Jeden z najbardziej prestiżowych adresów na świecie. Piękny apartamentowiec przy samym morzu. Wartość każdego mieszkania tak kosmiczna, że można dostać zawrotu głowy. Kamil Glik wylicza zalety lokalizacji, aż dochodzi do takiej, którą spośród piłkarzy AS Monaco wymienić mógł tylko on: – Można iść piechotą do Carrefoura.
– Budzę się rano, jest widok na morze. Super. Ale nawet nie miałem czasu, by trochę tu pożyć – mówi. – Zgrupowanie goni zgrupowanie. Jak już jestem na miejscu, to siedzę w domu. Owszem, są dobre restauracje. Po meczu z Borussią wyszedłem na miasto z ludźmi z Torino, z trenerem Mihajloviciem i sekretarzem klubu. Był Radamel Falcao z rodziną, był Jorge Mendes…
– Jeszcze nie próbował wykolegować Jarka Kołakowskiego?
– Jeszcze nie! W każdym razie kilka razy wyskoczyło się do dobrej restauracji, ale wiesz, jaki ja jestem. Wolę napić się dobrego winka w domu ze znajomymi. Nie kręci mnie blichtr.
*
– Jest element sztampy w tych naszych spotkaniach. Ostatnio jak rozmawialiśmy w Turynie, pytałem cię, czy to najlepszy twój sezon i czy wierzysz, że jeszcze się powtórzy. Teraz to samo – znowu twój najlepszy sezon, znowu powątpiewanie, czy coś takiego może się w przyszłości zdarzyć ponownie.
– Rzeczywiście, dwa lata temu wydawało się, że trudno może być o równie dobry okres. A okazało się, że może być jeszcze lepiej. Teraz gram w o wiele lepszym klubie, o najwyższe cele. I znowu strzelam dużo goli, bo w poprzednim roku ta skuteczność na moment uleciała.
– Dlaczego?
– We Włoszech dużo uwagi przywiązuje się do taktyki. W pewnym momencie wszyscy analizowali to, jak się poruszam w polu karnym, jak nabiegam, którędy… Na boisku czułem to, że jestem inaczej pilnowany, przydzielano mi najlepszego obrońcę. Było trudniej. Tutaj znowu zaatakowałem na fantazji i zdobywam bramki. Zobaczymy, jak z nimi będzie w następnym sezonie, gdy ponownie rywale będą mieć mnie szczególnie na oku. Ale coś tam strzelę. Zawsze „to” miałem.
– Jaka jest twoja tajemnica? Poruszasz się przy rzutach rożnych spontanicznie czy też masz wszystko przemyślane. Niedawno pokazano interesujący filmik, na którym Sergio Ramos instruuje kolegów, w jaki sposób mają mu zrobić korytarz na dojście do piłki.
– Dwa lata temu, w przedostatnim sezonie w Turynie, mieliśmy wypracowany schemat. Wiele raz Emiliano Moretti wyblokowywał mojego plastra, dzięki czemu dochodziłem do piłki sam. Natomiast w tym roku to jest pełny spontan. Raz wbiegam na pierwszy słupek, raz na długi, raz centralnie.
– Chyba najbardziej pasuje ci krótki słupek.
– Chyba tak, chyba rzeczywiście z tego miejsca zdobywam najwięcej goli. Krótki albo centralnie.
– Inni obrońcy pytają się, co mają poprawić, żeby strzelać tyle co ty?
– Nie, raczej nie. Ale ja nawet nie potrafiłbym odpowiedzieć. Nie wiem, dlaczego ja strzelam, a inni nie. Po prostu idę agresywnie na piłkę i to wszystko. Cieszę się, że zazwyczaj te moje gole są ważne dla drużyny.
– Zwłaszcza ten niesamowity strzał z woleja w ostatniej sekundzie meczu z Bayerem Leverkusen.
– Na pewno tego gola zapamiętam do końca życia, bez dwóch zdań najładniejszy jaki kiedykolwiek zdobyłem. W praktyce bramka na wagę pierwszego miejsca w grupie.
– Cała twoja kariera to wchodzenie schodek po schodku. Najpierw druga liga włoska, potem pierwsza, potem mocna pozycja we Włoszech, teraz wejście na europejski top.
– Wiesz, ja zaczynałem naprawdę z niskiego pułapu, bo pamiętam czasy, gdy grałem w Polsce w lidze okręgowej. Była trzecia hiszpańska, druga włoska. Kilka szczebli trzeba było pokonać. W końcu ta dość trudna decyzja o odejściu z Torino, ale trzeba było się na ten ruch zdecydować, by z kariery wycisnąć jeszcze więcej.
