Reklama

Dlaczego jeszcze wszystko może się spektakularnie wypieprzyć?

redakcja

Autor:redakcja

27 marca 2017, 18:05 • 7 min czytania 34 komentarzy

Sześć punktów przewagi, w miarę łatwy terminarz, rywale zresztą od początku z półki niżej, niż my. Trochę przez szczęśliwe losowanie, trochę przez gaz Roberta Lewandowskiego, trochę dzięki istotnie dobrej grze całego zespołu – jesteśmy jedną nogą w Rosji. Albo raczej – obiema nogami, jedną ręką i połową głowy, brakuje tylko kropki nad i w słowie „mundial”.

Dlaczego jeszcze wszystko może się spektakularnie wypieprzyć?

Mimo to chyba każdy, kto w miarę wnikliwie ogląda mecze reprezentacji czuje podskórnie, że to jeszcze nie jest to. Że to jeszcze nie jest ten poziom, który chcielibyśmy widzieć w grze drużyny dyrygowanej przez pomocnika Napoli ze snajperem Bayernu w napadzie i jednym z najlepszych stoperów Ligue 1 w tyłach. Co więc wciąż nas wnerwia w drużynie Adama Nawałki?

Dziura na środku

Grzegorz Krychowiak, Karol Linetty, Krzysztof Mączyński, Piotr Zieliński, Jacek Góralski, Damian Dąbrowski. Powołani środkowi pomocnicy na mecz z Czarnogórą na papierze wyglądają nawet nieźle, szczególnie, gdy przeczytamy ich nazwiska ciągiem, nie wdając się w dyskusje na temat szczegółowych osiągnięć każdego z nich. Po „pierwszym rzucie oka” następuje jednak rzut drugi i trzeci, na stół wjeżdżają statystyki, a w końcu sama gra. Okazuje się, że:

 – Krychowiak w PSG odgrywa rolę podwieszonego pomocnika, zupełnie inną niż w kadrze. Konkretnie: rezerwowy pomocnik podwieszony pod trybuny, albo pomocnik z trybun, podwieszony pod ostatnie wolne miejsce na ławce rezerwowych. Zresztą, i tak finalnie nie zagrał przez uraz, więc nie będziemy szczególnie nad jego postacią debatować, może się okazać, że w reprezentacji na boisku nadal będzie kosił. Powodów do optymizmu nie ma jednak zbyt wiele.

Reklama

– Damian Dąbrowski aktualnie przebywa ze swoją drużyną w strefie spadkowej Ekstraklasy. To ta liga, z której wszyscy się co tydzień śmiejemy.

– Jacek Góralski i Krzysztof Mączyński radzą sobie w tej lidze nieco lepiej, ale to wciąż tylko Ekstraklasa

– Piotr Zieliński i Karol Linetty grają już w zdecydowanie silniejszych rozgrywkach, bo w Serie A. Dostają sporo szans, zaliczają porządne mecze, bywają nawet wśród najlepszych zawodników odpowiednio Napoli i Sampdorii. Niestety, na tle Czarnogórców wyglądali tak efektownie jak przejście podziemne na Ursynowie. Do momentu, gdy biegali w środku razem, dawali w ofensywie tyle co Łukasz Fabiański, a i w tyłach nie było wiele lepiej. Zieliński trochę odetchnął, gdy Linettego zmienił Teodorczyk, zaliczył do tego podanie meczu, które ostatecznie przesądziło o naszym zwycięstwie, ale całokształt?

Mizerniutko, naprawdę. Gdyby wykluczyć ten pojedynczy błysk geniuszu Zielińskiego, dostaliśmy człapaninę godną środka pola złożonego z Tymińskiego, Drewniaka i Danielewicza. Chowanie się za obrońcami, gra w poprzek i do tyłu, niedokładność, ślamazarność. A przecież doskonale wiemy, że potrafią inaczej, że da się wyciągnąć z nich więcej. Swoją drogą – przez moment zastanawialiśmy się, jak wyglądałaby gra, gdyby to Linetty grał za plecami Lewandowskiego, a Zieliński tak jak lubi, nieco głębiej w polu. Wciąż pamiętamy nieliczne występy Karola na „dziesiątce” w Polsce, no i znamy wyczyny Zielińskiego na „ósemce” w Neapolu. Czy to można postrzegać jako błąd Nawałki? Czy zdecydowanie odbiegającą od ich potencjału grę powinno się raczej zrzucić na wiek?

