Miłośnicy jednego z najszybszych i najostrzejszych sportów świata mają dziś swoje święto – w nocy zostanie rozegrany pierwszy finałowy mecz ligi NHL. W decydującej rozgrywce znalazły się Pittsburgh Penguins i Nashville Predators. Puchar Stanleya wzniesie ta drużyna, która jako pierwsza wygra cztery spotkania, ale umówmy się, to wie nawet niedzielny kibic hokeja. Poniżej przedstawiamy kilka informacji, które nie są już tak oczywiste dla ludzi oglądających tę dyscyplinę raz na ruski rok.
Obrona tytułu to trudna sprawa
Kibice piłki nożnej od powstania Ligi Mistrzów czekają aż któryś z zespołów obroni tytuł najlepszej drużyny Europy. Już za 5 dni przed szansą na historyczny wyczyn stanie Real Madryt. W NHL także brakuje drużyn, które przez lata zdominowałyby rozgrywki. Mistrzem z zeszłego roku jest ekipa z Pittsburgha. To pierwsza drużyna od sezonu 2008-09, która awansowała do finału rok po triumfie. Wówczas „Pingwiny” mierzyły się z Detroit Red Wings. I wygrały, tyle że to rywale rok wcześniej świętowali mistrzostwo. To właśnie „Czerwone Skrzydła” są ostatnim klubem, który obronił wywalczony przez siebie tytuł. Doszło do tego w 1998 roku.
Nashville po raz pierwszy?
Pinguins to czterokrotni zdobywcy trofeum, a Nashville Predators finalista-debiutant. Kiedy ekipa Red Wings skutecznie broniła Puchar Stanleya, „Drapieżnicy” byli klubem z zaledwie rocznym stażem, nie występującym jeszcze w NHL. W swoich pierwszych pięciu sezonach Predators nie zdołali zakwalifikować się nawet do fazy play-off.
Jeżeli teraz sięgną po mistrzowski tytuł, staną się trzecim z nowych klubów w NHL (dołączonych do amerykańsko-kanadyjskiej ligi w wyniku procesu jej poszerzenia) z Pucharem Stanleya. Przed Predators udało się to osiągnąć Tampa Bay Lighting (2004) i Anaheim Ducks (2007).
Kanadyjski regres, ale…
NHL to amerykańsko-kanadyjska liga. Kluby z tego drugiego kraju od kilku lat są natomiast jedynie tłem dla zespołów ze Stanów. Po odpadnięciu Ottawy Senators, będzie to już szósty finał NHL z rzędu, w którym Kanadyjczycy nie będą mieli swojego przedstawiciela! Ostatnim była ekipa Vancouver Canucks w 2011 roku. „Orki” przegrały wówczas 3-4 z ekipą z Bostonu.
Kanadyjczykom pozostaje rzewne wspominanie sezonu 1992-1993 (kiedy to po tytuł sięgnęły „Habsy” z Montrealu) oraz…
…finaliści Kanadyjczykami stoją.
…dopingowanie P.K. Subbana. Dawny idol kibiców z Montrealu stanowi teraz o sile obrony Predators.
Kanada będzie dzisiaj podzielona. W Pittsburghu gra bowiem Sidney Crosby. 29-latek to dwukrotny złoty medalista igrzysk olimpijskich i kolega z reprezentacji Subbana. Jeżeli faworyzowane „Pingwiny” staną na wysokości zadania, ich lider zostanie legendą klubu. Dorzucając do klubowej gabloty trzeci Puchar Stanleya, Kanadyjczyk wyprzedzi w tej statystyce Jaromira Jagra i Mario Lemieux. Obaj zdobyli dla „Pingwinów” trofeum „zaledwie” dwukrotnie. To były pierwsze wielkie sukcesy zespołu z Pittsburgha (1991, 1992).
10,9 mln dolarów
Dokładnie tyle inkasuje za sezon gry największa gwiazda drużyny z Pensylwanii. Oczywiście do tego należałoby doliczyć liczne kontrakty reklamowe, przynoszące mu dodatkowo nawet 5 milionów zielonych.
Crosby zaliczył spadek na liście najlepiej zarabiających hokeistów. W tym sezonie otwiera ją Anze Kopitar z Los Angeles Kings (14 mln). 29-latka minimalnie wyprzedza także wspomniany mięśniak z Predators. P.K. Subban zgarnie za rozgrywki o 100 tys. dolarów więcej niż rodak.
Wskazane zarobki to drobne w porównaniu do kwot, na jakie mogą liczyć czołowi gracze NBA (LeBron James, 31 mln) czy NFL (Aaron Rodgers, 22 mln).
Starzy, dobrzy znajomi
To będzie pierwszy finał w stuletniej historii National Hockey League, w którym walczące zespoły poprowadzą szkoleniowcy ze Stanów Zjednoczonych. Zarówno Mike Sullivan (Penguins), jak i Peter Laviolette (Predators) pochodzą ze stanu Massachusetts. Łączy ich też coś jeszcze. Obaj panowie mają już na swoim koncie triumf w Pucharze Stanleya. Oznacza to, że zwycięzca zostanie pierwszym w dziejach amerykańskim szkoleniowcem z dwoma tytułami na koncie. Laviolette byłby w ten sposób czwartym trenerem, który osiągnie ten sukces z dwoma różnymi klubami.
Nie spodziewajcie się dziś wielu bójek
Bo te znikają powoli z zawodowego hokeja.
Kibice nie są tym stanem rzeczy zachwyceni. Dla wielu hokej to nie tylko finezja Mariusza Czerkawskiego, ale i brutalność Krzysztofa Oliwy. Takich jak on nazywa się „enforcerami”. Ochroniarzami gwiazd, które bywały często narażone na mało uprzejme ataki większych i silniejszych rywali.
Bójki pojawiły się w hokeju właściwie już na początku funkcjonowania dyscypliny. Gdy w 1905 roku po jednym z ciosów śmierć poniósł Kanadyjczyk Alcide Laurin, władze zdecydowały się na wprowadzenie reguł bójek, z których naczelną był zakaz uderzania kijem. Głębsza refleksja nadeszła 104 lata później, po ogłoszeniu badań wykazujących wpływ wstrząsów mózgu na późniejsze kłopoty z pamięcią i samobójstwa graczy. Hokejowi decydenci wprowadzili zakazy: jednostronnego prowokowania bójki i dołączania się do nich osób trzecich. Wszystko pod groźbą pięciominutowej kary lub całkowitego wykluczenia z meczu.
HK