Reklama

Kompletny bałagan i niewiele powodów do optymizmu. Oto Śląsk wiosną

redakcja

Autor:redakcja

15 marca 2017, 07:35 • 6 min czytania 14 komentarzy

Niegłupi powiedział, że zdecydowanie łatwiej jest się na szczyt wdrapać, niż się na nim utrzymać. Śląsk jest tego idealnym przykładem. Zespół, od wygranego przed pięcioma laty mistrzostwa kraju, konsekwentnie się osuwa i dziś jest na najlepszej drodze do tego, by ten okres notorycznie słabnącej siły rażenia spuentować spadkiem z ligi. Drużyna bowiem funkcjonuje na tę chwilę jak zardzewiały rzęch w którym nie działa praktycznie nic – od skrzyni biegów, przez elektrykę, aż po układ hamulcowy. A jakby tego było mało, to właściciel i kierowca auta zdaje się kompletnie nie mieć pomysłu na to, jak pojazd usprawnić.

Kompletny bałagan i niewiele powodów do optymizmu. Oto Śląsk wiosną

Trzecie, dziewiąte, czwarte, trzynaste i wreszcie – w połowie marca – czternaste miejsce w lidze. Tak wygląda droga wrocławian od złotych medali za mistrzostwo aż po kłopoty z tym, by zapełnić choćby dziesiątą część stadionu i zdobywać jakiekolwiek punkty na własnym obiekcie.

Podsumowywać grę Śląska to trochę jak kopać leżącego, bo rzadko kiedy ktoś tak spektakularnie wystawia się na tacy. Niestety, ale my naprawdę nie potrafimy wskazać zawodników, którzy mogliby pociągnąć wrocławian w górę. Wiosną szaleje co prawda Robert Pich, ale co z tego, kiedy jego wysiłki są brawurowo marnowane przez kolegów. Co z tego, że ten Pich się nabiega, nadrybluje, nastrzela i napoci, jak co strzał w bramkę Śląska, to gol. Pawełek? Ostatnie jego noty od Weszło: 2, 6, 5, 4, 1. Kamenar? 4, 3, 6, 3, 2. Ktoś może powiedzieć, że przecież są tu jakieś dwie szóstki, piątka, czwórka, ale niestety rzeczywistość jest w przypadku bramkarzy brutalna – jeśli chcesz rozegrać dobry mecz, to nie możesz popełnić najmniejszego błędu. Jeśli napastnik spartoli pięć stuprocentowych okazji, ale przy szóstej trafi do siatki i jego zespół wygra – grzechy są mu wybaczone. Jeśli bramkarz będzie kapitalnie bronił do 90 minuty, ale w ostatniej akcji wpuści szmatę i jego zespół przegra – jest winowajcą.

Fatalnie funkcjonuje też chaotyczna i niezorganizowana obrona, która w ostatnich trzech spotkaniach dopuściła do straty aż dziesięciu goli. Pomoc? Kreatywny i błyskotliwy Morioka jest tylko wspomnieniem, bo dziś wprowadza tyle ożywienia, co wiszący na drzewie leniwiec w krajobrazie lasu równikowego. Roman, Madej? Pierwszy z golem i asystą od początku sezonu, drugi – uwaga – bez ani jednej bramki, ani jednej asysty przez całe 1265 minut spędzonych na placu.

Mamy też napastników, czyli Kamila Bilińskiego i wypożyczonego ze Szczecina Łukasza Zwolińskiego, ale niestety żaden z nich nie zdecydował się w ostatnich meczach na to, by w końcu trafić do siatki. Zresztą nie tyle nawet w ostatnich meczach, co w ostatnich miesiącach. Pierwszy z nich, jeśli chciałby obejrzeć swojego ostatnio gola, musiałby się cofnąć aż do października i wygranego spotkania z Górnikiem. Drugi – do września i porażki Pogoni w Poznaniu. Powiedzieć dramat, to nic nie powiedzieć.

Reklama

2-7-835x420

Jeszcze w sierpniu tknęło nas coś, by podsumować dotychczasową pracę trenerską Jana Urbana. Bo tak jak trudno było mu odmówić zdobycia wszystkich możliwych pucharów na krajowym podwórku (większość z Legią plus Superpuchar z Lechem), tak nigdy nie mieliśmy przekonania, co do stricte jego umiejętności trenerskich. Generalnie wydźwięk tamtego tekstu nie była dla Urbana pozytywny, bo temat zamykały w zasadzie liczby przez niego wykręcane, ale też potrafiliśmy docenić, że w niektórych aspektach sprawdza się kapitalnie. Tak pisaliśmy bowiem te kilka miesięcy temu:

Urban to po prostu trener zadaniowy – gdy potrzeba ogarnąć zespół, poprawić atmosferę w szatni i ratować sezon, to udaje mu się całkiem dobrze. Tak było w Zagłębiu, tak było w poprzednim sezonie w Lechu. Ale gdy trzeba już coś zbudować samemu, kaplica. Na atmosferze zajedziesz pół sezonu, nie więcej – im dalej w las tym bardziej potrzebujesz planu. Urban nie wygląda na takiego, który go ma, a przynajmniej nie na takiego, który ten plan ma dobry.

