Ostatnio napisaliśmy kilka ciepłych słów o Stali Mielec (KLIK), która wzięła się w garść, przestała grać rolę naczelnego kandydata do spadku i zaczęła celować w przyzwoite miejsce środka tabeli. Lecz o ile mielczanie swoją windą jadą na wyższe piętra, o tyle Zagłębie Sosnowiec obrało kurs w drugą stronę, bo po odejściu Jacka Magiery są w nieustannym odwrocie.
Obecny trener Legii żegnał się z poprzednim klubem tak, jak chciałby każdy szkoleniowiec – nie zostawił spalonej ziemi tylko uporządkowany teren, którego wystarczyło nie rozpieprzyć. Odszedł, ponieważ chciał go ktoś większy, zwyczajna kolej rzeczy. Tak wyglądała tabela pierwszej ligi gdy opuszczał ją Magiera:
Obiecująco, nie ma co mówić. Trener zostawiał drużynę w sporym gazie, dość powiedzieć, że w ostatnich trzech meczach tamtego okresu Zagłębie nastrzelało rywalom 13 goli. Pięć przypadło na pamiętne spotkanie z Podbeskidziem, kiedy ekipa Magiery odkręciła wynik w genialny sposób. I wtedy, gdy szkoleniowiec odchodził, pewnie nawet kibice Zagłębia zrozumieliby początkowo nieco słabsze wyniki, bo nawet perfekcyjnie naoliwiona maszyna wręczona w nowe ręce wymaga czasu, by kolejny gospodarz ją pojął. No, ale pod pojęciem „nieco słabszych wyników” nikt nie brał pod uwagę takiego dramatu, jakim jest tabela już po przeprowadzce Magiery:
Wygląda to naprawdę przygnębiająco, tylko trzy zespoły uzbierały mniej punktów niż sosnowiczanie. Tyle samo ma Wisła Puławy, która po pierwszych dziewięciu kolejkach miała ich o 12 mniej. Ostatni wynik Zagłębia to 0:5 w plecy z Sandecją. Jednym słowem: dramat. Nie trzeba mieć licencji detektywa, by domyślić się, dlaczego Zagłębie posypało się w tak spektakularny sposób – nie znaleziono bowiem jednego człowieka, który pociągnął by pracę Magiery, tylko próbowano kilku.
Na pierwszy ogień poszedł Jarosław Araszkiewicz, z którym pożegnano się po dwóch spotkaniach, jednym przegranym, drugim zremisowanym (oficjalnie z powodów rodzinnych). Następca, Piotr Mandrysz, miał być trafem w dziesiątkę. Wymagający, z niezłą marką, bo zrobił choćby awans z Bruk-Betem Termaliką do Ekstraklasy i potem dość spokojnie ją tam utrzymał. Problem w tym, że natrafił na ciężką szatnię. Piłkarze nie potrafili porozumieć się z trenerem Piłkarzom Zagłębia odwaliło – nie dość, że nie mieli zamiaru podporządkowywać się wizji trenera, to jeszcze krytykowali go publicznie. Przypomnijmy listę zarzutów:
Ustalmy – z tego, co słyszymy od piłkarzy Zagłębia, Piotr Mandrysz okazał się jakimś totalnym szarlatanem i przypałowcem. Uwaga, uwaga:
– nie wchodził do szatni (dokładnie tak jak – na przykład – ten idiota Guardiola)
– potrafił przez 40 minut opowiadać o rywalach (jakby istotne było jak grają)
– zwracał uwagę na takie szczegóły jak prędkość podawania piłek przez dzieciaki wokół boiska czy stan murawy
– siedział na dole piętrowego autokaru, a nie z piłkarzami
– ani razu nie kazał piłkarzom unieść kiełbas w górę
– nigdy nie zakomenderował im, żeby ogolili frajerów
Dyletant, absolutny dyletant. Naczelnym krytykiem pracy trenera był Sebastian Dudek, który przed kamerami Polsatu Sport nazwał szkoleniowca osobą, która nas prowadzi i miał pretensje, że Mandrysz posadził go na ławce bez słowa, liściku miłosnego i dokumentu z trzema załączonymi zdjęciami. Później Dudka wywalono z kursu trenerskiego, ale widocznie było warto.
Mandrysz pożegnał się z Sosnowcem, a w jego miejsce przyszedł Dariusz Banasik, trener związany niegdyś z Legią Warszawa – zdobywał mistrzostwa Młodej Ekstraklasy, potem pracował z rezerwami klubu. Początek ma kiepski, zremisował 1:1 ze Stomilem i jak wspominaliśmy, wyłapał 0:5 od Sandecji. Oczywiście, to dopiero dwa mecze i nie ma co wysuwać daleko idący wniosków, ale fakt jest taki: Zagłębie wciąż punktuje słabo.
Sosnowiczanie są jednak cały czas na czwartym miejscu w tabeli, mają tylko trzy punkty straty do drugiego GKS-u Katowice, ale wiadomo, że swoją pozycję zawdzięczają wciąż w największym stopniu Jackowi Magierze. Wożą się na jego plecach już dobrych kilka miesięcy, a przecież trener jest od dawna w Warszawie i wypadałoby przejść na samodzielność. Choć jesteśmy dopiero w połowie marca, to jeden z ostatnich momentów, by sosnowiczanie się otrząsnęli. Syrena alarmowa jeszcze nie krzyczy, ale pierwsze dzwony oznaczające uciekającą Ekstraklasę już biją.
Fot. FotoPyk