Reklama

Maestro Federer wygrał już w karierze 90. turniejów. Czy dobije do setki?

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

20 marca 2017, 17:30 • 5 min czytania 3 komentarze

Kojarzycie gościa, który nazywa się Julien Boutter? Oczywiście, że nie. To były francuski tenisista, który w wielkoszlemowym turnieju nie zaszedł nigdy dalej niż do drugiej rundy. Zapewne większość kibiców białego sportu zapomniała o nim minutę po tym jak zakończył karierę. Ciekawostka: mimo że facet nie czarował nigdy spektakularnymi zagraniami, przeszedł do historii swojej dyscypliny, i to z powodu… przegranego meczu. 4 lutego 2001 roku w finale imprezy Mediolanie Francuz uległ 4:6, 7:6, 4:6 Rogerowi Federerowi. Dla Szwajcara – uważanego przez wielu za najlepszego zawodnika w historii tenisa – była to pierwszy wygrany turniej w karierze. Dlaczego o nim przypominamy? Bo wczoraj, w Indian Wells, tenisista z Bazylei triumfował po raz 90.! Tu rodzi się pytanie: jaka jest granica możliwości tego niesamowitego prawie 36-latka? A co za tym idzie: czy zanim porzuci ukochaną dyscyplinę na dobre, dobije do setki triumfów w imprezach ATP?

Maestro Federer wygrał już w karierze 90. turniejów. Czy dobije do setki?

W niedziele Federer został najstarszym zawodnikiem, który kiedykolwiek wygrał turniej ATP World Tour Masters 1000. Tego rodzaju „tytuły” to dla niego nie pierwszyzna. Przecież kiedy triumfował w Melbourne, kochający takie historie dziennikarze z całego świata aż pokrzykiwali z zachwytu i przypominali, że Szwajcar to najbardziej wiekowy triumfator Australian Open od czasu Kena Rosewalla, który pozamiatał rywali w 1972 roku mając 37 lat. Chociaż jesteśmy portalem internetowym, a nie gazetą z limitem miejsca, nie będziemy tu opisywać wygranych finałów Federera. Potrzebowalibyście doby, żeby o nich poczytać, ograniczmy się więc tylko do najważniejszej informacji: Roger triumfował w 18. wielkoszlemowych turniejach i jest to rekord. Zajebisty rekord. Rekord, który sam maestro może wyśrubować. Bo jak powiada, tak szybko nie odstawi rakiety w kąt.

Na pewno pogra przez cały sezon 2018, ba, niewykluczone, że dociągnie nawet do końca 2019 lub 2020 roku. Miliony fanów Federera liczą oczywiście, że nie tylko wytrwa do tego czasu, nie, oni mają nadzieję, że Roger nadal będzie wielki, tak jak w Melbourne czy Indian Wells. Tu musi wjechać istotna informacja: najwięcej turniejów ATP wygrał Jimmy Connors – 109. Mimo najszczerszej sympatii do mistrza z Bazylei, nie wierzymy, że pobije to osiągnięcie. Ale już drugi w klasyfikacji wszech czasów Ivan Lendl (94) spokojnie może zostać przez niego połknięty. Pytanie nie brzmi: „czy Roger go przeskoczy?”, a „kiedy to zrobi?” No i przy okazji czy będzie drugim w historii tenisa gościem, który zanotuje trzycyfrową liczbę triumfów w tenisowych imprezach.

– Jeszcze rok temu powiedziałbym, że na pewno nie wygra stu turniejów. Bo nie brakuje młodszych, silniejszych i sprawniejszych tenisistów od niego – rozpoczyna Adam Romer, redaktor naczelny miesięcznika „Tenisklub”. – Teraz stwierdzam, że raczej mu się to nie uda, ale nie mówię tego ze stuprocentową pewnością.

Zapewne gdyby celem Rogera było tylko i wyłącznie dobicie do setki, w końcu by go osiągnął. Ale on ma inne priorytety.

Reklama

– Podobnie jak Serena Williams stawia na jakość turniejów, w których występuje, a nie na liczbę. Czyli gra tylko w najważniejszych imprezach – przypomina komentator Eurosportu Lech Sidor.