– Wiele osób dziwiło się, że porzucasz klub, w którym wyrobiłeś sobie nieprawdopodobnie mocną pozycję. Ja sam się dziwiłem. Wydawało mi się, że nigdzie nie będzie ci lepiej. I nie wiedziałem, gdzie tak naprawdę jest twój sufit.
– Ja sam nie wiedziałem. Też się zastanawiałem, co robić. Nie uważałem, że jestem najlepszym obrońcą na świecie i muszę koniecznie odejść z Turynu, bo jest tam dla mnie za ciasno. Ale ostatni sezon był specyficzny, trochę obarczano mnie odpowiedzialnością za to, że nie wygrywaliśmy tak często jak powinniśmy. To mi ciążyło. Ale nie wiedziałem, co będzie dalej – czy będzie lepiej czy gorzej, jak pójdzie mi w Monaco. Po prostu chciałem spróbować czegoś nowego.
– To zupełnie inny klub. W Turynie byłeś wielkim idolem. Nikt nie rozumie jak wielkim, kto nie miał okazji przejść się tam ulicą w twoim towarzystwie. Tutaj masz całkowity spokój.
– Zmiana diametralna.
– Nie tęsknisz za tą popularnością? Czy może już cię męczyła?
– Być może zatęsknię. Miałem do wyboru Monaco i Besiktas. Spokój kontra fanatyzm. Zastanawiałem się, czy nie wybrać Turcji, gdzie miałbym tę presję ze strony kibiców, do której się przyzwyczaiłem. Ale w końcu uznałem, że przecież jako piłkarz muszę patrzeć na co innego – na to, gdzie mam większą szansę osiągnąć sukces sportowy.
– W wersji optymistycznej Monaco miało być klubem numer dwa we Francji.
– Tak miało być, to prawda. PSG wygrywało ligę z tak ogromną przewagą, że trudno było zakładać, że to jest monopol do przełamania. Tak naprawdę chciałem przede wszystkim zagrać w Lidze Mistrzów, chociaż trzeba pamiętać, że przy niej był znak zapytania. Musieliśmy przejść dwie rundy eliminacyjne i to niełatwe – trafiliśmy na Fenerbahce i Villarreal. Dwie drużyny, z którymi możesz odpaść i nikt nie powie, że świat się zawalił. A dzisiaj jesteśmy w półfinale… Chociaż dla klubu, dla właściciela, celem numer jeden jest liga. Cieszę się, że to mistrzostwo – które chyba się zbliża – przyjdzie już w pierwszym moim roku i że mogłem się do niego przyczynić.
– Szybko poszło. Od razu ugruntowałeś swoją pozycję.
– Nie lubię słowa „aklimatyzacja”. Piłkarz potrzebuje roku, bla, bla, bla. Nie wiem co to znaczy, ta cała „aklimatyzacja”. Nie znam dobrze francuskiego, moich kilku kolegów też nie zna. Ale na boisku robimy co trzeba. To jest piłka nożna – jak się nadajesz to dają ci sprzęt, wychodzisz na boisko i zapieprzasz. „Aklimatyzacja” to alibi dla tych, którzy sobie nie radzą. Niemniej prawdą jest, że jak na początku coś zawalisz, to potem masz pod górkę. Mnie udało się grać od pierwszego dnia dobrze. To nie jest tak, że Monaco jest teraz super, a w poprzednim sezonie było beznadziejne. Nie, też grali super, tylko coś tam nie stykało w obronie i potrzebowali takiej osoby jak ja, by tyły połatać.
*
Dwie godziny po wywiadzie w restauracji Kamil wyjmuje telefon i puszcza mecz. Zawsze wyjmuje telefon i zawsze puszcza jakiś mecz. Najpierw Legia gra z Wisłą, potem Inter z Napoli, wreszcie Nice z PSG. Balotelli strzela gola. Glik śpiewa o „SuperMario”.
– Nawet remis, niech będzie remis. Jak ich ograją to już w ogóle, mistrzostwo praktycznie nasze.
Nice wygrywa 3:1.
*
– Pamiętam, jak jesienią leciał do ciebie twój menedżer, Jarosław Kołakowski. Zapytałem go, czy przywozi wysłanników z jakichś klubów. Odparł: – Zgłupiałeś? Przecież on dopiero przyszedł do Monaco… Natomiast teraz znowu takie pytania będą wracać. Masz 29 lat, czas dla ciebie biegnie coraz szybciej. Jeśli masz dokonać kolejnego skoku, to właśnie po takim sezonie jak teraz.
– Nie staram się nic planować.
– W Turynie twoje mieszkanie wyglądało jakbyś był gotowy do ewakuacji w ciągu 24 godzin.
– No tak, miałem w głowie to, że będzie wyprowadzka. Ale teraz… Jeśli miałbym zamienić Monaco na inny klub, to tylko na klub topowy. Na klub, który też walczy o mistrzostwo w swojej, silnej lidze.
