Bramki chyba najlepiej smakują w 90. minucie, a jeszcze przyjemniej się je strzela, gdy są na wagę zwycięstwa. Kilkanaście lat temu na Anfield oglądaliśmy piłkarski horror, przez który nie można było oderwać wzroku od ekranu telewizora. Bohaterem „The Reds” został Stan Collymore, zaliczył bowiem dublet i zmienił przegraną w trzy oczka.
Gdy zespół remisuje lub przegrywa w ostatnich minutach meczu, to raczej nie kalkuluje i za radą Piotra Świerczewskiego „gra na chaos”. Jednak w 1996 roku, Liverpool pokazał, że nie trzeba lagować, by stworzyć sobie okazję. Akcja na jeden-dwa kontakty, kilkanaście podań i już gracze w Liverpoolu byli w polu karnym Newcastle. Piłka trafiła do Stana Collymore’a i ten – tak jak w 68. minucie, gdy doprowadził do remisu – znów okazał się lepszy od Pavla Srnicka i przypieczętował wygraną Liverpool strzałem na 4:3.