Zaczynali z kilkuset osobami na widowni, za zwycięstwa płacąc voucherami. Do MMA ciągnęło wówczas głownie kibiców najgorszej frakcji, a po głośnym filmie „Klatka” utożsamiano je przede wszystkim z klimatem gangsterki i walkami psów. Dzisiaj zapełniają Stadion Narodowy i potrafią zapłacić ponad milion złotych za tłumnie ściągający widzów na trybuny pojedynek. Fani KSW domagają się nie tylko występów Pudzianowskiego, Khalidova czy Materli, ale i wskazują poszczególne ring girls. Wielu z tych niedzielnych myli skrót federacji z nazwą dyscypliny. Współwłaściciel KSW Maciej Kawulski w rozmowie z Weszło u progu największej gali w Europie.
„Jeżeli KSW wypełni Stadion Narodowy to włodarze powinni dostać nagrodę” – uważa Andrzej Kostyra. Chodzi o statuetkę dla Menadżera Roku.
Nie słyszałem o takiej, ale skoro on słyszał, to niech szybko mobilizuje szeregi ogólnopolskich komisji. Jesteśmy na tym etapie, że mogę powiedzieć: Andrzej szykuj nagrodę. (śmiech)
Już pobiliście europejski rekord MMA sprzedanych wejściówek.
Powiedzmy, że zostało jeszcze 10 tys. biletów. W skali stadionu niedużo. Dlatego chciałbym zaapelować do wszystkich kupujących. Czas jest istotny, bo z każdym dniem będą dostępne coraz gorsze miejscówki. Na ten moment są jeszcze dostępne bilety w każdej kategorii cenowej, ale za chwile te dobre miejsca będą zajęte.
Stadion Narodowy chyba nie przypomina remizy, prawda?
A tobie przypomina?
Zdecydowanie nie. Piję do tego, jak na początku postrzegano w Polsce MMA. Jako wiejską bijatykę w remizie. Film „Klatka”, otoczka klimatu gangsterki. Pewnie dlatego potraktowałeś interesującego się nowo powstałą dyscypliną Andrzeja Janisza jak leszcza.
Być może Andrzej stał się ofiarą tempa, w jakim funkcjonowałem, gdy organizowaliśmy galę. Byłem tak w ferworze, że w ogóle nie pamiętam sytuacji. Mogło być tak, że wszyscy, którzy mnie w tamtym dniu spotkali czuli się podobnie jak Andrzej. Pamiętam, że przyszedł do MMA jako facet, który kompletnie nie wiedział, o co w tym sporcie chodzi. Jego pierwsze pytania dotyczyły technik parterowych, jak się je zakłada. Chciał się uczyć, rozwijać – dziennikarz z krwi i kości. Dziś jest najlepszym komentatorem w Polsce. Jako zasłużony sprawozdawca Polskiego Radia niewątpliwie dodał naszej dyscyplinie prestiżu.
Czyli nie było tak, że z góry zakładałeś: dziennikarz głównego nurtu, a tfu!, pewnie kolejny, który szuka taniej sensacji?
Niee, my byliśmy bardzo otwarci. Sami prosiliśmy o zainteresowanie wszelkie możliwe media. Mówiliśmy: „Halo, zobaczcie, dzieje się coś ciekawego. Zainteresujcie się tym, to jest warte uwagi”. W ogóle nie byliśmy obrazoburczy. Oczywiście, obrażaliśmy boks, promotorów bokserskich oraz wszystkie inne dyscypliny, które z nas drwiły. Budowaliśmy się w kontrze do nich. Szanowaliśmy natomiast wszystkich, którzy chcieli o nas pisać.
Andrzej Wasilewski na każdym kroku podkreśla, że jest wam łatwiej kontraktować hitowe starcia. On musi użerać się z federacjami, z mającymi sprzeczne interesy promotorami. A poza tym, nikt nie nauczy w trzy tygodnie boksu aktora, a w klatce ktoś taki zawsze może wystąpić. Ludzie na to przyjdą.