– Przyszedłeś za 11 milionów, odejść to mógłbyś pewnie za 20.
– Na pewno na wartości nie straciłem. Znając tutejsze realia, właścicieli, pewnie chcieliby za mnie ze 20 milionów, to prawda.
– Wszyscy widzą cię w Anglii. Teraz miałeś okazję tam pograć. Na przykład w meczu z Manchesterem City.
– Przede wszystkim wrażenie zrobił na mnie mecz z Tottenhamem, na Wembley, mój debiut w Lidze Mistrzów. Wygraliśmy 2:1. Chyba bardziej go zapamiętam.
– No, mecz z City dla obrońców nie był najfajniejszy.
– To był mecz w tenisa, a nie w piłkę nożną. Pyk-pyk, w tę i z powrotem.
– Za wami dwumecz z Borussią, przed wami z Juventusem. Po Borussii wyczuwałem w tobie irytację – że wiele osób umniejsza wasz sukces z powodu zamachu na autokar Niemców. Aż traciłeś cierpliwość.
– Na pewno tak. To mnie frustrowało. Wiele osób mówi, że wygraliśmy, bo coś się wydarzyło. OK, rozumiem, że tamten wybuch nie był dla nikogo niczym przyjemnym, ale to nie oznacza, że można lekceważyć to, jak gramy w piłkę. Wygraliśmy z Borussią, potem Borussia wygrała z Eintrachtem. Sokratis przeszedł z piłką 50 metrów, przedryblował wszystkich. To co? Już się wtedy czuł super i mógł zdobyć najładniejszą bramkę w karierze? A kilka dni później znowu był przybity i nie mógł normalnie grać w rewanżu? To było dla nas krzywdzące. Z drugiej strony – dodało nam to motywacji. Trener mówił: – Musimy potwierdzić, że jesteśmy bezwzględnie lepsi.
– Teraz Juventus. Jest niedziela wieczór. Położysz się i będziesz rozmyślał o półfinale?
– Nie, na pewno nie. Nie jestem jednym z tych piłkarzy, którzy tak robią. Wiesz, oni grają dobrze. Dobrze bronią i dobrze atakują. Są dla mnie faworytem Ligi Mistrzów. Działa im wszystko z tyłu i wszystko z przodu. Ale to oni muszą, a my możemy. Pogramy z nimi w piłeczkę i zobaczymy…
– Jaki masz bilans z Juventusem?
– Oj, bardzo słaby. Hmm… Osiem porażek i jedno zwycięstwo? Jakoś tak. Derby zawsze były emocjonujące. Poza meczem w Pucharze Włoch, gdy przegraliśmy wysoko, to w pozostałych spotkaniach przegrywaliśmy z klasą. Cuadrado w ostatniej minucie, Pirlo w ostatniej minucie, jakieś bramki Teveza ze spalonych.
– Analizujesz, jak grają twoi rywale z Juventusu? Higuain, Dybala?
– Nie jest tak, że oglądam godzinny film o każdym z nich. Myślę, że każdy z nas ma pojęcie, co potrafią. Ja mam stałą zasadę, wiesz przecież o tym – na początku podostrzyć, zameldować się, potem jakoś to będzie.
– Monaco to o tyle specyficzna drużyna, że mówi się, iż to w niej są przyszłe gwiazdy futbolu. W Torino miałeś kilku kolegów, którzy poszli do dobrych klubów – Immobile, Darmian, Cerci.
– Ogbonna…
– Ogbonna… Pytanie brzmi – czy tu rzeczywiście widzisz na treningach ludzi z zupełnie innej planety?
– My tu prawie nie mamy treningów, na których mógłbym przeciwko tym chłopakom grać. Ciągle tylko odnowa i przygotowanie do kolejnego spotkania. Gramy non-stop. Ale nie ma opcji, żeby ci chłopcy z Monaco nie trafili do najlepszych klubów świata. Nie ma. Z Torino chłopaki odchodzili za ogromne pieniądze. Ale tutaj mówimy o fortunach. Kwestia tylko, czy to będą transfery tego lata, czy następnego… To widać w każdym przyjęciu piłki, w każdym zagraniu.
– Mbappe pobije rekord transferowy?
– Jeśli Belotti z Torino ma klauzulę 100 milionów, to Mbappe minimum tyle może kosztować.
– Z kim byś go porównał?
– Nie wiem. Ma szybkość, technikę, siłę. Ma 18 lat, ale jest bardzo silny. Nigdy nie wiesz, na którą stronę pójdzie. Może iść na lewo, może na prawo…
– Dalej jest zafiksowany na Real Madryt?
– Jest. Mamy w klubie Hiszpanów, rozmawia z nimi, mówi czasami o Ronaldo.
– A już wie, że byłeś piłkarzem Realu?
– Hmm, chyba nie wie!
