Reklama

„Adam, daj sobie spokój. Masz chyba coś z głową, skoro nadal chcesz być sportowcem. Zostaniesz kaleką”

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

13 marca 2017, 12:48 • 15 min czytania 5 komentarzy

Mimo że trzykrotnie (!) zrywał więzadła krzyżowe w tym samym kolanie, nie poddał się. Wrócił do sportu po trzech latach przerwy i zdobył m.in. brązowy medal mistrzostw świata w Katarze. Życiowy sukces osiągnął w dosyć podeszłym jak na sportowca wieku – mając 35 lat. Na podium stawał jako zawodnik Wisły Płock. Temu klubowi jest wierny przez całą niezwykłą karierę, którą zakończy już niebawem, za trzy i pół miesiąca. Z Nafciarzami aż sześć razy wygrywał mistrzostwo Polski. Po raz pierwszy w… 2002 roku. Zapraszamy do lektury wywiadu z Adamem Wiśniewskim.

„Adam, daj sobie spokój. Masz chyba coś z głową, skoro nadal chcesz być sportowcem. Zostaniesz kaleką”

30 czerwca skończysz karierę. Całe życie grałeś w Wiśle Płock. W dzisiejszych czasach to niespotykane przywiązanie do klubowych barw.

Faktycznie, teraz zawodnicy występują przeważnie dwa, trzy no maks cztery lata w danym zespole, a potem szukają nowego. Zdradzę ci, że też mogłem odejść z Wisły: przed pierwszym zerwaniem więzadeł miałem propozycje z Bundesligi. Interesowały się mną trzy kluby ze środka tabeli, jednym z nich był VFL Gummersbach. Uraz zniweczył szanse na transfer, nie miałem więc okazji spróbować się w najlepszej lidze świata, do której trochę wcześniej wyjechał chociażby Mariusz Jurasik i zrobił sporą karierę. Tak szczerze to nie za bardzo jednak tego żałuję. Płock to moje rodzinne miasto, czuję się w nim świetnie, z klubem sięgałem po krajowe tytuły, mam wiele wspaniałych wspomnień.

Skoro już jesteśmy przy transferach, spytam czy miałeś kiedyś ofertę z odwiecznego rywala Wisły, Vive Kielce?

Nie, nigdy! Nie proponowali mi kontraktu, być wiedzieli, że od razu powiedziałbym „nie” i chcieli tego uniknąć? W moich żyłach płynie niebieska krew, nie byłoby więc szans na grę dla Vive. Za to kiedy miałem już ponad 30 lat i wróciłem po kontuzjach, dostałem zapytanie z Austrii. Odmówiłem, uznałem wówczas, że Wisła świetnie się rozwija – mamy nową halę, coraz mocniejszych zawodników z Europy – nie było więc sensu wywracać życia do góry nogami.

Reklama

Pierwsze mistrzostwo Polski zdobyłeś w 2002 roku.

Szmat czasu, nie? Śmieje się, że jestem takim łącznikiem dwóch pokoleń piłkarzy ręcznych. W Wiśle grałem z Andrzejem Mokrzkim i Krzyśkiem Kisielem, a potem… występowałem z ich synami. Dobrze, że po tym sezonie już kończę, jakbym dalej grał, to kibice mogliby się w końcu znudzić Wiśniewskim. Jeszcze zaczęliby krzyczeć  z trybun „jak długo zamierzasz to ciągnąć?” i dopiero by było (śmiech).

WARSZAWA 22.05.2016 FINALOWY MECZ PUCHAR POLSKI MEZCZYZN PILKA RECZNA SEZON 2015/16 --- POLISH CUP FINAL MEN'S HANDBALL MATCH IN WARSAW: VIVE TAURON KIELCE - ORLEN WISLA PLOCK 33:26 KIBICE WISLY ADAM WISNIEWSKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Polski handball niesamowicie zmienił się w tym czasie. Spójrzmy chociażby na pensje: na początku XXI wieku najlepsi zawodnicy w kraju zarabiali po 10, 15 tys. złotych miesięcznie, teraz otrzymują dużo większą kasę, w euro.

Rzeczywiście, zarobki szły do góry z roku na rok. Teraz są naprawdę godne, choć nie na tyle wysokie, żeby można było odłożyć kasę na kupkę i potem do końca swoich dni z niej czerpać. Ale jest dobrze, nie mogę narzekać. Moi poprzednicy, zawodnicy o 7-10 lat starsi, zarabiali mało w porównaniu do poziomu jaki prezentowali.

