Ok, nikt z nas nie spodziewał się, że Agnieszka Radwańska wjedzie na korty Rolanda Garrosa z taką pasją, z jaką Conor McGregor zaatakował w trakcie mistrzowskiej walki Jose Aldo. Zdawaliśmy sobie sprawę, że Polka jest bez formy, po kontuzji, wiedzieliśmy, że gra na mączce jej nie służy. Mimo to nie spodziewaliśmy się, że krakowianka dostanie we French Open AŻ takie lanie. Najlepsza (jeszcze) polska tenisistka uległa w III rundzie imprezy Alize Cornet 2:6, 1:6. Umówmy się – w ostatnich miesiącach w Paryżu tak blado jak dzisiaj Aga to nie wypadał nawet Grzegorz Krychowiak.
Przed dzisiejszym starciem Cornet i Radwańska mierzyły się ze sobą osiem razy. Siedem z tych pojedynków wygrała Polka, co pozwalało patrzeć z umiarkowanym optymizmem na sobotnie spotkanie. Umiarkowanym, bo wiadomo, że z kobiecym tenisem jest trochę tak jak z dłuższą wycieczką rowerową – nawet jak wszystko idzie wspaniale, człowiek nigdy nie może być całkowicie pewny, iż nie dojdzie do wypadku. No i niestety – byliśmy świadkami potężnego dzwona, którego nie da się w żaden sposób usprawiedliwić, oczywiście o ile Agnieszce nie odnowił się w trakcie meczu jakiś uraz.
Ostatni Radwańska dostała taki wpierdziel we French Open w 2012 roku. Wówczas – również w trzeciej rundzie – uległa 1:6, 2:6 Swietłanie Kuzniecowej. Po tamtym spotkaniu Agnieszka wspaniale się podniosła – na ukochanym Wimbledonie zaszła aż do finału. W decydującym meczu okazała się gorsza po trzysetowej batalii od Sereny Williams. Zdaniem wielu był to najlepszy występ Polki w wielkoszlemowym turnieju w karierze.
Naprawdę chcielibyśmy w połowie lipca piać z zachwytu nad formą Radwańskiej, a jej dzisiejszy popis wspominać ze smutkiem, ale bez szczególnych nerwów – coś jak lekkie zatrucie nieświeżym croissantem z dżemem. Sezon 2017 jest jednak dla Agi tak kiepski, że bardziej niż w powtórzenie finału jesteśmy w stanie uwierzyć w to, że zaliczy wpadkę podobną do tej z 2011 roku, kiedy to wyleciała ze swojego ulubionego turnieju już po drugim spotkaniu…