Dopiero co obserwowaliśmy, gdy jako dziewiętnastolatek opuszczał Gdańsk z łatką sporego talentu. Którego potencjał bardzo wysoko ocenili zresztą cieszący się w Europie znakomitą renomą skauci Benfiki. Mieliśmy podstawy by wierzyć, że w przyszłości zabezpieczy jedną z jedenastu pozycji w kadrze narodowej. Że będziemy mogli go chwalić w większości cotygodniowych raportów o poczynaniach stranierich. Dziś o Pawle Dawidowiczu, który jutro będzie obchodzić 22. urodziny, trudno mówić, że zrobił przez trzy lata na obczyźnie wielki skok jakościowy.
Na wstępie trzeba uczciwie powiedzieć, że dobiegający końca sezon poszatkowały mu na drobne kawałki urazy. Problemy mięśniowe spowodowały, że opuścił cztery mecze jesienią i trzy wiosną, a ostatnie naderwanie włókna mięśniowego – że od 27. kolejki, przez sześć kolejnych spotkań, próżno było szukać Polaka w składzie meczowym. Najdłuższa seria meczów, w których Dawidowicz zagrał, to więc osiem spotkań zaliczonych we wrześniu i październiku.
Złapanie wysokiej formy i ustabilizowanie jej na co najmniej przyzwoitym poziomie było więc zadaniem bardzo trudnym. Jak się okazało – zbyt trudnym dla Polaka. Nie będziemy wam kłamać, że z zapartym tchem śledzimy każde spotkanie VfL Bochum, dlatego wspomożemy się nieco statystykami. Zachowując oczywiście odpowiedni dystans do not whoscored.com, ustalanych na podstawie czystych liczb wykręcanych przez zawodników, nie sposób nie zaniepokoić się faktem, że pod ich względem Dawidowicz jest osiemnastym (!) zawodnikiem w samym Bochum.
Jako osiemnasty zawodnik klubu, mając na koncie zaledwie jedenaście meczów w pierwszym składzie zespołu z drugiej ligi niemieckiej, opuszcza Bochum, które – jak podał dziś “Kicker” – nie zamierza wykupić Polaka z zespołu mistrza Portugalii, ale ze względu na zaporową cenę portugalskiego klubu szanse na taki wariant od początku były znikome. Na ten moment piłkarz wraca do Benfiki i dopiero po MME zapadnie decyzja, czy zostanie tam walczyć o miejsce, czy znów uda się na kolejne wypożyczenie.
Na ten moment ciężko zakładać, że w Lizbonie czekają na niego z pudełkiem czekoladek i płatkami róż. Jasne, pamiętamy że jakiś czas temu w Benfice mówili o Dawidowiczu dobrze, że systematycznie włączali go do treningów z pierwszym zespołem, nawet że przed obecnymi rozgrywkami był brany pod uwagę jako pełnoprawny piłkarz pierwszego zespołu. Tylko co z tego, skoro wymierny efekt tego był przez dwa sezony żaden? W lidze Polak zagrał 0 minut dla pierwszego zespołu, w krajowych pucharach – 0 minut, w europejskich rozgrywkach – 0 minut. I gdyby jeszcze problem leżał w tym, że Benfica boi się stawiać na młodzież, można by Dawidowiczowi dawać szanse, gdy nabierze nieco lat. Tylko że jest dokładnie odwrotnie – Portugalczycy na zawodnikach, którzy całe kariery mają przed sobą, zarabiają najwięcej. Przez co nie mają większych zahamowań, by dawać im się pokazać. W tym sezonie, podczas gdy Dawidowicz musiał szukać gry w Niemczech, jego rówieśnicy i zawodnicy młodsi rozegrali zresztą w pierwszym zespole Orłów z Lizbony aż 6708 minut:
– Jose Gomes (18 lat) – 118 minut
– Luka Jović (19 lat) – 32 minuty
– Yuri Ribeiro (20 lat) – 180 minut
– Andrija Zivković (20 lat) – 1493 minuty
– Goncalo Guedes (20 lat) – 1999 minut
– Andre Horta (20 lat) – 881 minut
– Danilo (21 lat) – 212 minut
– Alejandro Grimaldo (21 lat) – 1793 minuty
Dość powiedzieć, że na ostatnie spotkanie, które dało Benfice mistrzostwo, linia obrony składała się z: 21-letniego Grimaldo, 22-letniego Lindelofa, 36-letniego Luisao i 23-letniego Semedo.
Nawet w minionych rozgrywkach, gdy Dawidowicz regularnie grał w Benfice B, w pierwszej drużynie po serii kontuzji kompletnie posypała się obrona, miejsce na stoperze zajął inny nieopierzony chłopak z drugiej drużyny. Zaledwie o rok starszy od Polaka Viktor Lindelof. Dziś to gość z czterema tysiącami rozegranych minut w sezonie, bez którego trudno sobie wyobrazić duet stoperów i który pewnie maksymalnie za rok pójdzie za grube miliony do jeszcze większego klubu.
Wydaje się więc niestety, że pociąg „Benfica” trochę Dawidowiczowi odjechał, a jedynym, do jakiego może się jeszcze w Lizbonie załapać, to ten drugiej kategorii, z dopiskiem „B”. Fakty są takie, że latka lecą, a na liczniku Polaka jedyne mecze w najwyższych klasach rozgrywkowych lig europejskich to wciąż te rozegrane jeszcze za nastolatka w Ekstraklasie…
fot. FotoPyK