Kolejny aspekt – hale. Rozmawiamy w pięknej Orlen Arenie, zanim Wisła do niej trafiła, latami grała w Chemiku, zwanym przez niektórych złośliwie kurnikiem. Panowała tam wspaniała atmosfera, ale wchodziło maksymalnie 1100 kibiców.

Reklama

Dobrze ją wspominam, może jak będę robił pożegnanie to jedną połowę meczu zagramy tam, a drugą w Orlen Arenie? Mam wiele anegdotek związanych z Chemikiem. Gdy trenowaliśmy tam w wakacje i na zewnątrz temperatura wynosiła powiedzmy 35 stopni, to w niej było z pięćdziesiąt. Efekt braku klimatyzacji i tego, że blaszane ściany mocno się nagrzewały. Na takich zajęciach czasem ktoś zemdlał, czasem trzeba było je przerwać, żeby uzupełnić płyny. Zawsze jak latem schodziło się do szatni, wszyscy mieli w butach wodę.

Zabawnie było też gdy przyjeżdżał jakiś zespół z zagranicy. Chłopaki z THW Kiel weszli na halę, zobaczyli i mówią: „fajne miejsce do treningu, a gdzie jutro gramy?” (śmiech).

Mało kto o tym wie, ale od 40. minuty meczów w Chemiku mieliśmy… zakaz kozłowania w kontrataku. Na tym etapie gry w hali było już strasznie gorąco, powietrze się skraplało, parkiet robił śliski, łatwo było więc przy kontrze zgubić piłkę. Myśmy o tym wiedzieli, rywale nie, tego typu fortele pozwalały czasem wygrywać mecze.

Który z nich wspominasz najlepiej?

Legendarne było półfinałowe spotkanie mistrzostw Polski przeciwko Kielcom. Artur Niedzielski dostał w nim karę „krzyża”, czyli wyleciał z parkietu na dobre, nie można było wstawić nikogo za niego. Bodajże od 43. minuty graliśmy więc 6 na 7, a mimo to udało się pokonać odwiecznego rywala! Bodajże w drugiej części dogrywki dosłownie padłem z wyczerpania. Znieśli mnie z boiska na noszach, po wszystkim nie byłem w stanie dojść do szatni o własnych siłach.

W tamtych czasach mecze z Iskrą/Vive wzbudzały niesamowite emocje. Kibice stali przed kasami od 6 rano, żeby tylko dostać na nie bilety. Sprzedawano niecały tysiąc wejściówek, więc były naprawdę deficytowym towarem.

Jakie jeszcze są twoje wspomnienia ze Świętej Wojny?

Pamiętam dawną halę Vive, na ulicy Krakowskiej. Człowiek stał w rogu parkietu, a kibice z Kielc pluli na niego i rzucali gumami (śmiech). Oczywiście mobilizowało mnie to do lepszej gry. Kiedyś po ładnej akcji rzuciłem tam ważnego gola i zrobiło się naprawdę cicho. To była dla mnie naprawdę bezcenna chwila.

Pamiętam też, jak kiedyś zaatakowali mnie Michał Jurecki i Żeljko Musa. Schodziłem po obiegu do środka i chciałem rzucić, a zamiast tego wylądowałem po ich interwencji na plecach. Poczułem silny prąd, bałem się, że złamałem kręgosłup. W szpitalu kieleccy lekarze żartowali: „dobrze że, do końca sezonu nie zagrasz, ale za to plecy masz całe!” Po wszystkim chodziłem w gorsecie przez sześć tygodni.

Od lat na kadrze piłkarze z Płocka spotykają się z zawodnikami z Kielc. Kiedy przyjeżdżaliście na zgrupowanie po jakimś zażartym meczu Wisła – Vive zdarzały się pomiędzy wami ciche dni?

Nie. To jest tak: podczas Świętej Wojny zapominamy, że jesteśmy kolegami i walczymy na maksa. Tuż po niej wyjaśniamy sobie wszelkie wątpliwości i na reprezentacji panuje już fajna atmosfera. Jeśli nawet wracamy wtedy do meczów Płocka z Kielcami, to tylko w formie żartów, bez spiny.

Masz przyjaciół w Vive?