Jakby on zajął się naprawdę boksem… Bo od pewnego czasu zajmuje się tylko MMA. Chodzeniem i donoszeniem na nas w różnych instytucjach albo krytykowaniem KSW w swoich mediach społecznościowych, których i tak nikt nie czyta. Zamiast osiągnąć sukces jest po prostu zakłamaną osobą, która przez całe życie próbuje oprzeć karierę na podkładaniu nogi innym. W ten sposób nie da się niczego zbudować. Jeżeli Andrzej próbuje znaleźć przyczynę swojej porażki – niewątpliwej, bo dzisiaj cały polski boks jest w jego rękach, a produkcyjnie jest na żadnym poziomie – to powinien zastanowić się dlaczego tak jest. Zawsze przyczyna leży tobie, a nie na zewnątrz. Andrzej, jeżeli skupisz się na swojej robocie, to może pracując przez najbliższe 13 lat tak ciężko jak my, stworzysz wielką bokserską organizację. Na razie jesteś po prostu średnim organizatorem. Powinieneś zajmować się ubezpieczeniami.
Normalnie nie wspominałbym o tych aktorach, bo KSW zawsze broniło się sportowo. Ale zatrudniliście Roberta Burneikę, z którym jeszcze dwa lata temu absolutnie nie chcieliście być utożsamiani. „Hardkorowy Koksu” zobowiązał się w umowie, że przygotuje się do występu na Narodowym?
Monitorujemy takie przedsięwzięcia. Takich zawodników jak „Popek”, Burneika. Jeżeli widzimy, że widowisko mogłoby ucierpieć, angażujemy się. Pomagamy im w dobraniu sztabu trenerskiego. Jeżeli natomiast dostrzegamy, że radzą sobie świetnie, odsuwamy się.
To jest freak fight. Fight card gali na Narodowym jest historycznie najlepszy w Europie, pojawia się tam tylko jedna taka walka. Więcej luzu. Starcie „Popek”-Burneika ma przyciągnąć uwagę ludzi, którzy nie zainteresowaliby się pojedynkami sportowymi. A dzięki niemu, również te będą śledzić.
Tacy zawodnicy jak „Popek”, Burneika, Butterbean czy Bob Sapp poza zobowiązaniami sportowymi mają w kontraktach zapisy, że musza urządzać happeningi, prowokować rywali?
Nie stawiamy takich wymagań. Zawodnik musi sam rozumieć, że jego wartość to suma uwagi, którą wokół siebie koncentruje. Same walki Mameda Khalidova wystarczą, żeby wszyscy się nim fascynowali. Ale to trzeba być arcymistrzem w ringu. Jeżeli sportowo nie masz tyle talentu, to pomóż sobie w inny sposób. Ludzie interesują się różnym typem zawodników. Również kimś, kto czasem wygrywa, czasem przegrywa i pokazuje w ten sposób, że nie jest papierowym bohaterem, tylko prawdziwym człowiekiem. Michał Materla został wyniesiony na rękach kibiców właśnie przez taką sinusoidę. Jego sportowa droga była strasznie emocjonująca. Ludzie razem z nim upadali na dechy i wspólnie z nim wstawali. Każdy musi wybrać swoją drogę. My – jako doświadczeni promotorzy, którzy od kilkunastu lat robią ten sport w tym kraju – możemy tylko doradzać.
Jak to wygląda w praktyce? Zawodnik otrzymuje propozycję udziału w programie podróżniczym, a wy na to: „Musisz iść. Jeżeli tego nie zrobisz, będziemy zawiedzeni”?
Nie chcę mówić tu o jakiejś ogólnej inżynierii. Każdy zawodnik jest inny. W inne miejsce wysłałbym Marcina Różalskiego, w inne Karola Bedorfa, a w jeszcze inne Khalidova. Oczywiście, gdyby pytali mnie o radę. Myślę, że siłą MMA jest to, że nasza dyscyplina przyciąga kompletnie różne postaci, charaktery. To pozwala nam zaciekawić nią duże spektrum ludzi.
Potrafiliście się cieszyć z porażki Polaka?
Nigdy nie cieszymy się z żadnych przegranych, ani wygranych, staramy się traktować to neutralnie. Chociaż zdajemy sobie sprawę, że pewne rozstrzygnięcia są dla nas korzystniejsze. Jednak w żaden sposób na nie nie wpływamy.
A z porażki Karola Bedorfa?
Bo?
Bo ta oznaczała nowe rozdanie w wadze ciężkiej, a potencjał marketingowy „Coco” nie jest największy.
