Reklama

Na starcie… piach na piachu. Przegrywamy 4:9 z Japonią

redakcja

Autor:redakcja

28 kwietnia 2017, 23:08 • 2 min czytania 8 komentarzy

Polacy nie byli faworytem tych mistrzostw, ale po znakomitym wyniku podczas europejskich eliminacji tu i ówdzie nazywano ich czarnym koniem. Niestety, ten koń dzisiaj w swoim meczu otwarcia dał się wyprzedzić o okrążenie. Japończycy byli zdecydowanie lepsi i wygrali pewnie 9:4.

Na starcie… piach na piachu. Przegrywamy 4:9 z Japonią

ozu006

Trochę importu też nasi rywale mieli. Na zdjęciu Ozu

Szybkie 2:0 ustawiło mecz? Nie, przecież hokejowe wyniki w beach soccerze to standard. Do pierwszej tercji podeszliśmy z dużym dystansem, bowiem Japonia nie pokazała nic wielkiego, a nasi jakby źle weszli w spotkanie, z pewną dekoncentracją. Choć przyznajemy, z czasem się rozkręcali, to szczególnie przy pierwszych bramkach czuć było… Może brak oświadczenia? Może ogrania na tego typu turniejach? Nie dało się za to odmówić Polakom zaangażowania i ono dało o sobie znać w drugiej części gry. Karny w szesnastej minucie nie podłamał, tylko wyzwolił jeszcze większą wolę walki, a wreszcie także bramkę. Jesionowski z rzutu wolnego i w końcu przełamanie.

Niestety cały problem naszej kadry objawił się w pełnej rozciągłości już kilkanaście sekund później. Nawet nie chodzi o to, że Japonia tak szybko strzeliła na 4:1  – chodzi o to jak to zrobiła. Fenomenalne rozegranie od wznowienia, piłka cały czas w powietrzu, chyba każdy ją przystemplował. Taka powietrzna tiki taka. Nasi nie rozegrali ani jednego ataku tej klasy. Jeszcze zryw Sagana i drugi gol z rzutu wolnego – sprytnie, między nogami bramkarza – ale 4:2, czyli złapanie kontaktu, tylko rozjuszyło rywali. Przyspieszyli zdecydowanie i tę tercję ostatecznie przegraliśmy aż 5:2. 7:2 w meczu.

Reklama

Pozamiatane.

Ostatnia tercja była tylko formalnością, podczas której trafił jeszcze Saganowski z karnego, a w końcówce Ziober sprawił, że wreszcie któryś z naszych nie trafił ze stojącej piłki, tylko z gry. Niestety ta sztuka udała się naszym na kilkadziesiąt sekund przed końcem, gdy już dawno graliśmy tylko o jak najniższy wymiar kary z grającym o klasę lepiej przeciwnikiem. Dość powiedzieć, że w pierwszej chwili realizator zapisał tę bramkę dla… Japonii, jakby wiedziony przyzwyczajeniem.

Przegrać można, oczywista sprawa. Niestety martwi, że w zasadzie poza kilkoma minutami w drugiej tercji, ani na chwilę nie byliśmy równorzędnym rywalem. Jeśli chodzi o grę kombinacyjną – inna półka. A przecież za chwilę – w niedzielę – Polska zagra z Brazylią.

Najnowsze

Komentarze

8 komentarzy

Loading...