GKS Katowice w pięknych dla tego klubu latach 90-tych należał do ligowej czołówki. W tabeli sezonu 1994/95 ekipę ze Śląska od mistrzowskiej koniec końców Legii oddzielał jedynie Widzew. Warszawiacy zdominowali ligę na finiszu i ostatecznie wyprzedzili łodzian sześcioma punktami, choć przewaga mogła być większa. Mogła, gdyby nie błysk GKS-u przeciwko legionistom.
Wydawało się, że Legia tamto spotkanie będzie mieć pod pełną kontrolą. Po jego zakończeniu naprawdę można było zachodzić w głowę, jak to się stało, że stołeczni przegrali wygrany mecz. Zaczęło się szybko, bo już w 3 minucie na prowadzenie swój zespół wyprowadził Wojtek Kowalczyk. Potem legioniści mieli jeszcze kilka dobrych okazji. Najlepszą – gdy jeden z jego zawodników strzelał na pustą bramkę, ale trafił w… jedynego obrońcę stojącego na linii, Krzysztofa Maciejewskiego. Ten sam defensor kilkanaście sekund później przyładował z rzutu wolnego, rozpoczynając strzelanie GieKSy. Która natchniona zapakowała zespołowi z Warszawy jeszcze dwie sztuki.
[bramka Maciejewskiego od 0:35]