O nie, z tym się nie zgodzę. Karol to mistrz, który sięgnął po kompletnie nową publiczność. To nie jest facet, którym jarają się małolaci, masy. On ma bardzo wysublimowanego fana. Fana, nad którym trzeba pracować. Sięga dla nas po kompletnie nowych ludzi.
Internauci widzą to tak – Różalski wygrywa z pogromcą Bedorfa, przechodzi na emeryturę i o pas wagi ciężkiej walczy Pudzianowski. Twierdzą, że od początku taki był plan.
Nie, my w ten sposób nie planujemy. Oczywiście, jako sprytni promotorzy, szachiści polskiego MMA, zakładamy wszystko o krok w przód i zastanawiamy się, co będzie w sytuacji A, B i C. Wiemy, co zrobimy w danej kategorii, jeżeli wygra ten lub tamten przegra. Na pewno seria zwycięstw mistrza może wpłynąć na biznes dwojako. Albo tworzy się superbohater, na którego walki tłumnie przychodzą ludzie, albo mamy do czynienia ze stagnacją. Sytuacja z Karolem nie była jednoznaczna. Trochę jest tak, że zabrano nam kogoś, kto przez bardzo długi czas był mistrzem, a trochę tak, że rzeczywiście w kategorii ciężkiej pojawiły się nowe możliwości, nabrała ona barwy. I to także dlatego, że przybył nam mocny pretendent. Złożenie rękawic przez „Różala”? Nie konsultował tego z nami, dowiedziałem się o tym fakcie z mediów.
Każdy następny ruch musi mieć sens, dlatego znacznie wcześniej piszemy scenariusz.
Po co był żart, że walka „Trybsona” jest ustawiona?
Po prostu drażni mnie, że Mirek Okniński w sposób pochopny i krzywdzący atakuje niektórych zawodników. Mówi, że używają dopingu albo że ich walki są sprzedawane. A ma o tym takie pojęcie, jak ja o kulisach jego mikro gal, których PLMMA zrobiło ponoć już ponad tysiąc. Chciałem pokazać, że każdy idiota może wypuścić plotkę, która może kogoś skrzywdzić.
Burneika miał zaoferować Oknińskiemu 100 tys. za podłożenie się podczas MMA Attack.
Ja już od Mirka słyszałem wszystko. Np. że trzy walki „Pudziana” były ustawione. A sprzedawanie walk to proceder, którego nie uprawiamy.
Słuchając Mirka pamiętaj, że jest on osobą lekko upośledzoną umysłowo. Nikt o zdrowych zmysłach nie traktuje go poważnie. To jest facet, który równie dobrze jutro będzie ssał kciuka w kącie, a pojutrze może być znowu zamknięty, tym razem do zakładu dla psychicznie chorych. Mówię to, pomimo całej mojej sympatii do niego. To bardzo wesoła i barwna postać w polskim MMA. Nie jest jednak żadnym arcyorganizatorem. On jest po prostu fajnym trenerem i właśnie na trenerce powinien się skupić.
Sam przed laty u niego trenowałeś. Kiedy startowaliście w 2004 r., Martin Lewandowski trenował kickboxing i kung-fu, ty specjalizowałeś się w grapplingu i karate. Był nawet pomysł, abyście stoczyli pokazowy pojedynek. Na jubileuszowej KSW X.
To musiały być jakieś jaja. (śmiech)
Czyżby? Martin Lewandowski przybliżył mi, że rezygnacja z pomysłu była efektem czysto praktycznego spojrzenia na sprawę. „Organizując galę nie da się jednocześnie przygotowywać się do walki. Tych dwóch rzeczy nie sposób połączyć. Nawet teraz, gdy pracuje dla nas 300 osób. Przecież trzeba tymi ludźmi zarządzać, żeby nie dochodziło do wpadek”.
Wydaje mi się, że Martin nigdy nie myślał o tym poważnie. Robiliśmy sobie żarty, na zasadzie – jak nam zabraknie gwiazd, to sami wystąpimy. Martin trenował sobie fanowsko, a ja – co by nie mówić – byłem przez wiele lat czynnym zawodnikiem.
Masz nawet na koncie zawodową walkę. Walkę-widmo, bo została ona wykreślona z oficjalnego rekordu Łukasza Lesia. Walczyliście na gali Oknińskiego. Warunki, w jakich rywalizowaliście, urągały temu, żeby traktować to starcie jako zawodowe? Czy po prostu biliście się za darmo?