Oczywiście, że tak. Bliskie relacje utrzymuje ze Sławkiem Szmalem, Karolem Bieleckim, Krzysztofem Lijewskim czy Piotrkiem Chrapkowskim, który przecież wcześniej występował w Wiśle.

WARSZAWA 22.05.2016 FINALOWY MECZ PUCHAR POLSKI MEZCZYZN PILKA RECZNA SEZON 2015/16 --- POLISH CUP FINAL MEN'S HANDBALL MATCH IN WARSAW: VIVIE TAURON KIELCE - ORLEN WISLA PLOCK 33:26 ADAM WISNIEWSKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Wróćmy do tematu zmian: liga jest obecnie dużo lepiej „opakowana”.

Jasne, w NC+ można obejrzeć wiele meczów, a także magazyn z podsumowaniem tego, co się wydarzyło w ostatniej kolejce. Jak zaczynałem, było zupełnie inaczej. Pokazywano w TV tylko pojedyncze spotkania, nie każdy miał w domu internet, mało kto posiadał komórkę, więc zdarzało się, że po meczu wyjazdowym szukałem pod halą rywali… budki telefonicznej, by zadzwonić do rodziców i powiedzieć im, jakim wynikiem zakończyło się spotkanie, jak zagrałem i na którą godzinę mniej więcej zajadę do domu (śmiech).

Powroty z meczów miały swój urok. Grało się w karty, rozmawiało, albo oglądało filmy. Telewizor w autobusie – to był luksus. Teraz podczas wyjazdu na dane spotkanie każdy gracz może korzystać z telefonu czy tabletu, ale też nie ma dramatu, nie jest tak, że ludzie się do siebie nie odzywają.

Zdarzały się też zakrapiane powroty do Płocka. Pamiętam, że po zdobyciu któregoś z tytułów zatrzymywaliście się na każdej stacji benzynowej jaką napotkaliście.

Trzeba wiedzieć kiedy można sobie na co pozwolić. Gdy byliśmy po ostatnim meczu sezonu i świętowaliśmy mistrzostwo Polski, to umówmy się – nie siedzieliśmy wtedy w autokarze przy coli.

To cud, że rozmawiam dziś z czynnym piłkarzem ręcznym, a nie gościem, który w 2009 roku zakończył karierę i teraz zajmuje się głównie wspominaniem. Nie wszyscy kibice muszą znać twoją historię, więc ją przypomnę: trzy razy zrywałeś więzadła krzyżowe w jednym kolanie. Łącznie nie grałeś przez około trzy lata, a mimo to wróciłeś do sportu na najwyższym poziomie. Niesłychane.

Prawda. Słyszałem o sportowcach, którzy zrywali dwa razy jedno więzadło, ale trzy – nigdy. Nie będę oszukiwał: po ostatnim razie miałem wszystkiego dosyć. Chciałem się poddać, ale gdy słyszałem głosy typu „nie wrócisz już do gry, a nawet jak, to będziesz cienki”, to trafił mnie szlag. Zawziąłem się i uznałem, że spróbuje jeszcze ten jeden raz. Udało się, minęło sporo lat, a kolano – odpukać – nadal funkcjonuje.

Opowiedz więcej o tych kontuzjach.