– To jemu przewidujesz największą karierę?
– Niekoniecznie, jest kilku. Mbappe jest bardzo młody, to zawsze jest znak zapytania. Chociaż on akurat ma poukładane w głowie. Ale jest Bernando Silva, Lemar, Bakayoko, Sidibe, Fabinho… Wydaje mi się, że Bernardo Silva jest zawodnikiem, który bardzo szybko dostosowałby się do gry w każdej drużynie. To taki piłkarz, który idzie do Barcelony i Realu i od razu gra to, czego wszyscy oczekują.
– Monaco zaraz będzie mistrzem Francji, może zagracie w finale Ligi Mistrzów. A i tak wszystkie rozmowy prędzej czy później schodzą na temat transferów – kto gdzie odejdzie i za ile? To nie złości działaczy czy kibiców?
– Jeśli przedstawiają ci oferty jak za Martiala czy Jamesa Rodrigueza – po 50, 60, 70 milionów, to trudno takie oferty odrzucać. Wiadomo, klub jest bogaty, ale dzisiaj Monaco wciąż nie jest Barceloną, Realem czy Bayernem. Dla najzdolniejszych piłkarzy świata to nie jest stacja końcowa i raczej wszyscy o tym wiedzą.
– Właścicielem Monaco jest Rosjanin Dmitrij Rybołowlew, którego majątek liczony jest w miliardach dolarów. Da się to na co dzień odczuć?
– Na pewno mają tu gest. Przychodzi prezes, mówi, że dzisiaj premia podwójna czy potrójna. Jest fajnie. Jeśli zdobędziemy mistrzostwo to z premii zarobię więcej niż roczny kontrakt w Torino. Pod względem finansowym ten transfer też był dla mnie wielkim skokiem.
– A zmęczenie? Odczuwasz je? Rozegrasz w tym roku sezonie blisko 60 spotkań.
– Będzie ponad 50 meczów w klubie, do tego kadra. Czuję się dobrze. A przed sezonem nie miałem okresu przygotowawczego. Przyleciałem tu 25 lipca, a na początku sierpnia mieliśmy eliminacje Ligi Mistrzów. Wrzucili mnie do wora w trening i jedziesz. Myślałem, że jak przyjadę, to dadzą mi dwa tygodnie na przygotowania, inny rytm, a tu nic takiego. Żadnego obozu, ładowania akumulatorów, nic. Gram z marszu od sierpnia aż do teraz i czuję się dobrze fizycznie. Pewnie to też mit, z którym można byłoby powalczyć. Jak jesteś zdrowy, masz siłę i chcesz grać w piłkę, to pociągniesz, zamiast wracać do tego, że kilka miesięcy temu trenowałeś tak, a nie inaczej.
– Dlaczego napisałeś ostatnio na Twitterze, że piłkarzem roku zostanie Robert Lewandowski?
– Bo jestem pewny, że tak będzie.
– Za moment przełamiesz monopol PSG, możesz też przełamać monopol Lewandowskiego. Jak nie ty teraz, to nikt nigdy.
– Zgadzam się. Ale piłkarzem roku będzie Robert Lewandowski.
– Zaczerwieniłeś się.
– Pod wieloma względami nie można mnie porównywać do Roberta. Ale pytanie czy wybieramy piłkarza roku 2017, czy piłkarza wszech czasów. To dwie różne rzeczy. W tej drugiej kategorii zapomnijmy o mnie, ale w tej pierwszej… Mam nadzieję, że zdobędziemy mistrzostwo Francji, Robert zaklepał już mistrzostwo Niemiec. W Lidze Mistrzów zaszliśmy dalej, może zajdziemy dużo dalej. Zobaczymy, to nie będzie mój werdykt… Wygra Robert. Kropka.
– Ludzie wyznaczają sobie różne cele i nagrody za ich osiąganie. Masz już wybrane nagrody za ten sezon?
– Lubię zegarki. To taka długowieczna pamiątka. Można wygrawerować sobie datę. W Torino dostaliśmy zegarki Rolex za awans do Ligi Europy. Kupiliśmy sobie z żoną też zegarki po awansie na Euro. Myślę, że po mistrzostwie Monaco też kupię sobie zegarek.
– Jakiej marki?
– Najlepszej. Rolex, Hublot, może Audemars Piguet. Zobaczymy.
– A za wygranie Lig Mistrzów?
– Za daleko idziesz. Sam finał byłby wielką sprawą.
– Jak już się jest w finale, to aż głupio nie wygrać.
– No tak, jak już w nim będziemy, to trzeba będzie kogoś opędzlować. Ale na razie mistrzostwo. To będzie moje pierwsze trofeum w karierze. Wreszcie pojawi się coś na półce.
Rozmawiał KRZYSZTOF STANOWSKI
Fot. FotoPyk