Zapłacono nam w nagrodach, dokładniej bidonem i torbą. Wtedy połowa wypłat w polskim MMA wyglądała w ten sposób. To prawda, warunki urągały temu, żeby mówić o walce zawodowej, ale w takim razie proszę wykreślić 20% walk Materli, Khalidovovi, większą część pojedynków „Butcherowi”, „Uszolowi” i wszystkim innym zawodnikom, którzy bili się w tamtych czasach. Dlaczego akurat moja walka została wykreślona? Z tego co wiem, poprosił o to sam Łukasz Leś. Weszliśmy do klatki, był sędzia. Biłem się z Łukaszem i go pokonałem. Co nie zmienia faktu, że Łukasz był potem numerem jeden w Anglii i świetnym zawodnikiem w swojej kategorii, a ja nigdy nim nie zostałem. Nie ma się czego wstydzić. Po prostu Leś przegrał z Maciejem Kawulskim. Raz. Na pewno w dziesięciu kolejnych pojedynkach, by mnie pokonał.
Rozmawialiśmy o Andrzeju Wasilewskim. Zacytuję jeden z waszych dialogów na Twitterze. Chodziło o zatrudnienie przez KSW „Popka”.
Wasilewski: – Wygląda na to, że jakby znaleźć jakieś jeszcze dziwniejsze indywidua, to można zrobić impre tam gdzie była pielgrzymka.
– Bo organizatorzy pielgrzymek nie byli chorzy na lekcjach marketingu – odpowiedziałeś.
Ty z marketingiem związany jesteś od pierwszych chwil dorosłości. W wieku 19 lat otworzyłeś agencję zajmującą się produkcją eventów, a potem programów telewizyjnych.
Rzeczywiście. Wyprowadziłem się z domu po skończeniu 17 lat. Kiedy zacząłem pracować na własny rachunek, naturalnie ciągnęło mnie do eventu. Oczywiście nie były to od razu duże wydarzenia. Niektóre relacjonowała telewizja, niektóre nie. Robiliśmy targi sportowe, kombinowaliśmy. Z czasem kamera i rejestracja obrazu stawały mi się coraz bliższe. Gdy pojawiło się KSW, to na początku angażowaliśmy się też w inne zajęcia.
Lewandowski był menadżerem od sportu w hotelu Marriott, ty m.in. prowadziłeś klub fitness. Poznała was ze sobą wspólna koleżanka. Na KSW VII zadebiutował Mamed Khalidov. Lewandowski dokładnie po tej edycji zrezygnował z „normalnej” pracy.
W pewnym momencie poczuliśmy, że jeżeli dalej będziemy łączyć organizowanie gal z codziennymi obowiązkami, to ucierpi na tym i KSW, i dyscyplina. Stwierdziliśmy, że musimy dać sobie szansę, wszystko inne porzucić. Powiedzieliśmy sobie, że skaczemy w przepaść i zajmujemy się tylko MMA. No i się udało.
Na początku sami drukowaliście bilety, sprzątaliście po galach. Wraz z ich umiędzynarodowieniem pojawił się ciekawy pomysł zapraszania na KSW zagranicznych ikon MMA. Pojawili się u was: śp. Carlson Gracie, Alistair Overeem, Remy Bonjasky, Gilbert Yvel, Semmy Schilt. Ale i Mirco Cro-Cop, który stawił się z pełną listą życzeń – od kosmetyczki po garderobę.
Robiliśmy to najlepiej jak potrafiliśmy i byliśmy oburzeni, gdy nazwał nas wioskową galą.
Kiedy Orlen Wisła Płock grała w maleńkiej hali Chemika, przybysze z Niemiec pytali: „fajne miejsce do treningu, a gdzie gramy mecz”.
No właśnie. Teraz patrzę na to, co robiliśmy 13 lat temu z dystansu i dochodzę do wniosku: chłop przyjechał z gali PRIDE, na której było 70 tys. ludzi, do Championsa, gdzie mieściło się 700 osób. Może użył złego słowa, w końcu u nas wszelkie porównania do wsi zalatują pejoratywnym spojrzeniem. Natomiast na pewno byliśmy dla niego małym produktem, który mocno krzyczał i dopiero stawał na nogi. Dzisiaj żadna chorwacka organizacja nie jest w stanie z nami w żaden sposób konkurować. Na kilka ostatnich gal, na których bił się Cro Cop nie sprzedano połowy biletów. A my komplety notujemy w trybie ciągłym.
