Męczyła się z Wisłą Kraków Legia Warszawa i nie wygrała. Męczyła się z Wisłą Kraków Lechia Gdańsk, ale wygrała. Dla Jagiellonii Białystok mecz z tym niewygodnym dla wszystkich rywalem był mniej więcej tak męczący jak dla kenijskiego maratończyka bieg na 10 kilometrów. Szkopuł w tym, że ciągle nie byliśmy pewni, że dobiegnie on szczęśliwie do mety. Pojawiały się przesłanki mówiące, że to może skończyć się głupią wywrotką.
Bo “Jaga” miała dziś spory problem ze skutecznością. Ponad dziesięć okazji do zdobycia bramek stworzyli sobie piłkarze Michała Probierza. Dużo, przecież nawet bez Głowackiego w składzie krakowianie to nie ogórasy, zastępujący go Uryga choćby w Warszawie pokazał, że jak chce, to potrafi. Mimo to mecz był na styku, kibice obgryzali pazury, a do Probierza musiał podbiegać sędzia i prosić o spokój. Wymowne było to, że Cillian Sheridan najlepszy strzał oddał tak naprawdę z połówki – pomylił się wtedy minimalnie, a Załuska nie przekonał nas, że panował nad tym, co się wydarzyło.
Ale już w takiej, wydawałoby się wymarzonej sytuacji Irlandczyk strzelić nie potrafił.
Panie Irlandczyk, no tego nie trafić? #JAGWISpic.twitter.com/5AT0fnMc8e
— Maciej Sypuła (@MaciejSypula) 13 May 2017
Podobnie jak wtedy, gdy piłkę na nos zagrał mu Gordon. Nawet w sytuacji bramkowej as “Jagi” strzelił średniawo, ale futbolówce wpaść do bramki pomógł wtedy Gonzalez. Zarówno przy okazji, którą widzicie powyżej, jak i przy golu podawał nieuchwytny dla piłkarzy Wisły Cernych. Nie było dziś na placu lepszego gracza niż Litwin – a sposób, w jaki przy bramce ograł Cywkę, nawet nie przyszedłby do głowy 95% ligowców.
Świetnie wyglądał dziś też blok defensywny lidera, dawno nie widzieliśmy tak bezradnej Wisły. Może gdyby lepsze decyzje podejmował Małecki, może gdyby bardziej żwawy był Brożek, Kelemen miałby coś do roboty, a tak mógł rozłożyć leżaczek i korzystać z dobrej pogody.
No dobra, wspomnieliśmy przecież o tym, że Jagiellonia nie musiała tego meczu wygrać. Lider cisnął, ale ciągle prowadził tylko 1-0. W 66. minucie Wisła w końcu miała idealną okazję do tego, by wyrównać. Prawą stroną ruszył Bartosz, wyłożył piłkę Brlekowi, ale ten nie trafił w bramkę. Biorąc pod uwagę liczbę sytuacji i grę, remis byłby cholernie niesprawiedliwy, ale jednak mógł widnieć na tablicy świetlnej. Po powrocie z dalekiej podróży, już w doliczonym czasie gry, wynik ustalił Chomczenowskyj po podaniu Frankowskiego.
Oczywiście nie zrozumcie nas źle – nawet jeśli nie odnieśliście takiego wrażenia, naprawdę doceniamy to zwycięstwo Jagiellonii. Sygnał w Polskę poszedł czytelny – jesteśmy mocni. Ale po prostu powinien być jeszcze bardziej dobitny.
Fot. FotoPyK