekko pochylony tułów i długi krok. Dopiero od szóstych igrzysk wprowadzono konkretną liczbę metrów, którą zawodnicy mieli za zadanie pokonać w jak najkrótszym czasie. Było to 192,67 m. 385,34 metra liczył natomiast diaulos – bieg średni, który rozegrano premierowo na czternastych igrzyskach. Na kolejnych do repertuaru święta sportu dodano rywalizację na długość dwudziestu czterech stadionów (dolichos – bieg długi). Minęły dwie następne imprezy i do konkurencji biegowych dołączono zapasy.
Kiedy po Londynie chciano z nich zrezygnować, wybitni zapaśnicy – na znak protestu – zaczęli tłumnie oddawać medale. Jednym z nich był wicemistrz olimpijski z Moskwy Andrzej Supron. Zapasów miało po raz pierwszy zabraknąć właśnie w 2020 roku. Siedem lat wcześniej spekulowano, że zastąpi je chińskie wushu, czyli sport, który narodził się XXVII wieków po zapasach. Większość z dołączonych teraz dyscyplin nie jest dużo starsza.
– Trzeba głośno powiedzieć, że MKOl zarabia na igrzyskach 6 miliardów dolarów. To święto, ale i wielkie przedsiębiorstwo biznesowe – nie ma wątpliwości Supron. – Jeżeli na igrzyskach znajdą się sportowcy jeżdżący na rolkach, automatycznie zwiększy się popyt na nałokietniki, nakolanniki i kaski. Tak samo jest zresztą z surfingiem. To wszystko kwestia ogromnego lobbingu.
Warto w tym miejscu postawić pytanie: jakie teoretycznie warunki musi spełniać każda z dyscyplin programu olimpijskiego? Wykładnia przepisów jest dość jasna. Żeby dana konkurencja mogła być wpisana do rozpiski igrzysk, musi być powszechnie uprawiana w co najmniej 75. krajach na czterech kontynentach (konkurencje męskie) lub w 40. krajach na trzech kontynentach (w wypadku konkurencji kobiet).
Ok, zastanówmy się teraz, co to znaczy „powszechnie uprawiana”. Być może na każdym osiedlu w Polsce znajdziemy klub karate, ale jazda na desce, wspinaczka po ściance czy surfing to dla większości z nas wciąż raczej zajęcia zajawkowiczów. Powszechne to są boiska do nogi i kosza. Ale czy za masowy sport należy uznać przeciąganie liny? To bardziej popularna obozowa rozrywka. A była na igrzyskach, i to pięciokrotnie.
Widać jak na dłoni, że Międzynarodowy Komitet Olimpijski od lat luźno trzyma się samodzielnie ustalonych reguł.
I tu mała ciekawostka. Pewnie nie wiedzieliście o tym, że dział „Inne sporty” na Weszło miał początkowo nosić nazwę „Śmieszne sporty”. Gdybyśmy pisali tam wyłącznie o badmintonie, curlingu czy jeździe po muldach, pierwotna nazwa byłaby adekwatna. A te zmagania znajdowały się w programie igrzysk przed Tokio. Ba! Curling był konkurencją olimpijską już na I Zimowych Igrzyskach w Chamonix.
– Może kogoś urażę, ale muszę to powiedzieć. Ile jest boisk do curlingu w Polsce? Potrafisz mi powiedzieć? Ty, gość, który zawodowo zajmuje się sportem – zapytał mnie w zeszłym tygodniu mistrz świata WAKO PRO Michał Turyński. Nie umiałem odpowiedzieć. – A w samym Wrocławiu jest 12 klubów kickbokserskich! – uderzył pięścią w stół.
Michał wystąpi za miesiąc we Wrocławiu na The World Games, czyli weźmie udział w tzw. igrzyskach sportów nieolimpijskich. Tam kickboxing, podobnie jak żużel, będzie ukłonem w stronę organizatorów – zmaganiami nie wliczającymi się do końcowej klasyfikacji medalowej.
Czy skoki do wody są dużo bardziej rozpoznawalne niż spadochroniarstwo, a taekwondo aniżeli sumo, które chyba każdy z nas oglądał w dzieciństwie? Ciężko rozstrzygnąć. Opłaca się natomiast przyjrzeć, co do programu letnich igrzysk może trafić w przyszłości. Drogę karate i wspinaczki – które przeszły pozytywną weryfikację na World Games – mogą przebyć: bieg na orientacje, gra we frisbee, a nawet rzuty do kosza bez tablicy (korfball).
