Po gwizdku kończącym te kapitalne w drugiej połowie derby zawodnicy obydwu drużyn byli wściekli. Piłkarze Juve walili ze złości dłońmi o murawę, a ich rywale z Torino bezwładnie opadli na boisko. Bo remis 1:1 absolutnie nikogo tu nie urządza, pomimo że finalnie w żaden sposób nie przeszkodzi jednym i drugim w realizacji planów na końcówkę sezonu. Tuż po meczu to jednak nieważne, bo podopieczni Allegriego stracili u siebie punkty po raz pierwszy od 33 ligowych spotkań oraz byli naprawdę blisko blamażu – czyli porażki przy przeszło 35 minutach gry w przewadze jednego zawodnika. Z kolei goście wypuścili zwycięstwo w 92. minucie gry, zostawiając na boisku kawał zdrowia…
Ale też, kiedy emocje opadną, obydwie ekipy docenią, co udało im się dzisiejszego wieczora zrobić. Piłkarze Torino zrozumieją, że długimi momentami wręcz drwili z największego rywala, który za moment być może wygra wszystko. A oni w dodatku zrobili to w jaskini lwa – gdzie inni są obijani jak leci – i to długo grając w osłabieniu. Z kolei Juve – cóż, punkty zdobyte w doliczonym czasie gry zawsze smakują inaczej.
Ogromnych emocji w drugiej części gry z początku jednak nic nie zapowiadało. Przede wszystkim Allegri postawił na regenerację i względem środkowego meczu w Monaco wymienił aż ośmiu piłkarzy podstawowego składu. Juventus chciał ograć Torino najmniejszym nakładem sił, co ostatecznie odbiło mu się czkawką. Po pierwszej połowie, która była na tyle słaba, że szkoda o niej pisać (no może poza poprzeczką Benatii), szybko jednak nastąpiły wydarzenia, które całkowicie odmieniły dalszy przebieg meczu. Najpierw Ljajić zrobił to:
Ammazza #Ljajic! #JuveTorino pic.twitter.com/CfBYLXIYii
— Marco Simonelli (@marsimonelli) 6 maja 2017
I warto dodać, że to cudowne trafienie było zarazem pierwszym celnym strzałem na bramkę Neto (jednym z dwóch w wykonaniu Torino w całym meczu). Ale też trudno było oczekiwać ostrzeliwania bramki Juve, skoro już w 57. minucie gry drugą żółtą kartkę obejrzał Acquah, a Byki musiały kończyć w dziesiątkę. Sytuacja była na tyle kontrowersyjna, że Ghańczyk przy swoim wślizgu trafił w piłkę, ale też użył nadmiernej siły, a potem zabrał ze sobą także przeciwnika. Na ławce Torino mocno się zagotowało, co poskutkowało odesłaniem Sinisy Mihajlovicia na trybuny. A arbiter spotkania mógł jedynie odetchnąć, że wśród rezerwowych gości nie siedział jeszcze kochający takie zadymy Vanja Milinković-Savić.
Minutę przed czerwienią dla Acquah miało miejsce trzecie kluczowe zdarzenie – na boisku pojawił się Higuain. Jeżeli dodać do siebie te trzy fakty – Juventus przegrywa, gra w przewadze i gra z Higuainem – można było co nieco przewidzieć. Piłkarze Allegriego rzucili się na rywali, ale ci mieli mnóstwo szczęścia i mieli w bramce Harta, który rozegrał dziś swój najlepszy mecz w barwach Torino. W kluczowych momentach zawodzili też piłkarze Juventusu, bo w idealnych sytuacjach pudłowali kolejno Rincon, Khedira, Bonucci czy nawet Higuain. Ale ten ostatni wziął sprawy w swoje nogi w doliczonym czasie gry i nie pozwolił na wielkie upokorzenie, jakim niewątpliwie byłaby domowa porażka w derbach:
Son poids
Son prix
Efficacité dns les grnds RDVHiguain vient d’égaler le record de buts de Trezeguet sur une saison TCC (33).TPlayer pic.twitter.com/EGTdEMCBJ6
— Acherchour Walid (@AcherchourWalid) 6 maja 2017
Tak czy siak wielkie słowa uznania należą się piłkarzom Torino, którzy byli o krok od sprawienia sensacji i swoistego pomszczenia byłego kapitana, Kamila Glika. Nie jest żadną tajemnicą, że grając z Juventusem (nieważne jak zestawionym) trzeba być gotowym na – jak mawia Tomasz Hajto – zamknięte drzwi do bramki i wyrzucony kluczyk. Innymi słowy, trzeba wykazać się nie lada skutecznością z przodu (co gościom się udało) i wielką konsekwencją w tyłach (co też prawie im się udało). Z pewnością był to wielki mecz w wykonaniu Byków, i z pewnością nikt nie będzie miał do nich żadnych pretensji. Oni zrobili co w swojej mocy, przez co – co tutaj jest bardzo wymowne – Juventus od dziś musi liczyć serię domowych zwycięstw od zera.
