Reklama

Do trzech razy sztuka? To Arka wzięła sobie hasło kibiców Lecha do serca!

redakcja

Autor:redakcja

02 maja 2017, 19:07 • 3 min czytania 129 komentarzy

Przed meczem trudno było o jeden logiczny argument za tym, że Lech Poznań może wypuścić Puchar Polski z rąk. Można się było czarować, że to tylko jedno spotkanie, że może zadecydować dyspozycja dnia, ale chyba nawet najwięksi gdyńscy optymiści o ugryzieniu poznaniaków nie mówili z pełnym przekonaniem. Ale piłka nożna kocha cuda. Kocha historie, które pozornie nie mają prawa zostać zapisane. I takiej właśnie historii świadkami byliśmy dzisiaj. Bo to Arka Gdynia dziś wzniosła w górę piłkarski Puchar Polski.

Do trzech razy sztuka? To Arka wzięła sobie hasło kibiców Lecha do serca!

„Do trzech razy sztuka”. Wielki transparent o takiej właśnie treści zawisł dziś na trybunie, gdzie zasiadali kibice Lecha. Bo tam też nikt nie dawał wiary w to, że po dwóch porażkach z Legią, Kolejorz nie skorzysta z nieobecności w finale największego rywala, zamiast którego tym razem o upragnione trofeum miał się zmierzyć z drużyną z grupy spadkowej ekstraklasy. Pogrążoną zresztą w kryzysie tak głębokim, że na zwycięstwo wyczekującą jeszcze od pierwszej odsłony lutowego półfinału z Wigrami.

Za trzecim razem udało się, owszem. Ale Arce. Tak jak w dwóch poprzednich ligowych spotkaniach za każdym razem dawała sobie w końcówce wyrwać prowadzenie 1:0, tak dziś wreszcie potrafiła je powiększyć. Skorzystać z chwilowej słabości rywala, z szoku, jakim dla piłkarzy Lecha był gol Siemaszki po błyskawicznie rozegranym aucie i wrzutce Marciniaka. I przeprowadziła akcję – a w zasadzie jednoosobowo zrobił to Zarandia – na jaką Narodowy czekał przez wcześniejszych 111 minut. Akcję, której spodziewalibyśmy się po każdym, ale nie po Gruzinie, który dla gdynian zagrał do momentu strzelenia gola całe 128 minut, a którego nie potrafili zatrzymać ani Trałka, ani Kostewycz, ani Bednarek, ani ostatnia instancja w osobie Buricia.

W kwestii Zarandii, jak i Siemaszki, trzeba też należne honory oddać Leszkowi Ojrzyńskiemu. Bo choć zapowiedział, że złoty medal odda Grzegorzowi Nicińskiemu, który Arkę do finału wprowadził, on dziś również porządnie sobie na niego zapracował. Bo to jego pomysły sprawiły, że gdynianie wygrali. Gol na 1:0 padł po wyrzucie z autu, elemencie nad którym ten akurat trener zawsze mocno pracuje, po strzale rezerwowego Siemaszki. Bramka na 2:0 to przecież także dzieło zmiennika.

Lech zdobył bramkę kontaktową, ale odpowiedzieć na drugiego gola zwyczajnie nie był już w stanie. Choć trzeba to powiedzieć wprost – przegrał puchar na własne życzenie. Przegrał, bo był potwornie nieskuteczny, przede wszystkim w dziewięćdziesięciu minutach, zwieńczonych zmarnowaną szansą Majewskiego, która pomocnikowi będzie się pewnie teraz przypominała po nocach. Miał na nodze piłkę meczową, mógł już układać sobie w głowie scenariusz na kolejną zabawną rozmówkę pomeczową, uśmiechnąć się do obiektywu i ściąć Arkę w chwili, w której nie miałaby już czasu na odpowiedź. Spudłował tak, jak wcześniej – choć nie w aż tak dogodnych sytuacjach – robili to Kownacki, Robak czy Jevtić. Gdynia dziś długo nie zaśnie, to fakt, ale i ci wymienieni przed chwilą mogą mieć problemy ze spokojnym snem.

Reklama

Partacząc sytuację za sytuacją, dali napisać nową historię Arki Gdynia. Kto wie, czy nie jeszcze bardziej doniosłą, niż ta z 1979 roku. Szczególnie patrząc na to, jak ciężko w ostatnich tygodniach było być trenerem, kibicem i piłkarzem arkowców. Dziś te cierpienia, przynajmniej na moment – póki smutna ligowa rzeczywistość o sobie nie przypomni – przerywa chwila naprawdę wielkiej i, co równie istotne, wyszarpanej zdecydowanemu faworytowi chwały.

Świętuj, Arko. Dziś sobie na to zasłużyłaś.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

129 komentarzy

Loading...