Nie mamy gotowych odpowiedzi, wiemy tylko, że gra środka w meczu z Czarnogórcami niemiłosiernie nas wnerwiała. A umówmy się – gra czołowych zawodników Napoli, Sampdorii i Wisły z o wiele słabszymi rywalami nie powinna nas wnerwiać.

Zależność od Lewandowskiego

Reklama

Właśnie mijają dwa lata od pamiętnego remisu z Irlandią. Od tej pory o punkty zagraliśmy 15 razy. W tych 15 meczach zdobyliśmy 32 gole (w tym 8 z Gibraltarem). Z tych 32 goli, aż 18 trafił Robert Lewandowski. Wyłączając na moment Gibraltar, czyli mecz traktowany na nieco innych zasadach – spośród 24 bramek w dwa lata 75% było autorstwa „Lewego”.

Ale idźmy dalej. Robert strzelił trzy z czterech goli z Gruzją ratując nam tyłki. Dołożył oba ze Szkocją, ratując tyłki raz jeszcze. Zwycięski gol z Irlandią – Lewy. Z Portugalią – Lewy. Rozmontowanie w pojedynkę Duńczyków trzema golami – Lewy. Ostatnia sekunda meczu z Armenią – Lewy. Dwa sztychy z Rumunią i zabicie meczu – Lewy.

Lewy, Lewy, Lewy. Jeśli dokładnie prześledzimy kiedy i w jakich okolicznościach zdobywał te bramki, kiedy i w jakich okolicznościach brał na barki dziesięciu kolegów i samodzielnie przenosił ich przez rwące potoki – wyłania się nam obraz jednoosobowej armii. Dopiero wczoraj ciężar z barków zdjęli mu Zieliński z Piszczkiem, ale niewykluczone, że gdyby tak się nie stało Lewandowski i drugą bramkę wpieprzyłby samodzielnie, z rzutu wolnego, albo po przedryblowaniu trzech rywali. W pamięci utkwiły nam szczególnie obrazki z meczów przeciw Szkotom i Ormianom. Te bramki były wynikiem wyłącznie posiadania w ataku jednego z kilku najlepszych napastników świata. Zdobyć mógł je chyba tylko on, w taki sposób pójść na piłkę, w takim stylu uwierzyć, że da się do niej dojść, doskoczyć, zgarnąć udanym strzałem.

Ktoś powie: co w tym dziwnego, w końcu i Portugalię na barkach niesie Ronaldo, to normalne w zespołach, w których znajduje się piłkarz tej klasy. Ale podzielimy się z wami statystyką z innego z dzisiejszych tekstów:

Z trzynastu spotkań eliminacyjnych Argentyna zagrała bez Leo Messiego siedem. Wygrała jedno z nich, cztery zremisowała, dwa przegrała – a trzeba dodać, że nie byli to wcale najtrudniejsi rywale. Podczas gdy z Messim na boisku Albiceleste dwukrotnie ograli Chile (zwycięzcy dwóch ostatnich turniejów Copa America) i zwyciężyli nad Urugwajem (obecny wicelider grupy), bez niego przytrafiły im się remisy z ostatnią Wenezuelą i ósmym Peru oraz 1 punkt w dwumeczu z siódmym w tabeli Paragwajem.

Nie chcemy sobie wyobrażać, jak wyglądałaby Polska bez Lewandowskiego.

Zależność od szczęśliwego łutu szczęścia

Poświęciliśmy temu osobny artykuł, sprawdźcie całość W TYM MIEJSCU, niżej wymowny fragment.

47. minuta. Savić dostaje idealną wrzutkę z rzutu rożnego od Kojasevicia i perfekcyjnie trafia w piłkę wobec biernej postawy naszej defensywy i kompletnego braku krycia obrońcy Atletico. 1:1.

58. minuta. Mugosa dopada do futbolówki na piętnastym metrze od naszej bramki po szalonym sprincie przez pół boiska. Dokłada nogę i uderza przy dalszym słupku bramki Fabiańskiego, nie dając bramkarzowi Swansea szans na sięgnięcie piłki. 2:1.

63. minuta. Ostra wrzutka Kojasevicia, główka Mugosy, 3:1.

