Aż trudno w to uwierzyć, ale w tym roku minie już jedenaście lat od srebrnego medalu mistrzostw świata w Japonii. Medalu, który tak naprawdę zapoczątkował nową, tłustą w sukcesy epokę polskiej siatkówki. Lata lecą, nasi bohaterowie to już panowie – sorry, ale aż ciśnie się na klawiaturę – w podeszłym sportowo wieku. Jedni już dawno pożegnali się z siatkarskim parkietem, drudzy powoli pakują swoje torby ze sprzętem rozglądając się za nowym zajęciem. Czy będzie to kariera trenerska? Nowe role Michała Bąkiewicza i Piotra Gruszki pokazują, że początki w tej robocie mogą być jak zderzenie ze ścianą, ale jak udowadnia już w tym sezonie „Grucha”, nawet trenując zespół bez gwiazd można tę ścianę zacząć powoli kruszyć. Kto ze srebrnej drużyny na poważnie myśli o karierze szkoleniowca, a kto zapiera się przed tym rękami i nogami mając w głowie zupełnie inne plany na życie? Popytaliśmy.
– Dużo odpowiedzi dali mi dzisiaj niektórzy zawodnicy nie tylko swoją grą, ale przede wszystkim zachowaniem i chęcią pracy dla zespołu. Po zawodnikach było widać strach, ale nie wiem przed czym. Był strach i kompletny paraliż. Jestem wściekły, ale biorę pełną odpowiedzialność za wynik – w ten sposób Piotr Gruszka beształ swoich podopiecznych z GKS-u Katowice w… klubowej telewizji po grudniowej porażce z ONICO Politechniką Warszawską 2:3. Podejrzewamy, że w szatni „suszarka” była jeszcze ostrzejsza, a w czasie meczu byłego kapitana reprezentacji Polski nachodziły też pewnie myśli, że niektóre rzeczy nawet on – prawie 40-latek – zrobiłby lepiej.
Ale Gruszka okazji do łapania się za głowę ma ostatnio coraz mniej. Po swoim premierowym sezonie 2014/2015, kiedy prowadząc BBTS Bielsko-Biała zajął w PlusLidze przedostatnie, 13. miejsce, teraz notuje zdecydowanie lepsze wyniki. Po 26. kolejkach obecnego sezonu GKS Katowice (beniaminek ligi) zajmuje niezłe 9. miejsce, mając na koncie dwanaście wygranych meczów. Drużyna z Katowic nie pęka nawet przed najlepszymi. Wielkie męczarnie przechodziły w meczach z nimi nawet PGE Skra Bełchatów i Asseco Resovia Rzeszów, które wygrały na Śląsku tylko 3:2. Gdyby katowiczanie zachowali więcej chłodnej głowy, wyniki mogłyby być jednak równie dobrze odwrotne.
Gorzej wiedzie się obecnie innemu wicemistrzowi świata z Japonii Michałowi Bąkiewiczowi, który jako młody trener właśnie płaci frycowe. Po przyzwoitym jak na AZS Częstochowa poprzednim sezonie (11. miejsce), klub dziś jest niestety czerwoną latarnią PlusLigi z zaledwie czterema wygranymi. I z ostatniego miejsca drużyna już się raczej nie wygrzebie.
Przypomnijmy jednak, że jako pierwszy na ławkę trenerską z „japońskiej” kadry usiadł Sebastian Świderski. Najpierw zaliczył krótki epizod na ławce Farta Kielce, a następnie, po powrocie do ZAKS-y Kędzierzyn-Koźle, został tam asystentem Daniela Castellaniego. W latach 2013-2015 drużynę prowadził już samodzielnie, zdobywając z nią nawet Puchar Polski. Mimo dobrego początku Świderski przesiadł się jednak na fotel prezesa klubu, którym jest do dziś.
Widzę siebie w sali pięknej i błyszczącej…
– Wiele zależy oczywiście od tego, jaki zespół dostaje się do poprowadzenia. Jest znacznie trudniej, kiedy obejmuje się grupę zawodników na dorobku, niż gdy ma się zespół już nieco lepiej przygotowany do grania o wyższe miejsca. Tak jest teraz chociażby w przypadku Piotrka Gruszki, który ma już zespół w miarę dobry jakościowo. I widać efekty. Tak więc dużo zależy nie tylko od samego warsztatu trenerskiego, ale też i od szczęścia. Zawsze powtarzam też, że dobrze wykonana praca w końcu przynosi efekty. Gorzej, kiedy te efekty przychodzą już z nowym trenerem, co często się zdarza… – mówi Alojzy Świderek, były asystent Raula Lozano.
