Ci, którzy NBA oglądają od wielkiego dzwonu i nieszczególnie śledzą losy najlepszej koszykarskiej ligi świata, pewnie się oburzą. Przecież Michael Jordan dla koszykówki był jak Pele dla piłki nożnej, czy Muhammad Ali dla boksu. Ale eksperci, których poprosiliśmy o podsumowanie zakończonego właśnie sezonu NBA, mówią wprost: Golden State Warriors to wielka ekipa, która w kolejnych latach może być tylko lepsza. I nawet, jeśli porównania z Chicago Bulls z roku 1996 są na wyrost, to tylko odrobinę.
Liczby mówią same za siebie: trzy finały z rzędu, 2015 – mistrzostwo, 2016 – rekordowa runda zasadnicza i roztrwonione prowadzenie 3-1 w finale, 2017 – rekordowa seria w fazie play-off (12-0, potem 3-0 w finale) i gładka wygrana w serii z Cleveland Cavaliers 4-1. Siła Warriors jest tak duża, że trudno się spodziewać, żeby w kolejnych sezonach miało być inaczej. Czy to początek wieloletniej dominacji? Wiele na to wskazuje…
Jasne: kibice najbardziej kochają zacięte fazy play-off i finały, w których wszystko może się zdarzyć, a wynik jest niepewny do ostatniej sekundy siódmego meczu. Problem polega na tym, że Golden State Warriors bardziej kochają inne scenariusze: takie, w których rywalizację mają w zasadzie cały czas pod pełną kontrolą, a ich kibice jeśli się martwią, to nie o ostateczny wynik, a tylko o to, czy uda się pobić kolejny rekord…
– To ekipa totalna. Mają w składzie czterech zawodników formatu All Stars: Durant, Curry, Thompson i Green to wielkie gwiazdy, które w dodatku idealnie się uzupełniają. Prawda jest taka, że ich praktycznie nie da się zatrzymać. Kiedy ktoś próbuje podwoić krycie, następuje błyskawiczne podanie. W USA o ich grze mówią: pick your poison, czyli wybierz swoją truciznę. Jak zablokują Duranta, to skarci ich Curry i tak dalej – wyjaśnia Łukasz Cegliński z portalu polskikosz.pl.
– Mówi się, że nazwiska nie grają, ale w przypadku Golden State to nieprawda. Na ten moment drużyna złożona z największych gwiazd wydaje się być nie do zatrzymania – dodaje Krzysztof Sendecki, szef redakcji sportowej radia Tok FM. – To drużyna stworzona po to, żeby wygrywać. Właśnie po to przyszedł Durant i zostali inni najlepsi. Każdy z nich mógłby być największą gwiazdą w zasadzie w dowolnej innej ekipie. Oni jednak zostali i tworzą zabójczy zespół. W ich przypadku żaden inny wynik niż mistrzostwo nie jest satysfakcjonujący.
Maciej Zieliński, ośmiokrotny mistrz Polski i dwukrotny MVP Polskiej Ligi Koszykówki, także nie może się nachwalić ekipy nowych mistrzów NBA. – Mają gigantyczną siłę ognia – mówi wprost. – Najważniejsze jest to, że trener Steve Kerr potrafił wszystko idealnie poukładać i sprawić, że gwiazdy się uzupełniają i grają dla drużyny, a nie dla siebie.
Warriors zdobyli drugi tytuł w ciągu trzech lat (poprzedni 40 lat temu, a wcześniejsze dwa jeszcze jako Philadelphia Warriors w latach 1947 i 1956). W NBA wielokrotnie mistrzom udawało się obronić tytuł, Los Angeles Lakers w latach 2000-2002, czy Chicago Bulls 1991-93 i 1996-98 wygrywali po trzy sezony z rzędu, w latach 1959-66 Boston Celtics zdobyli nawet osiem kolejnych tytułów. Eksperci nie mają żadnych wątpliwości, że dzisiejsza ekipa Golden State Warriors także może dominować przez lata.
– To może być początek wieloletniej dynastii. W najbliższych kilku sezonach bardzo ciężko ich będzie pokonać – ocenia Maciej Zieliński. – Mam nadzieję, że nie będzie tak jednostronnie, bo z 12-0 w play-offach cieszą się tylko kibice w Kalifornii. Pozostali woleliby, żeby liga była bardziej zacięta i żeby mistrz nie był znany przed rozpoczęciem rozgrywek. A obawiam się, że właśnie tak może być.