* * *
W drugim dzisiejszym starciu Napoli wygrało z Cagliari 3:1, a w starciu Piotra Zielińskiego z Bartoszem Salamonem mieliśmy słabiutki remis, który z pewnością nie jest dobrą wiadomością dla Adama Nawałki. Jeżeli nasz selekcjoner rozważał opcję zastąpienia Kamila Glika w zbliżającym się meczu z Rumunią właśnie Salamonem, dziś dostał jasny sygnał, by tego nie robić. Nasz środkowy obrońcą zaczął spotkanie od dużego błędu, bo nie upilnował Mertensa, który błyskawicznie otworzył wynik meczu. I właściwie w podobny sposób próbował zakończyć pierwszą część gry, bo oddał Belgowi piłkę we własnym polu karnym, a ten – chyba nieco zaskoczony uprzejmością Polaka – w kapitalnej sytuacji uderzył bardzo źle. Ale tak naprawdę defensor Cagliari wyróżniał się dziś tylko błędami i, podobnie jak koledzy z drużyny, w żaden sposób nie był w stanie przeciwstawić się napastnikom Napoli.
Z kolei Zieliński w atakującej raz po raz niebieskiej maszynie był dzisiaj najsłabszym trybikiem, mało aktywnym, zupełnie bez błysku. I w gruncie rzeczy zapisał się jedynie żółtą kartką. W pierwszej połowie komentatorzy stosunkowo rzadko wymieniali jego nazwisko, a przecież – niech was nie zmyli wynik do przerwy – dominacja Napoli była absolutna. Co prawda zawodnicy schodzili do szatni przy 1:0, ale najbardziej wymowny był tutaj chociażby ten krótki fragment meczu:
– 28. minuta: Salamon w ostatniej chwili ubiegł wychodzącego na czystą pozycję Mertensa,
– 29. minuta: Insigne w idealnej sytuacji strzela obok bramki,
– 30. minuta: Mertens uderza po długim słupku, tuż obok,
– 31. minuta: Hamsik lobuje bramkarza z koła środkowego, centymetry dzielą go od gola,
– 32. minuta: Obrońca Cagliari wybija piłkę z pustej bramki po strzale Mertensa,
– 32. minuta: Mertens groźnie strzela zza pola karnego,
– 33. minuta: Insigne strzela gola po minimalnym spalonym (podawał Mertens).
Najaktywniejszy był oczywiście Mertens, który obchodził dziś 30. urodziny i grał tak, jakby chciał strzelić co najmniej 30. gola w sezonie (przed meczem miał ich na koncie 28), co mu się udało już w 49. minucie gry, kiedy popisał się szybkim strzałem sprzed pola karnego. A później dołożył jeszcze asystę przy trafieniu Insigne (znowu nie najlepsze zachowanie Salamona), podsumowując swój niemal kompletny występ. Przy tak napompowanej ofensywie Napoli obrońcy Cagliari wyglądali dziś jak dzieci we mgle, a niektórym – z Bartoszem Salamonem włącznie – pewnie do tej pory kręci się jeszcze w głowie.
W 77. minucie genialnego Mertensa zmienił Arkadiusz Milik, który starał się być aktywny, ale niczego pod bramką rywala nie zdziałał. Czyli nie udało mu się zrobić tego, co wyszło chociażby Diego Fariasowi, który pojawił się na boisku minutę później i w ostatniej akcji meczu dał Cagliari honorowego gola. Było to jednak trafienie, które nieco fałszuje obraz całego meczu, bo Napoli było dziś przynajmniej o kilka klas lepsze i powinno zwyciężyć o wiele bardziej okazale.