Ale jak się okazuje, o szkoleniowych zapędach przebąkują też inni zawodnicy ze srebrnej drużyny. Swoich sił w trenerce chce spróbować m.in. Daniel Pliński, który póki co z powodzeniem wciąż gra w będącym dużą niespodzianką tego sezonu Indykpolu AZS Olsztyn. – Po tym sezonie jeszcze raczej nie skończę z graniem. Na 99 proc. Wprawdzie w ostatnich tygodniach mam trochę problemów ze zdrowiem, ale podjąłem decyzję, że na razie nie kończę. Jak będę już podpierał ściany, to będzie znak, że trzeba schodzić ze sceny. Ale jeszcze ich nie podpieram – mówi w rozmowie z Weszło.
– Ja swoje życie po karierze zawodnika widzę właśnie na sali. Pięknej i błyszczącej – uśmiecha się „Plina”. – Chciałbym się tego podjąć, chociaż wiem, że bycie trenerem jest zdecydowanie trudniejszą robotą niż bycie sportowcem. Sportowiec wykonuje swoją robotę, kończy trening, wskakuje pod prysznic i wraca do domu, gdzie ma zupełnie inne życie. A trenerem jest się przez całą dobę. Trzeba kombinować z zajęciami, jak połączyć ze sobą różne postaci w zespole itd. Nie znasz dnia i godziny, kiedy dostaniesz drużynę, z którą będziesz miał ciągłe problemy. Bo jak są wyniki, to wszystko jest pięknie i cudownie, ale jak nie idzie, wtedy dopiero poznaje się charaktery. Po tylu latach w siatkówce widzę przede wszystkim, że każdy siatkarz ma inny próg bólu. Są zawodnicy, którzy nie będą grali z temperaturą 37 stopni, a są tacy, którzy zagrają nawet z zapaleniem płuc. Dlatego trener do każdego musi podchodzić indywidualnie. Mam tego świadomość.
Trenerski potencjał widzi w nim też Świderek. – Daniel potrafił dobrze oceniać swoją grę, umiał być człowiekiem stojącym trochę z boku w stosunku do tego co robi, a trener właśnie powinien mieć takie zdolności. Pamiętam, że zawsze miał swoje pytania, wątpliwości. Jego momentami nieco porywczy charakter może być oczywiście atutem, ale kiedy zacznie pracować z grupą to zobaczy, że pewne swoje rzeczy będzie musiał jednak schować do kieszeni. Ale tego się można nauczyć – dodaje szkoleniowiec.
I dodaje: – Gwarantuję, że każdy, jeśli wyjdzie pierwszy raz przed grupę, którą ma zaraz trenować, na pewno poczuje się zupełnie inaczej. Bo jak się jest zawodnikiem, to wiele rzeczy wydaje się prostych. Dlatego trzeba też umieć dotrzeć do zawodników, bo zdarzają się różne zespoły. Sam trenowałem kiedyś we Włoszech żeńską grupę, którą było bardzo trudno opanować. Tam w grę wchodziły nie tylko kwestie sportowe, ale także osobiste, a w przypadku kobiet miało to ogromne znaczenie. Pojawiły się różne układy między grupami wewnątrz drużyny, a takie ciężko jest rozbić. Miałem przez to trochę mało do powiedzenia, bo nie chciałem grać przeciwko sobie… Trzeba być więc przygotowanym na wszystko.
Łukasz Kadziewicz, także były wicemistrz świata, a prywatnie również przyjaciel Plińskiego, wspomina, jak w czasach wspólnej gry w Jastrzębiu to właśnie on i Jakub Bednaruk najbardziej lubili dyskutować o niuansach siatkarskiego rzemiosła. – Tak było. Często dyskutowali w nocy na ostatnich siedzeniach w autobusie. Trenerska potyczka Bednaruk kontra Pliński byłaby na pewno bardzo interesująca, a jakby jeszcze Kadziewicz to komentował? To byłby układ idealny – śmieje się ekspert Polsatu Sport. – Daniel zawsze analitycznie podchodził do siatkówki. Poza tym trener nie może być miękki i Daniel też na pewno taki nie jest. Pokazywał to już wielokrotnie. Do dzisiaj widzimy, że mimo 39 lat świetnie trzyma też atmosferę w szatni i to jest – oprócz gry na wysokim poziomie – chyba jego główna cecha, która pozwalała mu funkcjonować w dużych klubach.
