Choć wszyscy kibice Arsenalu oddaliby wiele, by zobaczyć swój zespół grający efektywnie i pewnie zmierzający po kolejne trofea, to pewnie i odrobiną magii by nie pogardzili. Aktualnie wcielenie “Kanonierów” nie przypomina już tego zespołu, które z błyskiem i radością rozbijało defensywy. To już nie te czasy, gdy Henry mieszał do spółki z Bergkampem. Ba, dziś z rozrzewnieniem wspominać można choćby takiego Nasriego, którego przepiękne trafienie przypomnimy.
W pierwszym meczu 1/8 finału Porto lekko wystraszyło cały Arsenal wygrywając u siebie 2:1. Trzeba było więc konkretnej artylerii, by w rewanżu odrobić straty. I rzeczywiście – “Kanonierzy” wytoczyli najcięższe armaty przeciwko ekipie z Portugalii. Zaczęło się od dubletu Bendtnera (!), potem padł właśnie cudowny gol Nasriego, a dzieła zniszczenia dokończył duet Bendtner – Eboue.
Tak patrzymy raz, drugi i trzeci na tę bramkę Francuza… Aż nam szkoda zawodników w biało-niebieskich koszulkach. Biegają, kręcą się, potykają o własne nogi. Karuzela w najlepszej postaci.