Prześledziłem ostatnio fightcard KSW XIX. Karaoglu, Zawada, Błachowicz, Khalidov. Czyli już półtora roku przed erą Pudzianowskiego ten biznes nieźle się kręcił. To prawda, że potężne straty ponieśliście tylko przy organizacji drugiej gali?
To było w kratkę. Planujemy nasze budżety w trochę dłuższych odstępach niż per gala. Wiesz, czasem na jednej tracisz, żeby zarobić na kolejnej. Inwestujesz w jakaś grupę zawodników, po to, by za chwile na nich zarabiać. Radzimy sobie nieźle i staramy się rozwijać ten biznes nie na zasadzie wielkich inwestycji, bo jak wiesz nie mamy inwestorów. Od wielu lat działamy za własne pieniądze i jesteśmy stuprocentowymi udziałowcami naszej organizacji. A to nie są tanie przedsięwzięcia. Dzisiaj same fight cardy idą już w miliony. Nie zawsze jest tak, że KSW przynosi nam niesłuchane korzyści finansowe. Bywają trudniejsze momenty.
Jeżeli chodzi o system płac, dawno przegoniliście rosyjską M-1 Global. Staliście się konkurencyjni dla UFC. Martin Lewandowski zdradził w rozmowie z „Forbesem”, że zdarzyło wam się zapłacić milion za walkę.
Dzisiaj przekroczyliśmy już tę liczbę. W związku z galą na Narodowym, ale i wcześniej. Płacimy bardzo duże pieniądze bardzo wielu zawodnikom, ale żadnego nie przepłacamy. Ci, którzy dostają setki tysięcy za walkę, na to zasługują, bo sprzedają za jeszcze większe pieniądze pay-per-view i bilety. Pamiętaj, że zyski czołowych zawodników uzależnione są od sprzedaży transmisji. Rozliczenia finalne są dużo większe niż założenia kontraktowe.
Dobrze, że o tym wspominasz. Kilku wojowników KSW narzekało w przeszłości, że nie dostają żadnych dodatkowych pieniędzy z PPV. Przed ostatnią galą w Krakowie to się zmieniło. Bohaterowie KSW 37 mogli za pośrednictwem mediów społecznościowych namawiać swoich fanów na wykupienie transmisji. Od każdej przekonanej osoby otrzymywali ustalony wcześniej procent.
Ja za każdym razem zaznaczam w rozmowach z zawodnikami: „Nie sprzedajemy umiejętności, sprzedajemy PPV i bilety”. Jeżeli ktoś dla nas nie zarabia i nie mamy innego powodu, żeby trzymać go w KSW, mówimy mu: „Słuchaj, jesteś świetnym zawodnikiem, wygrywasz, ale ludzie nie chcą oglądać twoich walk. Jesteś dla nas wart tyle i tyle, zastanów się. Być może zrobisz większą karierę w innym kraju. Spróbuj. U nas kibice reagują na ciebie tak, a nie inaczej”.
Najwięcej dzięki zyskom z PPV zarobił „Popek”. Drugi był bohater walki wieczoru na Narodowym Borys Mańkowski. On mógłby być przykładem jak mądrze zabiegać o przyrost popularności i notować stały wzrost zainteresowania fanów w internecie.
To wynik naszej ciężkiej pracy i tłumaczenia przez lata zawodnikom: „Zobacz stary, możesz wygrywać przez 5 lat i nic z tego nie mieć. A zrobisz jeden ciekawy ruch w mediach i nagle twoje wygrane będą interesowały trzy razy większe grono osób. A przecież o to chodzi! Jakbyś nie interesował się tymi ludźmi, tylko samymi wygranymi, to biłbyś się w piwnicy, sparował z kumplem. A skoro robisz to przed wielotysięczną publicznością, to znaczy, że twoim zadaniem jest teraz mnożyć tych widzów.”. Niektórzy są w stanie to przełknąć, niektórym idzie to ciężej. Są starsi, mają jakieś zasady. Moja babcia nie potrafi nauczyć się obsługi telefonu komórkowego, a mój syn ma dwa lata i obsługuje go lepiej niż ja. Dzisiaj, niestety, telefony nie mają już przycisków, samochody odkręcanych na korbkę szyb, a sportowcy, jeżeli chcą być popularni muszą robić coś więcej niż wygrywać. Zainteresować ludzi swoim stylem walki, wizerunkiem. Taka jest prawda. To ich decyzja, czy w to uwierzą, czy nie.