– Każdemu trzeba dać szansę, szkoda tylko, że promuje się zawody powstające na potrzebę chwili kosztem dyscyplin uznanych, szanowanych – nie kryje rozczarowania Supron. – Zasada jest prosta. Żeby dokooptować daną dyscyplinę, trzeba wyrzucić inną. Jeżeli nie, likwiduje się konkurencje, zabiera kategorie wagowe, redukuje liczbę uczestników.
I tak, z programu igrzysk w Tokio została wykreślona jedna konkurencja w podnoszeniu ciężarów, a do Japonii wyleci 16, a nie 20 zapaśników. Efekt? Damian Janikowski w MMA. Nie trafisz z formą na eliminacje, możesz pożegnać się z pobytem w wiosce olimpijskiej.
W 2020 roku na igrzyskach wystąpi 10 616 sportowców, a jedyną dyscypliną, w której przybędzie uczestników, jest koszykówka. Oczywiście dzięki włączeniu do programu zmagań 3 na 3.
– Akurat streetball to bardzo popularna gra, daje sporo emocji – zauważa srebrny medalista igrzysk. – Tyle że to znowu powielanie czegoś. Do koszykówki halowej dodaje się rywalizację 3 na 3, do siatkówki doszła siatkówka plażowa, a beach soccer był na igrzyskach europejskich, to znaczy, że jest niedaleko prawdziwych. Wprowadza się nowe dyscypliny sportu, które są po prostu inną formułą tych, które dobrze znamy.
A więc coś na zasadzie – skoro można grać w hokeja na lodzie, to i na trawie. Jeśli na łyżwach, to dlaczego nie na rolkach?
Komentuje Babiarz:
– Dołączenie do programu igrzysk streetballa to miał być ukłon MKOl w stronę młodzieży. Nie wiem, czy dobrym ukłonem jest infantylizowanie czegoś. Mnie się to nie podoba, bo mówimy tu o randze złotego medalu olimpijskiego. Jestem zdania, że igrzyska powinny zawierać tylko te sporty, dla których są najważniejszym sprawdzianem. Dlatego, według mnie, tenis ziemny powinien wypaść z rozpiski. Wygranie Wimbledonu jest zawsze bardziej prestiżowe niż wygrana na IO. I to słychać w wypowiedziach zawodników, choć nie zawsze expressis verbis.
Emerytura olimpijska za czołowe miejsce w wyścigu psich zaprzęgów? To nie brzmi dobrze, a nie sposób wykluczyć takiej przyszłości. Szczególnie, że ta dyscyplina była już pokazywana na igrzyskach (1932), a polskie ministerstwo sportu wykłada co roku ponad 200 tys. złotych na jej rozwój.
– Nie mam pretensji o wprowadzenie do programu igrzysk karate. Jest to zrobione pod Japonię i przypomina dołączenie do igrzysk taekwondo, które debiutowało jako dyscyplina pokazowa w Seulu – przypomina Babiarz. – Na poprzednich igrzyskach w Tokio, w 64. roku, po raz pierwszy zaprezentowano natomiast siatkówkę oraz męskie judo. I te dyscypliny mają już swoją historię, zadomowiły się w rodzinie olimpijskiej. Może podobnie będzie ze wspinaczką?
– Igrzyska są przeładowane – reasumuje Supron. – Kolejne dyscypliny pokazowe, kolejne pełnoprawne… Niedługo nie będzie państwa, która będzie chciało i zdoła to zorganizować. Święto sportu będzie przekazywane od jednego kraju oligarchów do drugiego.
***
Gdy w 1896 roku, za sprawą Pierre de Coubertina, wskrzeszono ideę olimpizmu, do sportowej rywalizacji stanęło ponad 300 sportowców z 13 krajów, nie było wśród nich kobiet. Nowożytna idea igrzysk zakładała, że sport powinni uprawiać ludzie z wyższej sfery, absolutnie amatorsko. Dlaczego? By istotna była sama szlachetna rywalizacja, nie zaś nagrody pieniężne.
124 lata później olimpijski znicz zapali fruwająca Toyota, a w niedługim czasie po igrzyskach w Tokio w którejś z wiosek olimpijskich znajdą się pewnie i e-sportowcy. Granie na komputerze, którego jeszcze całkiem niedawno nikt nie traktował jako rozgrywki sportowe, wydaje się być następne w kolejce do olimpijskiej rodziny. Jeśli wierzyć ekspertom, w 2019 roku wartość e-sportowego rynku wyniesie ponad miliard zielonych. A przecież pecunia non olet.
HUBERT KĘSKA