Nie ma się co oszukiwać: 2017 jest najgorszym od dawna rokiem dla polskiej piłki ręcznej. Dostaliśmy w nim takie baty, że skóra na dupie nawet nie jest już czerwona, ona po prostu pękła. Najpierw reprezentacja Polski zajęła na mistrzostwach świata we Francji 17. miejsce, potem Orlen Wisła Płock nie dała rady wywalczyć głupiego awansu do drugiej rundy Ligi Mistrzów, a teraz obrońca trofeum, Vive Tauron Kielce, odpadł już w 1/8 finału tych rozgrywek…
Kielczanie byli napaleni na sukces jak Krzysztof Ibisz na krem przeciwzmarszczkowy. Chcieli zostać pierwszym od 2009 roku zespołem, który wygra Champions League dwa razy z rzędu. Teoretycznie mieli szanse, żeby tego dokonać, bo Vive ma wszystko co potrzebne do odniesienia sukcesu. Wysoki budżet – jest. Doświadczeni zawodnicy – obecni. Wspaniali kibice – są. Niestety, wszystko to okazało się niewystarczające w starciu z Montpellier (26:28).
Umówmy się: Francuzi nie byli faworytem tego dwumeczu. Sądzimy, że nawet sam Nostradamus, który studiował we wspomnianym mieście, nie przewidziałby ich sukcesu. A jednak – dzielni chłopcy znad Sekwany dwukrotnie zlali mistrzów Polski. Kiedy przed tygodniem wygrali na swoim terenie 33:28, wielu dziennikarzy i ekspertów sugerowało, że nie jest to powód do paniki. Bo przecież kto jak kto, ale wojownicy Tałanta Dujszebajewa odrabiali już nie takie straty, prawda? Nie szukając daleko: w finale ostatniej edycji Ligi Mistrzów kwadrans przed końcem tracili dziewięć bramek do węgierskiego Veszprem, a jednak dogonili rywali.
Dziś też obejrzeliśmy Vive Kielce show. W 22. minucie meczu polski zespół przegrywał 9:11, by na przerwę schodzić z wynikiem 15:11. Po zdobyciu sześciu bramek z rzędu wydawało się, że w drugiej połowie nasi dokończą dzieła zniszczenia, a smutnym Francuzom pozostanie sączenie czerwonego wina w długiej drodze powrotnej do domu. Nic z tych rzeczy – mimo że gracze Montpellier oberwali po głowie niczym Krzysztof Głowacki od Marco Hucka, to pokazali hart ducha godny polskiego boksera. Otrzepali się, wstali i zrobili gospodarzom – tu użyjemy cytatu z uwielbianego przez Pawła Zarzecznego „Pulp Fiction” – z dupy jesień średniowiecza.
– Podobnie jak we Francji złapał nas przestój podczas którego zaczęliśmy wszystko psuć w ataku. To kosztowało awans – mówił przed kamerą Canalu Plus Michał Jurecki.
– Każdy z zawodników jest zdołowany, liczyliśmy na więcej. Mamy super zespół, w którym wszystko działa jak należy, nie wiem dlaczego to się tak potoczyło – dopowiadał tuż po wyjściu z kieleckiej szatni prezes Bertus Servaas.
Boss z Holandii szykuje latem w Vive małą rewolucję. Klub opuszczą dwie ważne postaci, mianowicie jeden z najlepszych prawoskrzydłowych Europy Tobias Reichmann i reprezentant Polski Piotr Chrapkowski. W ich miejsce też przyjdą poważni zawodnicy: syn trenera Alex Dujszebajew (czołowy leworęczny zawodnik świata), fenomenalny Blaż Janc (5. strzelec obecnej edycji Ligi Mistrzów) i Marko Mamić (zdolny, praworęczny bombardier z Chorwacji). Ta grupa ma zapewnić Vive dominacje w Europie w kolejnym sezonie. W obecnym kielczanom pozostaje już tylko walka o mistrzostwo i Puchar Polski, a także oglądanie spotkań Final Four Champions League w telewizji. Coś czujemy, że po dwumeczu z Montpellier w trakcie tych transmisji nie będą się raczyć winem i serami…
KG