Z byłym reprezentantem Polski zgadzają się też czołowi dziennikarze koszykarscy. – Jedynym kłopotem Warriors mogą być kwestie finansowe. Jeśli klub sobie z tym poradzi, to będzie dominował także w kolejnych sezonach. Nie widzę nikogo, kto mógłby im zagrozić – ocenia Sendecki. – Dalsza dominacja to zdecydowanie najbardziej prawdopodobny scenariusz. W Golden State ma zostać wielka czwórka, nikt nie chce opuścić mistrzowskiej drużyny. Fakty są takie, że tej ekipie póki co nie są potrzebne żadne wzmocnienia czy uzupełnienia – dodaje Cegliński. – Moim zdaniem przez kolejne trzy sezony powinni wygrywać.
W tym roku ekipa z Kalifornii wygrała 15 meczów z rzędu w fazie play-off, czego nie dokonał przez nimi nikt w historii NBA, nawet drużyny Jordana czy legendarni Celtics sprzed 60 lat. Byli o jedno zwycięstwo od zakończenia fazy pucharowej z niewyobrażalnym bilansem 16-0. W tym miejscu trzeba zadać oczywiste pytanie: jaka jest granica możliwości Wojowników?
– Jak mówił Michael Jordan: sky is the limit. Jeśli nie wydarzy się coś pozasportowego, mogą zgarnąć kilka kolejnych tytułów, przy okazji bijąc kolejne rekordy, jak choćby 16-0 w play-offach. Na ten moment są bezdyskusyjnie najlepsi. Durant chętnie przytuli kilka następnych pierścieni, Cyrry chętnie zostanie MVP finałów. Rezerwy na pewno są – uważa Krzysztof Sendecki. – Na pocieszenie dla kibiców innych ekip mogę powiedzieć, że podobnie mówiono o Lakersach z początku XXI wieku czy Bullsach z lat dziewięćdziesiątych, a oni też w końcu zaczynali przegrywać.
– Już w tym sezonie bardzo mało zabrakło do tego, by przeszli play-offy i finały bez porażki, z pewnością ich na to stać, podobnie jak na 30 wygranych z rzędu, czy pobicie własnego rekordu 73 zwycięstw w sezonie zasadniczym – uważa Łukasz Cegliński. – Ale celem jest mistrzostwo, a nie historyczne osiągnięcia. Rok temu wygrali 73 razy, jednak przegrali w finale. Wyciągnęli z tego wnioski i dziś są dużo mądrzejsi. Pogoń za rekordami jest bez sensu, ale miło, jeśli przy okazji uda się pobić jeden czy drugi.
Golden State Warriors to wybitna drużyna, na pewno najlepsza dzisiaj. W takim momencie kibice zawsze zastanawiają się, czy mocniejsza od legendarnych drużyn sprzed lat. Jak Curry, Durrant, Green i spółka poradziliby sobie z Bullsami Jordana, albo Lakersami Bryanta?
– Jedni mówią, że takie porównania są bez sensu, inni lubią się w to bawić. Na pewno trzeba pamiętać o tym, że dziś przepisy w NBA są zupełnie inne, przez co zmienił się także styl gry. Dla mnie wciąż ideałem jest drużyna Bulls z sezonu 1995/96, ale Warriorsom wiele nie brakuje. Można śmiało uznać, że to jedna z kilku najlepszych ekip w historii NBA, może nie top 3, ale top 5 już na pewno. I mają jeszcze ogromny potencjał – mówi Sendecki.
– Takie porównania to coś co nas kręci, co nas podnieca – śmieje się Cegliński. – Przepisy są inne, gra się zmieniła, ale wciąż można porównywać osiągnięcia. Jeśli Warriors dołożą jeszcze 2-3 tytuły, dołączą do największych w historii: Celtics z lat sześćdziesiątych czy Bullsów z lat dziewięćdziesiątych.
– Nie przesadzajmy, na razie na to za wcześnie – nie zgadza się z kolei Maciej Zieliński. – Do Bulls, Lakers, czy Celtics trochę im jednak jeszcze brakuje. Niech zdobędą jeszcze kilka tytułów, to wtedy pogadamy!
JC