Trzy pierwsze mecze rundy finałowej i trzy duże dawki emocji. Ale spokojnie, uspokajamy – oglądaliśmy te same popisy, też nie jesteśmy nimi zachwyceni, też nas piłkarsko nie porwały. Emocje dotyczą pracy sędziów. W Gdyni rzut karny i wyrzucenie z boiska za dwie żółte, z czego jedna mocno dyskusyjna. W Poznaniu trzy rzuty karne, z czego jeden oszukany. A teraz dwie jedenastki w Płocku i… do obu mamy bardzo poważne wątpliwości.
Sytuacja pierwsza. Konczkowski przy próbie zablokowania dośrodkowania wymachuje rękami tak, jakby łapał na skoczni wiatr: prawą podnosi wysoko w górę, niczym zgłaszając się do odpowiedzi, lewą trochę niżej. To, że piłka odbija się akurat od jego lewej ręki, ma o tyle znaczenie, że w przeciwnym wypadku najpewniej trafiłaby go w głowę. Czyli: obrysu ciała nie powiększa.
Gdyby piłka trafiła w prawą rękę, to karny byłby bezdyskusyjny. W przypadku lewej ręki powstaje pytanie, czy piłka nie trafiłaby w głowę. pic.twitter.com/GQrO9KMtuR
— Arbiter Café (@h_demboveac) April 29, 2017
Sytuacja druga. Konczkowski skacze do główki, a spadając na ziemię i próbując złapać właściwą równowagę, ma rozłożone szeroko ręce. Ktoś powie, że powiększył obrys swojego ciała, ale nie była to dla niego tzw. piłka oczekiwana, był odwrócony tyłem do sytuacji i zajmował naturalną pozycję w trakcie wyskoku.
Jak na nasze – arbiter popełnił dwa błędy. Dlatego tak dobrze, że Libor Hrdlicka przynajmniej w jednym przypadku stanął na wysokości zadania.
Bo z dwóch rzutów karnych Wisła Płock zdobyła tylko jedną bramkę. Jose Kante, mimo że za pierwszym razem się nie pomylił i wciąż przebywał na boisku, do drugiej próby nie podszedł – zmarnował ją więc Merebaszwili. Ale Gwinejczyk hiszpańskiego pochodzenia trochę dziś zaszedł kolegom za skórę. Zbyt często starał się uderzać, nawet gdy pozycja nie pozwalała myśleć o strzale. Sam próbował wykańczać akcje, nawet gdy koledzy byli lepiej ustawieni i znajdowali się w bardziej dogodnym położeniu. Z drugiej strony, Kante karnego wykorzystał, miał kilka sytuacji, trafił w słupek, a w doliczonym czasie gry zaliczył ważną interwencję w obronie.
To znacznie więcej niż Mateusz Piątkowski, który miał jedną okazję i ją zmarnował. Zresztą, Wisła oddała dziś czternaście strzałów, z czego trzy celne. Przypomnijmy: dwa były z rzutów karnych.
Niech to tylko służy za potwierdzenie, że gospodarzom mało co wychodziło. Dominik Furman był po meczu wyraźnie wkurwiony, rzucił, że był najsłabszy na boisku. Ale słaby był cały mecz, słabo wyglądały obie strony. Dość powiedzieć, że wspomniany Kante miał na boisku własny show, Wlazło z dziesięciu metrów umiał walnąć dwadzieścia metrów nad bramką, a jedna linia pomocy była mniej efektywna od drugiej.
Bohaterowie? Hrdlicka, bo obronił rzut karny. Byrtek, bo czyścił wszystko pod bramką Wisły. Helik, bo czyścił wszystko pod bramką Ruchu. Grodzicki, bo czyścił częściowo i zaliczył rajd przez pół boiska – a przez cały czas gonił go (udawał, że goni?) Kante – by zaliczyć asystę. Arak, bo z tej asysty w imponujący sposób skorzystał i miał wejście smoka.
Ciężko coś wiążącego napisać o debiucie Krzysztofa Warzychy na ławce trenerskiej Ruchu. Jego zespół nie zaliczył wielkiego spotkania, ale nie to przecież było celem. Punkt zdobyty na wyjeździe w tak trudnej sytuacji, w jakiej znaleźli się Niebiescy, to jednak coś.