– Takie podejście jest zrozumiałe, Roger potrzebuje przecież czasu na regenerację. Moim zdaniem w tym roku wygrywa właśnie dlatego, że w drugiej połowie 2016 odpoczywał po urazie kolana. Kiedy nie grał, Andy Murray i Novak Djoković zajechali się. Gdyby Federer zaczął występować tak często jak oni, pewnie też by w końcu padł – ocenia Adam Romer.

Sam Szwajcar otwarcie przyznaje, że nie myśli o tym, by wrócić na 1. miejsce światowego rankingu. Co za tym idzie: zapewne liczba 100 też specjalnie nie chodzi mu po głowie. Jeśli już coś kręci Federera, to zapewne możliwość śrubowania wspomnianego rekordu triumfów w wielkoszlemowych turniejach.

– Prawda, chociaż moim zdaniem on się nad tym wszystkim specjalnie nie zastanawia. Po prostu cieszy się tym, że gra, rywalizuje, że uprawia ukochaną dyscyplinę – uważa Lech Sidor. – Dwa, trzy lata temu Federer był bardzo spięty. Biegał po korcie jak Pinokio, nie zginał kolan, zresztą w rękach też miał drewno – zero wyczucia przy uderzeniach. Teraz ma luz, widać to było w ostatnim finale z Nadalem. Roger ani przez chwilę nie był zagrożony. Nie było jednego momentu, w którym postawiłbym kasę na Hiszpana, Rafa nie miał szans. Federer znowu odzyskał to elektryczne uderzenie sprzed lat. Czyli wymienia z rywalem piłki nagle pach, idzie strzał z forhendu i koniec, pozamiatane.

Luz u Federera widać też poza kortem, choćby na tym filmiku.

Reklama

Wydaje się, że Federer na nowo zakochał się w tenisie, trochę jak Michał Kwiatkowski w kolarstwie, i efekty od razu widać. Poza miłością do swojej dyscypliny, poza wielomiesięcznym odpoczynkiem, poza talentem w powrocie do formy pomogła mu olbrzymia samodyscyplina.

– To jest facet, który wzorowo się prowadzi, bez dwóch dań. No a poza tym ma genialnych speców od przygotowania fizycznego, więc praktycznie omijają go kontuzje. Owszem, kolanko w zeszłym roku się zepsuło, ale umówmy się – jak na miliard odbitych przez Rogera piłek taka kontuzja to nic wielkiego – ocenia Sidor.

Starszy pan Roger wygrywa też zapewne dzięki temu, że ma nieustanne wsparcie swojej małżonki, Mirki. Para poznała się w 2000 roku podczas igrzysk w Sydney. To właśnie tam 19-letni Szwajcar uległ w półfinale Tommy’emu Haasowi. Panowie przez lata zaprzyjaźnili się, dziś Niemiec opowiada o małżeństwie Federerów tak: – Dzięki Mirce od najmłodszych lat Rogerowi nie chodziły po głowie głupstwa. Wielu młodych tenisistów, podróżujących po całym świecie, mogło tylko pomarzyć o takim spokoju w życiu prywatnym, jaki miał Federer. To bardzo ważny szczegół, który ma wpływ na jego formę.

Jak widać, w świecie Szwajcara wszystko układa się obecnie kapitalnie. W związku z tym niebawem możemy spodziewać się kolejnego show w jego wydaniu, w Miami. Na Florydzie nie wystąpią kontuzjowani Andy Murray i Novak Djoković, co zapewne ułatwi Rogerowi drogę do tytułu numer 91. OK, do setki nadal będzie daleko. OK, nasi eksperci mówią, że ciężko będzie do niej dobić, ba, sam Roger specjalnie o tym nie myśli. Ale pamiętajmy o jednym: to fenomen, facet, który wymyka się wszelkim schematom. Innymi słowy: to typ sportowca, którego kibice kochają najbardziej, bo w każdej chwili może zrobić coś niezwykłego, po czym świat zbiera szczenę z podłogi. Tak było w Australian Open – przecież przed turniejem nikt nie stawiał na Federera. A jednak, pozamiatał. Czy pójdzie w ślady wspomnianego Connorsa i utrzyma wysoki poziom do 39. roku życia? Wielu mówi, że to niemożliwe, ale czy w słowniku Rogera w ogóle istnieje to słowo? Nie wydaje nam się…

KAMIL GAPIŃSKI

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

3 komentarze

Loading...