Kiedy zerwałem więzadło za pierwszym razem, pomyślałem: “zdarza się, co zrobić”. Doszło do tego, gdy wkręcałem piłkę ze skrzydła, uciekło mi kolano i nieszczęście gotowe. Pomogli mi wtedy ówczesny selekcjoner Bogdan Wenta i Marcin Lijewski. Dzięki nim przeszedłem operację w Niemczech, we Flensburgu. Mówili, że po pół roku wszystko będzie OK. I rzeczywiście, wróciłem na parkiet i chyba w drugim meczu kontrolnym bach!, kolano znowu poszło. Szedłem na zwodzie i coś nie wytrzymało. Ciekawe, że był to mecz z Piotrkowem Trybunalskim, do którego ewidentnie nie mam szczęścia (rozmawiamy dzień po tym jak Wisła sensacyjnie przegrała w Superlidze z drużyną z tego miasta – przypomina KG). Wróciłem więc do Niemiec, operował mnie ten sam doktor. Potem rehabilitowałem się w Olsztynie, siedziałem tam od poniedziałku do piątku, a na weekendy wracałem do domu. Trzecia kontuzja – na treningu, w Płocku. Noga uciekła gdy skakałem przez płotek. Usłyszałem tylko takie pstryknięcie i wiedziałem, że jest źle. Pomyślałem „ja pierdolę, to jest niemożliwe, ile można mieć pecha?”. Pojechałem na rezonans, okazało się, że więzadło nie jest zerwane do końca, ale trzyma się na ostatnich nitkach, więc decyzja mogła być tylko jedna: operacja. Tym razem przeprowadził ją doktor Arkadiusz Garbacki, który przez lata zajmował się Wisłą. Spisał się znakomicie. Kilku lekarzy oczywiście mówiło mi wtedy: „Adam, daj sobie spokój. Masz chyba coś z głową, skoro nadal chcesz być sportowcem. Zostaniesz kaleką”. Garbacki na to: „zrób sobie tym razem dłuższą przerwę niż pół roku i zobaczymy, ale powinno być dobrze”. Miał rację! Wróciłem do treningów po około jedenastu miesiącach. Ćwiczyłem wtedy bez kontaktu z chłopakami, samo bieganko z piłką. Dopiero po ponad roku znowu zacząłem występować w meczach.

Jak w ogóle grać po czymś takim? Nie bałeś się nieustannie, że noga znowu zawiedzie? Albo że ktoś cię sfauluje?

Chłopie, ja grałem w takiej zbroi na kolanie, że nic mi się nie mogło stać. Miałem mega wypasiony stabilizator, sprowadzony specjalnie ze Stanów Zjednoczonych. Nie było szansy, żeby w czymś takim kolano uciekło. Mimo to rzeczywiście w pierwszych kilku meczach bardziej niż o zdobywaniu bramek myślałem o tym, jak będzie wyglądać lądowanie na ziemi po wyskoku i rzucie. Ciekawe, że pierwszy raz zerwałem więzadło w starciu z Zagłębiem Lubin i… właśnie z tym rywalem grałem premierowy mecz po powrocie. Pięć minut, dwa rzucone gole, jeden z kontry, jeden ze skrzydła – takich rzeczy się nie zapomina.

Od tej pory kolano funkcjonuje prawidłowo?

Czasem puchnie podczas przygotowań, trzeba odpuścić jeden-dwa dni i można wracać. Nie mogę też ganiać po twardych nawierzchniach i po sztucznej trawie. Powoduje to zabawne sytuacje: bywa, że cała drużyna biega w jednym miejscu, a Wiśniewski samotnie w innym. Życie piłkarza ręcznego w moim wieku ogólnie nie jest łatwe – mam też przygody z Achillesami. Codziennie rano jak wstaję i robię pierwszych kilka kroków bolą tak bardzo, jakby były pozrywane. Jak już rozchodzę, czuję, że nawala kolano. Co ciekawe – prawe, a nie lewe, z którym miałem te wszystkie przeboje. Idźmy w górę: coraz mocniej czuję kręgosłup, miewam też problemy z barkiem prawej rzucającej ręki, robią się jakieś zrosty i o, boli. Jak widzisz, zawodowy sport to zdrowie (śmiech).

Kilkanaście miesięcy po powrocie osiągnąłeś taką formę, że przypomniał sobie o tobie selekcjoner Wenta.

Jeszcze kiedy byłem kontuzjowany, ojciec powtarzał “wrócisz do kadry”. Śmiałem się, gdy to słyszałem, mówiłem, że nie ma szans. Być zdrowym i grać dla Wisły Płock – to wszystko o czym wtedy marzyłem. A jednak, tata miał rację! Jak dobrze pamiętam, o powołaniu do reprezentacji dowiedziałem się na jakimś wyjeździe. Marcin Wichary wpadł do pokoju, w którym mieszkałem z Michałem Zołoteńką, i krzyczał na progu: „ty, jesteśmy w kadrze!” Początkowo ciężko było w to uwierzyć, na szczęście nie robił sobie żartów.

Oglądając wyczyny chłopaków na mundialu w 2007 byłeś raczej mega podekscytowany ich grą, czy dominowała w głowie myśl „dlaczego mnie tam nie ma”?

