W obecnie rządzącej ekipie wiele rzeczy mi nie pasuje, ale jedną cechę całego tego obozu szczerze podziwiam. W słowniku tych polityków nie ma wyrażenia “nie da się”. Czasem nie mają pieniędzy, czasem nie mają dostatecznej siły, czasem nie mają zupełnie nic, ale to w żadnym wypadku nie pogarsza ich humorów. Są w stanie z kamieniem i dwiema zapałkami ruszyć do kolonizowania Marsa, z uśmiechem na ustach przekonując: “damy radę”. Oczywiście nie do końca da się przewidzieć, jakie będzie to miało skutki dla Polski, ale jako urodzony optymista nie potrafię się nie uśmiechnąć, gdy nawet najbardziej ambitne zadania w ustach ministrów zamieniają się w maślane bułeczki gotowe do przeżucia.
Antytezą, kompletnym zaprzeczeniem tych ludzi są w mojej opinii organy wyznaczające rzeczywistość polskiej murawy piłkarskiej. Oczywiście nie jestem samobójcą, nie mam zamiaru krytykować za całokształt ani PZPN-u, ani Ekstraklasy SA z uwagi na ich rozliczne zasługi na wielu polach. Jeśli jednak chodzi czysto o murawę, o 90 minut piłkarskiego meczu, wszyscy decydenci polskiego futbolu wzruszają ramionami i przekonują: “nie da się”.
Czy da się walczyć z bandyckimi faulami, które w końcu zakończą karierę któregoś z piłkarzy? Nie da się. Czy da się podjąć próbę eliminacji symulantów i boiskowych oszustów z gry? Nie da się. Czy istnieje możliwość, by choćby spróbować zbudować autorytet sędziego? Niestety, nie da się.
W wywiadzie dla miesięcznika Ekstraklasy Zbigniew Mrowiec przekonywał na przykład, że 10 meczów kary za bandyckie faule jako górna granica jest wystarczająca, bo nie chodzi o wysokość, lecz nieuchronność kary. Przeoczyłem moment, gdy wysokość kary zaczęła wykluczać jej nieuchronność, ale sama dyskusja na ten temat pokazała, że podwyższenie widełek według których można wymierzać sprawiedliwość rzeźnikom nie byłoby raczej specjalnym problemem. No bo i jak miałoby być? Surowość sankcji za piłkarskie zagrania nie została wyryta na kamiennych tablicach przyniesionych przez Johana Cruyffa ludzkości, w tym polskim ligom. FIFA i UEFA wraz z szeregiem powiązanych z nimi organizacji sędziowskich oczywiście podają ogólne wytyczne, ale sam fakt, że Joey Barton w Anglii mógł zostać zawieszony na 12 spotkań potwierdza, że decydujący głos mają krajowe podmioty.
W naszym wypadku – ESA i PZPN, wraz ze swoimi organami dyscyplinarnymi oraz wydziałami sędziowskimi. O ile w przypadku miejsc stojących na przykład, działacze mogą lamentować, że oni by wszystkim pozwolili, ale ogranicza ich przebrzydła polityka uparcie protestująca przeciw prokibicowskim zmianom w ustawach, o tyle zasady gry nadal ustalają ludzie futbolu, a nie Ministerstwa Sportu i Turystyki. Tak, można tutaj wejść w polemikę, że Wydział Dyscypliny jest niezależny od Wydziału Sędziowskiego, Komisja Ligi od Rady Nadzorczej, ogon od psa, lewa łapa niedźwiedzia od prawej łapy, ale nie czarujmy się – to środowisko piłkarskie. W medialnych sprawach współpracujące ze sobą bez zarzutu, dość sprawnie i w miarę jednomyślnie.
Nie jest jakimś kompletnie oderwanym od rzeczywistości science-fiction sytuacja, w której wszystkie wymienione wyżej organy siadają do jednego stołu i po prostu zmieniają zasady. Tak jak te słynne wytyczne dotyczące podwójnego karania za faul w polu karnym – czyli żółta kartka zamiast czerwonej, skoro podyktowana została “jedenastka” – tak zmiany w interpretacji mogłyby dotknąć innych drażliwych elementów gry. I pach, w piątek spotkanie, w sobotę i niedzielę wszyscy dochodzą do siebie, w poniedziałek konferencja prasowa. Od tej pory Komisja Ligi i Wydział Dyscypliny mogą na podstawie analizy wideo zawiesić piłkarza na 2 do 10 meczów za symulowanie. Było miło, panowie, ale niestety, cyrki jak Radovicia z Wisłą już nie przejdą. To znaczy przejdą: raz na jakieś 5 meczów, a w przypadku recydywy raz na 1/3 sezonu.
