Choć już wczoraj mało kto się spodziewał, że mecz Arki z Wigrami przyniesie jakiekolwiek emocje, to nad morzem przynajmniej przesłanki ku temu były – choćby fatalna forma gdynian, którzy mieliby zapewne problem ograć reprezentację parlamentarzystów, jeszcze w czasach, kiedy biegał tam Kalisz na ataku. W każdym razie, można było wierzyć w emocje przy okazji starcia Pogoni z Lechem, ale równie dobrze możne szukać śladów yetiego pod domem, pytanie tylko po co. I rzeczywiście, w Szczecinie nie oglądaliśmy złego spotkania, jednak starcie miało temperaturę z pogranicza lodówki i zamrażarki.
Pozamiatane było już w pierwszej połowie, mianowicie w 41. minucie, kiedy bramkę sieknął Robak. Trzeba przyznać, że szczecinianie zachowywali się wobec napastnika niezwykle gościnnie, bo ten na bramkę Słowika pobiegł sam i teoretycznie powinno mu być trudno. No właśnie, teoretycznie – najpierw orła wyrżnął Rudol, a potem niezwykle biernie zachował się Fojut. Obrońca niby próbował przeszkadzać Robakowi, ale był w tym wszystkim zaangażowany jak osoby rozdające ulotki, jak się uda to fajnie, jak nie to trudno i cześć. Napastnik wykonał prościutki zwód, złamał do środka, Fojut był już w malinach, natomiast piłka w siatce. 0:1 i po robocie.
Pogoń musiałaby strzelić pięć bramek, ale prędzej obstawilibyśmy lądowanie statku kosmicznego na stadionie niż cuda takiego kalibru. Szczecinianie mieli problem, żeby trafić choć raz i ostatecznie nawet takiej zagadki nie udało im się rozwikłać, bo skończyli mecz z zerem po stronie zysków. Oczywiście, to nie tak, że nie próbowali – owszem, szczególnie na początku spotkanie zebrali się do ataków, ale byli kompletnie nieskuteczni. Nawet gdy pomagał im Lech, to Pogoń jakby zbyt dumna, odrzucała tę pomocną dłoń. By przypomnieć tylko fatalne podanie Kędziory i pudło Listkowskiego oraz pinball w polu karnym i zmarnowaną okazję Korta.
Choć, może Lech tylko bawił się z Pogonią w kotka i myszkę, bo gdy piłka rzeczywiście zmierzała do bramki, to z linii wybił ją Radut. W każdym razie, Pogoń niby wierzyła w wygraną, ale z kolejnymi minutami gasła, a gol Robaka zgasił ją kompletnie.
Bądźmy realistami – gospodarze szanse na awans mieli mniej niż iluzoryczne, ale mogli tu osiągnąć coś innego, mianowicie zwyciężyć 1-2:0 i podbudować się przed ligą. Niestety, dla ekipy Moskala nie udało się i ta sztuka, a bilans Portowców wygląda coraz bardziej dramatycznie, bo na wiosnę wymęczyli jedną wygraną, z Piastem Gliwice w połowie lutego.
Fot. FotoPyk