Rok wcześniej na mistrzostwach Europy w Szwajcarii dostaliśmy niezłe lanie, a tu nagle wygrywamy w grupie z Niemcami. Myślę sobie wow, ale grają, żeby tylko nie padli fizycznie w kolejnej rundzie. Nic z tych rzeczy, Polacy z meczu na mecz grali coraz lepiej, nawet jak ci starsi byli zmęczeni, to wchodzili z ławki młody Lijewski czy Jurecki i ciągnęli ten wózek. To było niesamowite! Jak zdobyli medal byłem w euforii, potem oczywiście przyszła refleksja w stylu „mogłem tam być”. Na szczęście w końcu i ja wywalczyłem swój krążek mistrzostw świata.

W 2015 roku w Katarze, mając 35 lat. I znów okazałeś się wyjątkowy: mało który zawodnik staje na podium wielkiej imprezy w tak dojrzałym sportowo wieku.

Jak odbierałem ten medal, prawie zakręciła mi się łezka w oku.

Prawie?

Tak, bo ja nie jestem z tych co płaczą, to nie mój styl. Czy wygrywam, czy nie, przyjmuję to twardo, po męsku. No ale tam było blisko. Stoję na parkiecie i myślę: „kurcze, chłopie, w końcu to zrobiłeś, wywalczyłeś coś na arenie międzynarodowej, a przecież miałeś w ogóle nie grać.” Taka myśl może wzruszyć.

Rok temu mogłeś wywalczyć dla Polski pierwszy medal w historii występów na mistrzostwach Europy. Wasze szanse przekreśliła jednak straszliwa porażka 23:37 z Chorwacją w Tauron Arenie.

Bez wątpienia to był jeden z najgorszych meczów w karierze. Do dziś nie wiem co się wtedy wydarzyło. Nie wydaje mi się, że zjadła nas presja. Przecież my zawsze dawaliśmy sobie dobrze radę z nożem na gardle, prawda? Może nie przysłużyła nam siedząca w głowach myśl, że możemy przegrać ten mecz kilkoma bramkami, a i tak awansowalibyśmy dalej? Może trener za bardzo orał niektórych zawodników we wcześniejszych spotkaniach i w tym decydującym zabrakło im sił? Chorwaci wyszli zmobilizowani, wierzyli w to, że mogą wygrać wysoko, a nam od początku nie szło, to był fatalny wieczór.

Poruszyłeś temat Michaela Bieglera. Słyszałem, że w pewnym momencie zawodnicy stracili do niego zaufanie. Powód? Nie miał swojego pomysłu na grę w ataku, w którym doświadczeni gracze ratowali się tym, że występują razem od lat i dzięki temu wiedzą co mają robić.

Nie ma co ukrywać, że trener Biegler mocno stawiał na defensywę. Ćwiczyliśmy ją do wyrzygania. Oczywiście: to z jednej strony był klucz do sukcesu, bo wiele meczów kończyliśmy wynikami typu 24:23, z drugiej – chyba zabrakło odpowiedniego rozłożenia proporcji na zajęciach. W efekcie w ataku bazowaliśmy na jakichś podstawach albo właśnie rutynie poszczególnych chłopaków. Nie ma co jednak przesadnie krytykować trenera, bo przecież w Katarze zdobyliśmy brąz.

Jedna z ważniejszych osób w Związku Piłki Ręcznej w Polsce powiedziała mi, że mimo tego sukcesu rozważano… zwolnienie Bieglera. Działacze uważali, że mimo medalu kadra nie czyni spodziewanych postępów. Ostatecznie uznano jednak, że opinia publiczna zlinczuje ludzi, którzy wywalą trenera po takim sukcesie.

Ja słyszałem w trakcie katarskich mistrzostw, że jeśli nie dojdziemy do fazy pucharowej, to Niemiec wyleci. Stało się inaczej, więc jednak został.

Żałujesz, że tak się stało?

Nie chcę się wypowiadać na ten temat, nie wiadomo czy z kim innym sięgnęlibyśmy w Polsce po medal, to tylko gdybanie.