Był to w zasadzie jedyny znaczący pozytyw jaki udało nam się wyciągnąć z dotychczasowej pracy tego szkoleniowca. I tak jak rzeczywiście, w Lubinie i Poznaniu sprawdzał się jako nowa miotła znakomicie, tak we Wrocławiu stracił nawet tę cudowną moc natychmiastowego uzdrawiania pacjenta. Liczby i fakty są bowiem wobec 54-latka bezlitosne. Objął stery w klubie wraz z początkiem stycznia, więc miał praktycznie całą przerwę zimową do tego, by atmosferę w szatni i grę zespołu poprawić. Co z tego wyszło? Jakieś kompletne nieporozumienie.

1:1 z Wisłą Płock, 1:0 z Wisłą Kraków, 0:2 z Ruchem Chorzów, 1:4 z Jagiellonią Białystok, 3:4 z Piastem Gliwice. Pięć meczów, cztery oczka. Średnia? 0,80 punktu zdobytego na mecz. I aż strach pomyśleć jak ten bilans wyglądałby, gdyby przed kilkunastoma tygodniami do klubu nie powrócił Robert Pich – autor czterech goli tej wiosny.

Oczywiście są w piłce sytuacje, gdy wyniki nie przemawiają za zespołem, ale widać na boisku, że coś zaczyna trybić. Że wprawdzie drużyna nie rozjeżdża jeszcze kolejnych rywali, ale z meczu na mecz wygląda coraz lepiej – obrońcy wydają się być jakby lepiej zorganizowani, pomocnicy kreują sytuacje do zdobycia bramki, a napastnicy swoją aktywnością i skutecznością dają nadzieje na lepsze jutro. A tak poza tym cała dziesiątka biegająca w polu ma za plecami naprawdę solidnego, godnego zaufania bramkarza, który nie zniweczy ich wysiłku. We Wrocławiu jednak nie funkcjonuje praktycznie nic. No dobra, mamy tego wspomnianego Picha, ale z jednym zawodnikiem, który ma chęci i pomysł na to, jak końcu poprawić humory kibicom, utrzymania wywalczyć się nie da.

Reklama

Prawdę powiedziawszy to w tym ciemnym tunelu, którym kroczy niezdarnie Śląsk, dostrzegamy tylko jeden promyczek nadziei. To terminarz. Oczywiście można powiedzieć też, że dla zespołu, który właśnie przyjął na własnym stadionie cztery gole od bezpośredniego rywala w walce o utrzymanie, każdy mecz będzie potwornie ciężki i będzie to prawdą, ale jednak lepiej siłować się z Łęczną niż z Legią, Lechią czy Lechem. Podopiecznych Jana Urbana czekają bowiem następujące konfrontacje:

– na wyjeździe z Bruk-Betem
– u siebie z Koroną
– na wyjeździe z Cracovią
– u siebie z Łęczną (tu zapowiada się hit!)
– na wyjeździe z Zagłębiem

Kiedy ostatnio robiliśmy na Weszło symulację tego, kto znajdzie się w pierwszej “ósemce”, pisaliśmy:

Dlaczego Śląsk miałby awansować? Bo ma przelajtowy terminarz. Wygrane u siebie z Koroną i Górnikiem zaliczamy jako konieczne do zrealizowania, ale jeśli wiatr zawieje w odpowiednim kierunku, także i punkty w meczach z Cracovią czy Zagłębiem są dość możliwe do ugrania. Pytanie, czy Śląsk Urbana jest w stanie w tym sezonie wygrać jeszcze z kimkolwiek. Na razie nie damy za to sobie uciąć paznokcia.

Dlaczego się nie uda? Bo stoją na straconej pozycji. Musieliby

a) sami okazać się mega kozakami i wygrywać wszystko jak leci,
b) liczyć na to, że ich rywale będą się podkładać.

Przyznacie, że już pierwszy podpunkt brzmi jak lekkie science-fiction.

Okazać się mega kozakami… Hmm… Na to pytanie, zadane przez nas przed kilkoma dniami, sprawnie odpowiedział dla portalu slaskwroclaw.pl Jan Urban: “My mamy 26 punków, nie jesteśmy kozakami. Musimy się skupiać na sobie i nie możemy sobie pozwolić na takie prezenty, jakie dawaliśmy Jagiellonii w Białymstoku”. No to tak się skupili, że potem przyjęli czwórkę również od Piasta. Tego samego Piasta, który – choć również błąka się w dolnych rejonach tabeli – właśnie zmienił trenera i zdaje się, że nieco odżył.

Nie mamy pomysłu na to, jak Śląsk może wyjść z tunelu, którym się porusza. Jego krok jest nieporadny i chwiejny, mapa labiryntu już dawno się zawieruszyła i nie ma za bardzo kto poprowadzić go za rękę do wyjścia. Na dziś wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że znajdą się ochotnicy, którzy znacznie szybciej trafią na powierzchnię.

MB

fot. FotoPyk/400mm.pl

Najnowsze

Polecane

Po czterdziestce i ze sztucznym kolanem. Lindsey Vonn wróciła i marzy o igrzyskach

Sebastian Warzecha
0
Po czterdziestce i ze sztucznym kolanem. Lindsey Vonn wróciła i marzy o igrzyskach

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Conrado odchodzi z Lechii. „Noszenie tej koszulki było dla mnie zaszczytem”

Bartosz Lodko
6
Conrado odchodzi z Lechii. „Noszenie tej koszulki było dla mnie zaszczytem”

Komentarze

14 komentarzy

Loading...