Powołanie dla Arkadiusza Milika to z pewnością pozytywna wiadomość – napastnik jest zbyt dobrym i ważnym piłkarzem dla kadry, by jego ubytek po jakimś czasie nie stał się uciążliwy. Można kombinować z ustawieniem, grać na jednego napastnika, podwieszać kogoś pod Lewandowskiego i tak dalej, ale wiadomo, że najlepsi jesteśmy z dwiema strzelbami z przodu. Wkład Teodorczyka w meczu z Rumunią trzeba docenić, lecz Milik piłkarsko siedzi na innej półce. Powrót Arka do kadry nie odbywa się jednak przy powszechnej euforii – mamy bowiem całkiem poważne podstawy, by odczuwać niepokój w związku z pozycją Polaka w jego własnym klubie.
Wiadomo, na razie nie pora bić na alarm, nie pali się, przecież po takiej kontuzji powrót piłkarza do składu musi trochę potrwać. Pierwsze diagnozy były dramatyczne, mówiły nawet o przerwie do końca sezonu, tymczasem napastnik już na początku lutego usiadł na ławce rezerwowych. Z kolei na boisku po raz pierwszy pojawił się w meczu z Realem Madryt – zagrał siedem minut – i od tego czasu dostaje swoje szanse. Tu kwadrans, tu pół godzinki, a z Juventusem w Pucharze Włoch był nawet pierwszy skład i godzina grania.
Milik się więc odbudowuje, ale nam chodzi o co innego – mianowicie, jeśli Mertens nie zejdzie na ziemię i nie przestanie strzelać jak nakręcony, to Polakowi będzie trudno do końca sezonu odzyskać miano pierwszego napastnika. Od momentu gdy Milik znalazł się na ławce rezerwowych – czyli od czwartego lutego – Belg strzelił pięć goli w Serie A i jedną w Lidze Mistrzów. Był już taki moment, kiedy myśleliśmy, że Mertens się zaciął, bo nie strzelił z Genoą i Atalantą, a z Chievo nie zagrał, lecz w ostatnim spotkaniu z Romą znów odpalił. Szczęsny musiał po jego uderzeniach dwa razy schylać się po piłkę do siatki i Rzymianie przegrali z Napoli 1:2.
Co gorsza – Mertens nie tylko strzela, on przede wszystkim fantastycznie gra. Przypominamy sobie mecze, choćby wysokie zwycięstwo nad Bologną, gdzie poza golami dorzucał kapitalne dryblingi i asysty będące tak naprawdę wystawkami na pustą bramkę. Belg ma absurdalnie szeroki wachlarz zagrań, o czym zresztą świadczy fakt, że grywał w Neapolu i na skrzydle. Nie stanowi dla niego problemu zejście głębiej do klepania z Hamsikiem i Zielińskim, nie da się dogonić obrońcom przy dynamicznej kontrze, potrafi dorzucić piłkę czy zagrać ją płasko wzdłuż bramki. No i wykończenie… Ta fenomenalna podcinka nad Szczęsnym pokazała, że mimo całego arsenału zwodów i podań charakterystycznych dla skrzydłowych czy ofensywnych pomocników, Mertens potrafi też być “dziewiątką” w najlepszym, klasycznym stylu.
Neapolitańczykom został zaś do grania już prawdopodobnie tylko jeden front. Wiadomo, Liga Mistrzów jest mimo wielkich nadziei przegrana, z kolei w Pucharze Włoch po porażce 1:3 na wyjeździe z Juventusem też łatwo nie będzie. Po środzie oczywiście ciężko w europejskim futbolu kogokolwiek i kiedykolwiek skreślać, ale… No nie, nie wierzymy. Jeśli więc Napoli poleci z rozgrywek pucharowych, ekipie Sarriego zostanie do zagrania już tylko 11 kolejek ligowych. Jedenaście meczów, właściwie każdy z metką: “o awans do przyszłorocznej LM”. Trudno oczekiwać, że Sarri będzie rotował składem, trudno oczekiwać, by na tak newralgicznej pozycji jak snajper zaczął kręcić karuzelę. Nade wszystko – trudno oczekiwać, że trener zamieni strzelającego Mertensa na dopiero wracającego do formy Milika.
Przed Polakiem stoi więc ogromne i ciekawe wyzwanie. Z jednej strony będzie musiał odbudować przyjaźń z piłką, która przed kontuzją słuchała go jak mało kogo, Polak strzelał co chwilę i stał się bohaterem kibiców Napoli. Z drugiej, będzie trzeba wracać na właściwe tory bardzo szybko, pokazywać się jako joker, strzelać jakieś bramki, by Mertens wciąż czuł oddech polskiego napastnika na plecach.
Przy okazji spotkania z Czarnogórą nie oczekujemy od napastnika cholera wie czego, bo rozumiemy jego sytuację – niech i w drużynie Nawałki poczuje się pewnie, jak u siebie, tuż po diagnozie lekarskiej chyba nikt nie wierzył, że w ogóle pojedzie na to zgrupowanie. Ważniejszym sprawdzianem chyba zostaje więc mecz z Rumunią. Pojawia się przy nim ważne pytanie: jaką kartą wtedy w Napoli będzie Milik. Wciąż jokerem czy może znów asem?
Fot. FotoPyK