Pytanie, czy część zawodników nie staje się powoli zakładnikami wizerunku federacji. Jest konferencja przez KSW 37. Z sali pada pytanie do Johna Maguire’a. Dziennikarz chce wiedzieć, dlaczego dla KSW odrzucił ofertę z UFC. „Przecież każdy z tu obecnych marzy o UFC” – dziwi się.
I Wrzosek powiedział wtedy, że UFC jest przereklamowane. To chcesz przywołać?
Nawet nie. Nieoczekiwanie głos zabiera bijący się w walce wieczoru Karol Bedorf. „Każdy? A kto? Może ty marzysz. Ja walczę dla KSW, chłopaki też”.
Oni naprawdę dobrze się z nami czują. My ich znamy, szanujemy. Tym, którzy zaczynają staramy się szukać sponsorów, organizować im życie, pomagać w przygotowaniach. Bardziej doświadczonym doradzamy menadżersko. Część z tych zawodników była w UFC, wie jak tam jest. I to ich wybór, że chcą walczyć dla KSW. Oczywiście są momenty renegocjacji kontraktów, trudne. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że miałeś kiedyś dziewczynę, z którą nigdy się nie pokłóciłeś? To jest nasza praca, relacja, która ewoluuje. Instytucja versus ludzie. A KSW to też ludzie.
Powtarzanie jednak „jestem żołnierzem KSW” zalatuje praniem mózgu lub przynajmniej chęcią wkupienia się w łaski włodarzy federacji, wazeliną.
Wiadomo, że każdy broni gałęzi, na której siedzi, swojego płatnika. Takie popierdółki robione przez dziennikarzy wynikają moim zdaniem z kompleksów. Wystarczy, że zakompleksieni dziennikarze, którzy nigdy nie byli na zagranicznej gali, usłyszą nazwisko John Smith i podniecają się: „O kurwa, gość za wielką wodą, organizacja z amerykańskimi literkami! To musi być wielkie gówno!”. Pojedź, zobacz i wtedy opisz, jak wygląda produkcja. Myślę, że mogliby się tutaj od nas uczyć. Ok, mają większy park zawodniczy. Ok, robią więcej walk. Ale to jest trzydzieści razy większe państwo, gdzie paczka fajek kosztuje po przeliczeniu nie 13, ale 40 złotych. Ten lewar jest więc kompletnie inny. Mamy tak samo dobrych zawodników jak UFC, tylko mniej! Jesteśmy po prostu organizacją, która robi 4-5 wydarzeń rocznie, a nie 25. Case close.
Tak bardzo dbacie o swój wizerunek, że zastrzegacie w kontraktach drakońskie kary za działanie na jego szkodę. Aziz Karaoglu za wyjście po raz drugi do nieoficjalnego hymnu Al. Kaidy oraz późniejszą wypowiedź został zwolniony z KSW i musiał zapłacić, bagatela, 800 tys. złotych.
Taka kwota była zapisana w kontrakcie. Poza karami umownymi, są jeszcze kary wynikające z przebiegu procesu o odszkodowanie, do którego możemy rościć sobie prawa. Nie chcemy w ten sposób zarabiać. Staramy się jedynie zabezpieczyć, chronić instytucję. Te kary mają działać prewencyjnie. Nie chcemy, żeby zdarzały się rzeczy, przez które może ucierpieć dyscyplina. Dlatego kary są wysokie i tak odstraszające.
Porządek prawny to silna strona KSW. Przyłączyliście się do walki Polsatu z nielegalnymi streamami?
Wszystkie dokumenty, które trafiają do sądu – a mówimy o setkach rozpoczętych spraw – są przeze mnie osobiście podpisywane. To my jesteśmy emitentem, my jesteśmy producentem kontentu. Polsat wyłącznie dalej popycha nasze licencje. Nie tylko przyłączamy się do walki z nielegalnymi transmisjami, my jesteśmy na froncie tej wojny. Idziemy rękę w rękę wspólnie z telewizją i będziemy ten proceder niszczyć. Bo on zabiera nam wspólnie pieniądze.