KRAKOW , TAURON ARENA 23.01.2016 PILKA RECZNA 2016 EHF MISTRZOSTWA EUROPY MEZCZYZN W PILCE RECZNEJ RUNDA GLOWNA GRUPA 1 POLSKA - NORWEGIA NZ ADAM WISNIEWSKI ( POL ) FOT MICHAL STAWOWIAK / 400mm.pl KRAKOW , TAURON ARENA 23.01.2016 HANDBALL MEN'S EHF EURO 2016 POLAND MAIN ROUND GROUP 1 POLAND - NORWAY NZ ADAM WISNIEWSKI ( POL ) FOT MICHAL STAWOWIAK / 400mm.pl

Dlaczego ty właściwie kończysz karierę już w czerwcu? Przecież w Europie nie brakuje skrzydłowych, którzy grają do czterdziestki. Taki Gudjon Valur Sigurdsson z Rhein-Neckar Loewen  jest od ciebie rok starszy, a już zapowiedział, że będzie grał przynajmniej do połowy 2018 roku.

Islandczyk jest nieśmiertelny! Ma niesamowitą wydolność, ale też z tego co słyszałem bardzo dużo nad sobą pracuje: w siłowni i z indywidualnym trenerem od przygotowania fizycznego. A co do mnie: decyzja o odejściu z Wisły dojrzewała w człowieku od dłuższego czasu, ale mimo to niełatwo było ją podjąć. Nie zostawiam jednak lewego skrzydła w kiepskim stanie: mamy przecież Lovro Mihicia, a latem wzmocni nas reprezentant Polski Przemysław Krajewski z Azotów Puławy. Ten duet powinien zapewnić odpowiedni poziom. Raczej nie dojdzie do tego, że siedząc na trybunach będę się za nich wstydził.

Po zakończeniu kariery na pewno nie będę się nudził. Prowadzę firmę, mam trójkę dzieci, jest co robić!

Kiedy narodził się Adam Wiśniewski-biznesman?

Myślę, że koło 2009 roku. Najpierw były małe interesy, potem coraz większe. Otworzyliśmy z żoną pod Płockiem pensjonat „Boss”, wokół mamy prawie trzy hektary terenu, znajdują się tam między innymi staw i mini-zoo. Poza tym prowadzimy fundację i dostarczamy catering do Orlenu, między innymi do głównej stołówki a także tych mniejszych, wewnętrznych. W efekcie koledzy z zespołu zaczęli mnie nazywać Adam Gessler (śmiech).

Generalnie: sam też mocno zwracam uwagę na to co jem. W naszym gospodarstwie mam kury, krowy, ryby, to wszystko daje możliwość, żeby odżywiać się zdrowo. Dla mnie i Emilii – jako młodych rodziców – wyeliminowanie chemii z pożywienia jest bardzo istotne.

Twój najstarszy syn ma na imię Bostjan. Rozumiem, że to na cześć Słoweńca Kavasa, który występował z tobą przez cztery lata w Wiśle?

Nie, nie sugerowałem się tym, chociaż oczywiście Kavas to mój bardzo dobry kolega. Bostjan to dla mnie trochę taki oryginalniejszy Sebastian i tyle. Co ciekawe, mój drugi chłopak ma na imię Milan. Zanim je nadaliśmy, spytałem Słoweńca czy na Bałkanach jest popularne. Zaczął się śmiać, a ja nie wiedziałem o co mu chodzi. Okazało się, że Milan to jego ojciec! Dzieciaczka z takim imieniem spotkałem już w Płocku, drugiego Bostjana – nie.

Kavas grał z tobą w drużynie, która zdobyła ostatni tytuł dla Płocka, w 2011 roku.

Przed tamtymi finałami naczytaliśmy się wypowiedzi kielczan, w których mówili, że spokojnie wygrają z nami 3:0. Nie dali rady, w czym wielka zasługa między innymi ich… obecnego zawodnika, Piotrka Chrapkowskiego. W tamtych finałach był w życiowej formie, poprowadził nas do tytułu. Szkoda, że od tej pory Vive nam odjechało. Bez większych środków od sponsorów ciężko będzie ich dogonić. Oczekiwania w Płocku są duże, ale pewnego poziomu bez odpowiednich pieniędzy niestety nie da się przeskoczyć.

Kto wie, może za pięć lat jednym z dobrodziejów klubu będzie biznesman Adam Wiśniewski?

Chciałbym, żeby tak się stało! Zasiąść w Orlen Arenie jako sponsor – to byłoby coś. Jeśli kiedyś będzie mnie stać na to, żeby dać pieniądze na rozwój handballa w Płocku, zrobię to bez wahania.

ROZMAWIAŁ KAMIL GAPIŃSKI

Fot. 400mm.pl

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
5
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

5 komentarzy

Loading...