Reklama

Szczęścia więcej niż umiejętności, ale kluczowe trzy punkty zostają w Kielcach

redakcja

Autor:redakcja

10 kwietnia 2017, 20:39 • 3 min czytania 22 komentarzy

W tej kolejce rozegrano tak wiele świetnych meczów, że choćby dla równowagi Korona – Ruch musiało obfitować w więcej zagrań komediowych, niż jakościowych. To się potwierdziło, bo po tragifarsie, która potrafiła zmusić Andrzeja Strejlaua do wezwania imienia pana Boga nadaremno („na litość boską!”), trzy punkty zgarnęła Korona. Gdyby Przybecki był piłkarzem, a nie lekkoatletą, być może ten mecz potoczyłby się inaczej. Ale że piłkarzem nie jest, a tylko bywa, to skończyło się jak się skończyło.

Szczęścia więcej niż umiejętności, ale kluczowe trzy punkty zostają w Kielcach

Co z tego, że w pierwszej połowie pięknie uderzał Palanca, co z tego, że jeszcze lepiej bronił Hrdlicka. Co z tego, że dwa kapitalne podania wykonał Żubrowski, co z tego, że profesurę odstawiał Grodzicki. I tak wszyscy zapamiętają tylko Przybecki show, który nie tylko z miejsca stał się pudłem sezonu, ale nawet – jak sprytnie powiedział trener Strejlau – przeszedł do kategorii przysłów. Panie i panowie, przeżyjmy to jeszcze raz.

Czasami takie sytuacje wywołują w zawodniku sportową złość. Spina się, chce wszystkim udowodnić, że nie jest fajtłapą, gra na potrójnej motywacji. Niestety Przybeckiemu totalnie podcięło skrzydła. Jeden dobry drybling zakończony kąśliwym strzałem utonął w morzu strat i błędnych decyzji. Katastrofalny występ. Można chyba nawet mieć pretensje do Fornalika, że nie zareagował zmianą znacznie wcześniej.

Reklama

Niestety grających poniżej normy u Niebieskich było więcej. Cała druga połowa pod względem płynności wołała o pomstę do nieba, ale jeśli Korona wypadała blado, tak goście wypadali śnieżnobiało. Nie potrafili zawiązać w zasadzie żadnych zaczepnych akcji. Dreptali, podawali do koroniarzy, tak jakby wszyscy jeszcze mieli przed oczami pudło Przybeckiego. Marnowali z łatwośćią nawet kontry, gdy wychodzili pięciu na trzech.

Korona w tym czasie waliła głową w mur, a gdy już się przez niego przebiła, kapitalnie bronił Hrdlicka. Powiedzieć, że śmierdziało 0:0, to nic nie powiedzieć. Ale wtedy Konczkowski postanowił zabawić się w Agathę Christie i napisał kryminał. Strata na rzecz Kallaste pod własnym polem karnym, potem zrobiony na zamach. Piłkę dostaje Aankour, ale tak naprawdę nie ma prawa trafić. Wokół sami obrońcy. Kąt jest w miarę ostry, wsparcia praktycznie żadnego, bo nikt nie spodziewał się wcześniejszego odbioru Estończyka. Aankour uderza tak sobie, ale ma furę szczęścia: piłka odbija się od Grodzickiego i Hrdlicka nie ma najmniejszych szans. Niebiescy bez prochu w arsenale, kończy się więc na 1:0.

Można dzisiaj narzekać i punktować słabości w grze Korony, ale trzeba uczciwie oddać, że mimo długich przestojów, to gospodarze stworzyli jednak znacznie więcej okazji. Żadnej tak dobrej, jak ta, którą miał Przybecki, ale Hrdlicka dwa czy trzy razy musiał pokazać interwencje godne Buffona czy Neuera. To nie był mecz, który napawa optymizmem przed wyjazdem na Legię, ale to jednak kluczowe trzy punkty, które zostają w Kielcach. Zupełnie realne dzięki nim jest przecież, że można wejść do grupy mistrzowskiej mimo ewentualnej porażki w Warszawie. To luksus, o jakim wszyscy przed tym spotkaniem marzyli.

Rs15Deq

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

22 komentarzy

Loading...