„MMA ma tę przewagę nad innymi dyscyplinami, że to ostatni sport, w którym ilość przepisów i ograniczeń jest mniejsza niż lista tego, co wolno”.
Wiesz co, ja nigdy nie byłem miłośnikiem gier zespołowych. Ktoś kiedyś się umówił, że kilkunastu mężczyzn gania za piłką i próbuje wbić ją lub wrzucić do siatki. Dla mnie to zawsze była gra, a nie jestem specjalnym fanem sportu. Nie jaram się tysiącami zasad, siłą, zasięgiem, szybkością poszczególnych zawodników. Tym jakie mają skillsy. Jestem miłośnikiem prawdy, prawdziwej konkurencji.
To twoja wypowiedź z 2012 r. Trzy lata później wprowadziliście do KSW łokcie.
I niektórzy próbują dzisiaj zrobić orędzie z tego, że MMA to sport bez zasad. U nas są zasady, oczywiście! W świecie MMA istnieje coś takiego jak Unified Rules, do którego my też teraz przystajemy. Te regulacje bardzo dokładnie określają co wolno, a czego nie wolno robić. MMA i boks to tak samo policzalne dyscypliny. Na poziomie sędziowania i na poziomie zasad.
Dlaczego cenisz wyżej jedną z nich?
Dla mnie boks jest nudny. Dziś tak naprawdę jest szermierką trzech ciosów: haku, sierpa i prostego. Poza tym, nie chcesz mi chyba powiedzieć, że prawdziwa walka – która istnieje od zarania dziejów w każdej kulturze – kończy się w momencie, kiedy dostajesz w pysk i wywracasz się na plecy. Wtedy walka dopiero się zaczyna! Dlatego MMA jest królową wszystkich dyscyplin. To coś naturalnego. Ok, lepiej boksujesz, ale ja ci wejdę w nogi i założę dźwignię. Być może wyjdziesz z tego i uderzysz mnie w parterze twarzą w głowę. To jest walka, piękno, przekrój. MMA jest czymś ponad sport, ponad grę! Traktuje je jako prawdę zaklętą w ciosach i uderzeniach, która objawia się w formie 15-minutowego pojedynku w klatce. Jak widać, miliony Polaków też. Odbiliśmy od boksu i dzisiaj nasze wyniki sprzedażowe i ich, to mniej więcej takie porównanie jak obrót kiosku Ruchu i Empiku.
Mimo to, to wy wyciągacie rękę do pięściarzy, a nie odwrotnie. Walczył u was Jackiewicz, w kontekście najbliższego rywala „Pudziana” mówiono o Mariuszu Wachu, był temat Guzowskiej, wciąż zabiegacie o „Diablo”. Ofertę od KSW otrzymał nawet Tomasz Adamek!
To na razie takie trochę sprawdzanie gruntu. Jesteśmy otwarci. Konfrontacja Sztuk Walki jest od tego, żeby konfrontować sztuki walki. Natomiast wiadomo, że będący w sile wieku bokser będzie nadal próbował się w swojej dyscyplinie. A jak przestanie być atrakcyjny w boksie, to nie oszukujmy się, przestanie być atrakcyjny i dla nas. Nas interesują jedynie ci, którzy naprawdę osiągnęli coś w ringu i chcą dalej się sprawdzać. A takich jest niewielu.
Myślę, że największym policzkiem dla świata polskiego boksu jest fakt, że to ludzie od MMA organizują co roku największe pięściarskie wydarzenie w kraju – Polsat Boxing Night.
Propozycje organizowania eventów spływają do nas bardzo często. Byliśmy proszeni i przez żużel, i przez ludzi od sportów drużynowych. Odzywa się wielu różnych producentów, ale my nie chcemy się rozdrabniać. Widzimy, ile jest jeszcze do zrobienia w naszej dyscyplinie. Mamy pewnie większą moc przerobową niż cztery gale w roku, lecz robimy ich właśnie tyle, nie więcej, ponieważ bardzo skrzętnie mierzymy siły na zamiary. Nasz rozwój jest policzony nie na jeden rok, tylko na lat kilkanaście. Jesteśmy w tym momencie na granicy piku, który kiedyś sobie obiecaliśmy, o którym marzyliśmy. To co kiedyś stworzyliśmy, rozwijaliśmy, zaczynamy teraz utrwalać. I to jest nasze zadanie.
