Reklama

Powtarzalność według Arsenalu – 1:5 na wyjeździe, 1:5 u siebie…

redakcja

Autor:redakcja

07 marca 2017, 23:00 • 3 min czytania 40 komentarzy

Być może kończy się pewien etap w historii Arsenalu. Nie po raz pierwszy żegnany przez trybuny był Arsene Wenger, ale po raz pierwszy kibice przybyli na stadion z “podziękowaniami”, znając już plotkę, że trener ogłosił drużynie odejście po sezonie. I w dzisiejszy wieczór postawił kropkę nad “i” – po 1:5 w Monachium doszło również 1:5 w Londynie. Dramat.

Powtarzalność według Arsenalu – 1:5 na wyjeździe, 1:5 u siebie…

Piłkarze Arsenalu wyszli na boisko, mając chyba w głowach to, co zapowiadał Wenger. Mówił, że stawką tego meczu będzie gra o dumę i honor. Że wygrać można tylko wtedy, kiedy w zwycięstwo mocno się wierzy, a on i jego podopieczni – a jakże – wierzą bardzo mocno.

Zaczęli więc w sposób potwierdzający tę wiarę. Theo Walcott, kiedy dał się złapać na pozycji spalonej, wysłał sygnał ostrzegawczy, by po chwili wrzucić wyższy bieg: pojedynek z Neuerem jeszcze przegrał, w ostatniej chwili – mijając po drodze Hummelsa – dał się zatrzymać, ale w końcu przeprowadził indywidualną akcję zakończoną golem. Reprezentant Anglii był bardzo aktywny, szukał swoich szans, ale czasem próbował zbyt indywidualnie, nie dostrzegał partnerów. Nie może jednak powiedzieć, że był osamotniony, jeszcze w międzyczasie Olivier Giroud obił słupek.

Bawarczycy zdołali odpowiedzieć tylko raz – po podaniu Robbena w dobrej sytuacji nieczysto trafił w piłkę Lewandowski. Gospodarze prowadzili zasłużenie, mogli ugrać do przerwy większy zapas niż tylko jednej bramki. Do awansu brakowało im trzech goli, ale grali naprawdę nieźle i wcale byśmy się nie zdziwili, gdyby na trybunach znaleźli się tacy, którzy wierzyli w końcowy sukces. Tego, co działo się w szatni, nie wiemy, lecz Arsenal powrócił do gry świetnie nastawiony. Z pewnym luzem, bez myślenia o wyniku, jakby startował od zera, z chęcią pokazania się z dobrej strony. Po dograniu Ramseya niezłą okazję miał Giroud – przestrzelił.

Aż nadeszła 53. minuta gry, przełomowa. Laurent Koscielny sfaulował w polu karnym Lewandowskiego, za co początkowo ujrzał żółtą kartkę, jednak po konsultacji sędziów ostatecznie wyleciał z boiska. Raz, że Arsenal przez ponad pół godziny musiał odrabiać straty w osłabieniu. Dwa, że Lewy skutecznie wykonał jedenastkę. Trzy, że do samej dogrywki potrzeba było czterech goli.

Reklama

I one padły, ale… w drugą stronę.

Po stracie Sancheza przed polem karnym Robben strzelił na 2:1.
Po dograniu Costy Lewandowski trafił w słupek.
Po świetnie wyprowadzonej kontrze, gdy Lewandowski zrobił w ataku miejsce, Costa strzelił na 3:1.
Po asyście Xabiego Alonso podcinką Vidal strzelił na 4:1.
Po trójkowej akcji Sanches-Costa-Vidal ten ostatni strzelił na 5:1.

W momencie, gdy boisko opuścił Koscielny, skończył się mecz i nie było żadnej zabawy. To znaczy, Bayern się bawił, a Arsenal – cierpiał. Trochę nam było szkoda londyńczyków, którzy przez blisko godzinę prezentowali piłkę, dzięki której zachowywali twarz. Ale 1:5 przed własną publicznością, 2:10 w dwumeczu na tym etapie rozgrywek? No, trudno tutaj mówić o zachowaniu honoru.

Najnowsze

Hiszpania

Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Patryk Stec
1
Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Liga Mistrzów

Liga Mistrzów

Kolejne wcielenie Superligi. Pomysł Unify League nie porywa

AbsurDB
34
Kolejne wcielenie Superligi. Pomysł Unify League nie porywa

Komentarze

40 komentarzy

Loading...