Z kolei sam Kadziewicz, jak mówi, pracy trenera w ogóle nie brał nigdy pod uwagę. Przyznaje, że najbardziej brakowałoby mu do tej roboty cierpliwości. Zdecydowanie bardziej odnajduje się w dziennikarstwie oraz pracy z dziećmi, ponieważ od pewnego czasu razem z Pawłem Siezieniewski i Maciejem Dobrowolskim prowadzi Akademię Siatkówki.
Pierwsza jazda Mercedesem czy Fiatem?
Bycie trenerem jako jedną z opcji zostawia sobie z kolei Piotr Gacek, który końcówkę kariery spędza w Lotosie Treflu Gdańsk. Jego kontrakt nad morzem wygasa wraz z końcem tego sezonu. Co dalej? Libero tego na razie nie zdradza.
– Jestem obecnie w momencie przejścia między jednymi drzwiami a drugimi. Na pewno zbliża się moment, w którym, jak to się mówi, powieszę buty na kołek, dlatego coś na pewno chodzi mi po głowie – mówi nam. – Podczas studiów zrobiłem papiery trenerskie, dlatego nie mówię „nie”. Na tę chwilę jednak mam w realizacji dużo innych projektów, chociaż też związanych ze sportem. Na razie na tym się koncentruję, bo trenerka jest dla mnie bardzo, bardzo trudnym zawodem i żeby być w tym faktycznie dobrym, trzeba poświęcić temu mnóstwo czasu. Zobaczymy.
Alojzy Świderek przyznaje, że osobiście widzi trenera także w blisko 40-letnim Pawle Zagumnym. Sam zawodnik tłumaczy jednak, że to nie jego bajka. Kiedy w niedawnym wywiadzie dla Weszło zapytaliśmy go o ławkę trenerską, mówił tak: „Chcę tego uniknąć za wszelką cenę! (…) Zaczynam działać w fundacji Aleja Gwiazd Siatkówki, z którą organizujemy mecze gwiazd. Niedawno zrobiliśmy w Spodku moje zakończenie reprezentacyjnej kariery, wyszło fajnie, to pierwsze spotkanie z serii. Na kolejne mamy kilka ciekawych pomysłów: chcielibyśmy zagrać przed Polonią w Stanach Zjednoczonych, spróbujemy też zaistnieć na rynku brazylijskim.”
Łukasz Kadziewicz: – „Guma” był wielkim graczem, jednym z najlepszych na świecie na swojej pozycji i udowodnił to medalami wielkich imprez. Może po prostu tego nie czuje? To trochę tak jak z podpisywaniem kontraktu: w momencie składania podpisu na papierach czujesz wewnętrznie, czy to był dobry wybór, czy jednak nie do końca. I tak samo jest z podjęciem decyzji, czy przebierasz się z krótkich spodenek i sportowej koszulki w garnitur stając się szkoleniowcem. Szkoleniowcem początkowo oczywiście teorii, bo potrzeba lat doświadczenia, żeby mianować się trenerem nie tylko z nazwy. Bo sam warsztat i te piętnaście ćwiczeń, które robimy na treningach to jedno, druga rzecz to cechy charakteru, doświadczenie, że stajesz się też po części psychologiem.
Słowem, które chyba najczęściej przewija się w rozmowach o karierze trenerskiej, jest „szczęście”. Czyli znalezienie się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Zupełnie czym innym jest przecież – tak jak w przypadku Stephana Antigi – otrzymanie na dzień dobry do prowadzenia Mercedesa wymagającego jedynie podrasowania (a takim niewątpliwie była reprezentacja Polski), a czym innym Fiata, zespołu opierającego się o zawodników bez dużego ligowego doświadczenia. – Dobór grupy jest najważniejszy. Trener jest ważny, musi trzymać za ryj towarzystwo, ale prawda jest taka, że z g… twarogu nie ulepisz – kończy jeden z naszych rozmówców.
I trudno się z tym nie zgodzić.
RAFAŁ BIEŃKOWSKI
Fot. 400mm.pl