Bez ograniczenia, że “sędzia zauważył”, albo “nie zauważył”; “zareagował”, czy “nie zareagował”. Symulka wychwycona po meczu? Żaden problem, organy dyscyplinarne zbierają się po kolejce i punkt po punkcie eliminują aktorów, nurków i cwaniaczków.
Brutalne faule? Bez górnej granicy, na wszelki wypadek. No i creme de la creme. Coś, co zrewolucjonizowałoby futbol.
Bezwzględne kartkowanie dyskutantów i fochliwych książąt. Otaczasz sędziego ze składem? Trzy szybkie żółtka. Dotykasz sędziego – wylatujesz z boiska. Wulgaryzmy w gadce z arbitrem – żółtko bez ostrzeżenia. Wulgaryzmy pod adresem arbitra – czerwona kartka. Jak by to mogło wyglądać w praktyce? Ano tak.
Jak mnie ten człowiek zaimponował. A Meksyk tak naprawdę dopiero ruszył na wojnę – federacja rozdała ostatnio dwa długie zawieszenia krewkim piłkarzom atakującym sędziów (8 i 10 meczów), co i tak zostało uznane przez sędziów za karę zbyt łagodną – w przepisach bowiem za naruszanie nietykalności sędziego wyznaczono karę 12-miesięcznego zawieszenia. Opór był tak mocny, że odwołano całą kolejkę – właśnie z uwagi na strajk arbitrów, walczących dość desperacko o szacunek dla swojego zawodu.
Wyobrażam sobie taką sytuację w Polsce. Biegnie – a, niech będzie ten Radović. Finezyjny upadek, po którym oczywiście jak zawsze drużyna oblega sędziego. Dwie szybkie żółte kartki, jedna czerwona już z rąk arbitra. Potem jeszcze dodatkowa kara – zawieszenie na kilka spotkań i dla symulanta, i dla tych wiecznie niezadowolonych z decyzji sędziego piłkarzy. Ile takich meczów byłoby potrzebnych, by na boiskach zapanował kompletny spokój? Dwie kolejki? Trzy?
Ktoś powie: ale to przecież nerwy. Emocje. Tak. Ale skoro w nerwach i emocjach piłkarze jakoś nie dają sobie po mordzie (choć często chcą sprawiać wrażenie, że “już by zaraz dali, ale kolega mnie trzyma”), to chyba zdołają też powstrzymać się od przepychanek z arbitrem i ironicznych braw po decyzjach sędziego.
Zastanawiam się: dlaczego tego nie robimy? Kto mówi tutaj: “nie da się”?
Że kibice chcieliby bezlitośnie karać symulantów, a pewnie i tych, którzy 3/4 meczów spędzają na rozmowach z sędzią – to raczej pewne. Że takie rozwiązanie byłoby zdecydowanie bardziej korzystne dla sędziów i autorytetu ich zawodu niż plakietki z hasłem “Respect” – wiadomo, to jasne. Kluby? Zależy jak zapytać, jeśli po meczu, w którym straciły gola po wątpliwym karnym to pewnie byłyby za, jeśli odwrotnie – to przeciw. Zasadniczo jednak – to w ich interesie. A skoro tak – także w interesie ESA, namacalnej reprezentacji klubów. I w interesie PZPN-u, który na afisze wrzucił sobie wychowanie nie tylko młodych piłkarzy, ale przede wszystkim młodych ludzi. Dla tych zaś wzorem powinien być nieugięty sędzia z Meksyku, a nie ci płaczliwi goście szarpiący go za rękaw.
Tak, w takich chwilach przydałby się w piłkarskich strukturach minister Morawiecki, albo premier Szydło, którzy w komplecie przepchnęliby jeszcze projekt dzikiej karty dla polskiej drużyny w 1/8 finału Ligi Mistrzów. Wolałbym chyba jednak taki przesadzony hurraoptymizm niż wieczne “nie da się”, przez które jestem skazany na odruchy wymiotne po kilka razy w każdej kolejce Ekstraklasy.
Fot.FotoPyK