Po wczorajszym meczu Malagi z Barceloną i żenującym występie Gila Manzano (który krzywdził oba zespoły) Katalończycy mieli pełne prawo mieć dość całej kasty sędziowskiej. Na szczęście dla nich i dla piłki nożnej – ich najbliższy mecz, wyjazdowe starcie z Juventusem, prowadzić będzie arbiter, który w europejskich pucharach myli się wyjątkowo rzadko. Może kojarzycie – nazywa się Szymon Marciniak.
Można na naszego eksportowego sędziego narzekać, można wytykać mu błędy na krajowych boiskach, jednakże z faktami ciężko dyskutować – na murawach poza granicami Polski radzi sobie wyśmienicie. Choć… Barcelona akurat nie wspomina go zapewne zbyt ciepło. To on w końcu prowadził ostatnie wyjazdowe starcie Barcelony w Lidze Mistrzów, w Paryżu z PSG. A jak to się wszystko zakończyło, wszyscy pamiętamy.
Jednak na złe wspomnienia z francuskiej stolicy Barcelona zapracowała sobie sama. Wiadomo, w Paryżu sporo było dyskusji czy machania rękami w stronę naszego arbitra, ale wynikało to głównie z frustracji. Marciniak poprowadził zawody bez zarzutu, co pewnie po pomeczowej analizie przyznali też w samej Barcelonie. I, niejako w nagrodę, Polak otrzymał kolejny szlagier do sędziowania, a tak się akurat składa, że w szlagierach całkiem często występują właśnie podopieczni Luisa Enrique. Niewykluczone więc, że Messi i spółka będą się w najbliższym czasie musieli z naszym arbitrem polubić.
Od razu zaktualizujmy też listę spotkań w Lidze Mistrzów, które w tym sezonie poprowadził (i poprowadzi) nasz eksportowy arbiter:
Roma-Porto (el. LM)
Atletico-Bayern (LM)
Lyon-Juventus (LM)
Real-Borussia (LM)
PSG-Barcelona (1/8 LM)
Juventus-Barcelona (1/4 LM)
Co rzuca się w oczy, to fakt, że w Lidze Mistrzów Marciniak po prostu nie dostaje słabych meczów. Przeciwnie, w większości przypadków to właśnie jemu przypadają spotkania, na które czekają wszyscy. Dość napisać, że w ostatnich miesiącach sędziował już najlepszym drużynom włoskim (Juventus, Roma), hiszpańskim (Real, Barcelona, Atletico), niemieckim (Bayern, BVB) oraz francuskim (PSG, Lyon). I tak naprawdę do kompletu brakuje mu już chyba tylko Monaco oraz drużyn angielskich, chociaż o te ostatnie w tym sezonie może być mu już ciężko. Z pewnością jednak Marciniak we wtorek powalczy o kolejny wielki mecz dla siebie – półfinał Ligi Mistrzów. Jeżeli mu się to uda, będzie to oznaczało systematyczny rozwój, bo w zeszłym sezonie z najbardziej elitarnymi rozgrywkami pożegnał się na etapie ćwierćfinału.
A my możemy się tylko cieszyć. Mamy reprezentację, która wjechała na autostradę na mundial, mamy kilku piłkarzy w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, i to nie byle jakich (całe Monachium właśnie wstrzymało oddech po urazie Lewandowskiego). Mamy też swojego człowieka w Komitecie Wykonawczym UEFA, a także mamy sędziego, który prowadzi najbardziej prestiżowe mecze. Zapamiętajmy więc ten moment, bo nasza piłka na każdej płaszczyźnie osiągnęła pułap, na jakim dawno nie była, i za jakim w przyszłości możemy mocno zatęsknić.
Jedyne, co trochę martwi to liga. Liga, w której nawet Marciniak traci swój szósty zmysł – pod względem średniej not na Weszło jest dopiero na szóstym miejscu wśród regularnie sędziujących arbitrów z notą 2/6 w aż czterech meczach. Pozostaje mieć nadzieję, że Marciniak przełoży formę z europejskich megahitów na ligową rąbankę, a nie odwrotnie.