Malkontenci oceniliby, że możecie wpaść w pułapkę własnego sukcesu. Dysponując aktualnym potencjałem ludzkim, trudno będzie wam przebić wydarzenie na Narodowym. Czy przyszłość KSW streszczona jest w tych kilkunastu słowach? Wykreśl, proszę, błędne domysły.
Dawaj.
Światowa ekspansja, zagraniczne gwiazdy.
Ok.
Walki a la PRIDE. „Pudzian”-„Kornik”, Narkun o pas wagi ciężkiej.
To już się dzieje.
Khalidov w 77.
To zależy od Mameda. Nie mogę tego skreślić.
Obowiązkowe zawieszenia medyczne.
Prawdopodobnie.
Testy antydopingowe.
Bardzo możliwe.
MMA na igrzyskach, czyli walka o związek MMA.
Ja o taki związek nie będę walczył.
Największe wydarzenie w waszej historii nosi nazwę KSW Colosseum. Podczas tej gali powrót do zawodowego sportu po 6 latach absencji zaliczy zwycięzca pierwszego turnieju KSW Łukasz Jurkowski. „Juras” głośno myśli: „Jestem przekonany, że kiedy MMA zacznie być traktowane jak boks, to pojawią się próby szukania kolejnych rozwiązań. Historia zatacza koło i prędzej czy później wrócimy do czasów Koloseum. Może nie za 10, ale za 30 lat nikogo nie będzie podniecać bitka na pięści. Po pierwszej rundzie w klatce wylądują miecze i zawodnicy będą ucinali sobie głowy. Jeżeli będzie zapotrzebowanie, to znajdą się i tacy wojownicy”. A czy znajdą się i tacy organizatorzy?
Ja na pewno nie będę organizował walk, w których ktoś traci rękę, nogę lub ginie. Myślę, że to taka futurystyczna wizja, niemniej rozumiem, co „Juras” chciał tutaj powiedzieć.
Życie zatacza krąg. Najpierw wiele lat próbujemy coś normować, pokazywać, że człowiek przecież nie jest zwierzęciem, małpą. A potem pojawiają się zakusy, żeby wrócić do tego, jacy tak naprawdę jesteśmy, do pierwotności. Przecież od zawsze biliśmy się, gryźliśmy, walczyliśmy o jedzenie. To nasza natura, tego nigdy nie zabijesz.
To, w którą stronę pójdzie świat jest dla mnie zagadką. Ilekroć próbujemy przewidywać i estymować przyszłość, podaję jeden przykład. Kiedyś naukowcy próbowali ocenić, co się stanie z ziemią za 20 lat. To był czas, gdy jeżdżono dorożkami i wszyscy bali się, że ziemia będzie zasypana gównem. Niestety ani naukowcy, ani inni podróżujący za pomocy koni nie przewidzieli, że za te 20 lat ktoś wymyśli silnik spalinowy. Rozmawiamy o odrąbywaniu mieczem głów, a zaraz może się okazać, że będziemy walczyć robotami, awatarami. Nikt nie będzie ryzykował własnego życia, a emocje będą podobne. To w którą stronę pójdzie świat jest dla mnie zagadką. Natomiast jestem pewny jednego. Dzisiaj na szczycie łańcucha pokarmowego, emocji w sportowym show biznesie jest MMA.
Czy w związku z tym nie drżysz o wynik pojedynku McGregora z Mayweatherem?
W boksie?
No właśnie, w boksie.
Kiedy wiele, wiele lat temu będąc dzieciakiem uprawiałem karate, uczyłem się różnych broni. Nunczako, tonfa, bō. Przeczytałem, że największy mistrz bō, doprowadził umiejętność walki kijem do takiego kunsztu, że był w stanie wytrzymać pojedynek z samurajem przez kilkanaście sekund. Wiesz o co chodzi? O co tam będzie toczył się pojedynek? Nie o to, czy McGregor wygra. Jak będzie miał jaja i rzeczywiście poważnie podejdzie do tematu, to przetrwa.
ROZMAWIAŁ HUBERT KĘSKA
Fot. 400mm.pl