70. minuta. Sofranac dostaje jeszcze lepsze podanie z rzutu rożnego niż wcześniej Savić i dobija Polaków. 4:1 dla Czarnogóry, która na półmetku eliminacji zostaje sensacyjnym liderem swojej grupy.

Tak trudno wyobrazić sobie podobny obrót zdarzeń w Podgoricy? Która z powyższych sytuacji wydaje się nosić znamiona kompletnie nieprawdopodobnej? Egzekucja z pięciu metrów po dwóch perfekcyjnie wybitych rogach, z rąk – czy raczej głów – dwóch stoperów, dla których zdobywanie bramek po stałych fragmentach gry to chleb powszedni? Trafienie bardzo dobrze prezentującego się wczoraj Mugosy na pięć minut przed faktycznie zdobytym przez niego golem?

Zdecydowanie, kadra równie mocno jak od Lewandowskiego, zależna jest od szczęścia. Poczynając od losowania, najbardziej udanego z możliwych, kończąc na bardzo prostych sytuacjach jak te ostatnie sekund meczu z Armenią chociażby.

Krycie przy wszelkiej maści dośrodkowaniach

Prześledźcie jeszcze raz sytuacje z poprzedniego akapitu. Trzy wyglądały bardzo podobnie – dogranie z boku boiska i kompletnie osamotniony rywal oddaje strzał na bramkę Fabiańskiego. Zastanawialiśmy się – kiedy ostatnio widzieliśmy tak tragiczną bezradność linii defensywnej wobec dośrodkowań i uznaliśmy, że chyba warto wskazać… Legię Warszawa. Nie wiemy, czy to przypadek, czy jednak wina Pazdana z Jędrzejczykiem, ale i warszawiacy, i kadra narodowa mają ogromny problem przy piłkach zagrywanych ze skrzydeł, niezależnie czy to rzuty wolne i rożne, czy po prostu udane dośrodkowania od bocznych pomocników i obrońców.

Chaos. Brak konsekwencji w kryciu. Niepoprawne przekazywanie sobie zawodników, spóźnienia, czasem nawet kiksy. Czy to dośrodkowania Starzyńskiego, czy Kojasevicia – zawsze pachnie golem pod bramką, do której dostępu w teorii bronią Pazdan, „Jędza” i koledzy. Nie chcemy tutaj obwiniać legionistów, tym bardziej, że szczególnie przy stałych fragmentach swoje za uszami mają pomocnicy. Zwracamy jednak uwagę, że nie po raz pierwszy reprezentacja Polski zupełnie poddaje się, gdy piłka nadlatuje z boku, a nie ze środka.

Gol Czarnogórców? Jak to powiedział Łukasz Fabiański: „wrzutka, główka, gol”. Gol Ormian? Wrzutka, prawie główka, gol. Gole Danii? Jeden: wrzutka, główka, główka Glika, gol, drugi: wrzutka, strzał, gol. Pierwszy gol dla Kazachstanu: wrzutka, strzał, gol. Dalej się nie cofamy, bo to za każdym razem boli, oglądanie tych bezradnych twarzy zastanawiających się, czemu piłka do niedawna tocząca się kilkadziesiąt metrów od bramki, po skrzydle, nagle znajduje się w siatce.

***

Mamy na co narzekać. Mamy nad czym pracować. Ale przede wszystkim – jesteśmy naprawdę dumni i zadowoleni, że wreszcie jesteśmy na poziomie pozwalającym na dopieprzanie się do kompletnych szczegółów. Bo tak naprawdę krycie przy dośrodkowaniach czy kolejne gole Lewandowskiego to „first world problems”, kłopot charakterystyczny dla biznesmenów rozpaczających, że podczas dwutygodniowego urlopu na Wyspach Kanaryjskich dwa dni były dość pochmurne. Jesteśmy liderem, bardzo wyraźnym liderem. Mamy świetny zespół, mamy walczaków, którzy potrafią wyszarpać cenne punkty, wreszcie mamy piłkarzy, których stać na perfekcję – może nie przez 90 minut, może nie co tydzień, ale raz na jakiś czas magicznym zagraniem popiszą się Zieliński z Piszczkiem, innym razem Grosicki, ze Szwajcarią Kuba Błaszczykowski.

Miejmy nadzieję, że tak zostanie jak najdłużej, a nam – tak jak teraz – więcej czasu niż opłakiwanie porażek zajmie wymyślanie, do czego można się przyczepić.

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

34 komentarzy

Loading...