Za nami przedziwna kolejka Ekstraklasy. Michał Kucharczyk zostaje bohaterem ligowego hitu, a Przemysław Pitry gra na środku obrony w meczu z Lechem tak, jakby był kandydatem do zajęcia miejsca obok Kamila Glika w reprezentacji. Jednak wcale nie jesteśmy przekonani, że świadkami największych anomalii byliśmy w Gdańsku lub w Poznaniu. Do czegoś kompletnie zaskakującego doszło również w Kielcach.
Korona pogoniła Cracovię trzema golami, a grająca prawie cały mecz w przewadze drużyna Macieja Bartoszka mogła powinna strzelić znacznie więcej bramek. Jedną ze znakomitych okazji zmarnował Maciej Górski. Oczywiście dziwne jest tutaj nie to, że nie trafił, ale to, jak doszło do tego, że znalazł się w dogodnej pozycji. Przed państwem Bartosz Rymaniak aka kielecki Forrest Gump.
Czasami zarzucacie nam, że dostrzegamy tylko wpadki. I jeśli mamy być szczerzy, to tutaj również w pierwszej kolejności zauważyliśmy opieszałość Budzińskiego, który nie najlepiej wykonał rzut rożny, po czym był bardziej zainteresowany obserwowaniem niż powrotem. Zwróciliśmy również uwagę na to, z jaką łatwością zawodnik Korony z piłką przy nodze wygrał pojedynek biegowy z innym piłkarzem Pasów. Dopiero później zorientowaliśmy się, że…
– Ej, to był Rymaniak!?
Poszedł jak przecinak. Jakby jutra miało nie być. Bulterier, wściekły byk i Tommy Lee Jones w „Ściganym”, nawet razem wzięci, to przy tym popierdółka. Górski oddaj mu tę asystę, złodzieju!
Jeśli trochę szydzimy, to tylko z sympatii. Akcja naprawdę palce lizać – wielka szkoda, że nie padła z tego bramka. Przy okazji można wspomnieć, że w tym sezonie Rymaniak się w sumie ogarnął. Bez trudu wymienilibyśmy pięciu słabszych prawych obrońców niż on. Jakkolwiek spojrzeć, lepiej późno niż wcale.