Reklama

3:1 z faworytem? W Neapolu ten scenariusz znają całkiem dobrze

redakcja

Autor:redakcja

07 marca 2017, 12:56 • 3 min czytania 5 komentarzy

Wielkie wiosenne zwycięstwo w Champions League. Pogonienie faworyta różnicą co najmniej dwóch goli. Taki scenariusz w Neapolu, w klubie rządzonym przecież przez producenta filmowego, mają już spisany. Raz nawet został odegrany. Gdy w 2012 roku na San Paolo przyjechała Chelsea, ze zdumieniem obserwowaliśmy, jak Lavezzi i Cavani, dwaj z ówczesnego il trio delle meraviglie, rozmontowują angielskiego giganta. Dziś Napoli potrzebna jest powtórka, by w dwumeczu z Realem Madryt doprowadzić do dogrywki.

3:1 z faworytem? W Neapolu ten scenariusz znają całkiem dobrze

Wydaje się to niemożliwe? Na pewno nie tak prawdopodobne, jak pokonanie wtedy The Blues? A pamiętacie, że w tamtym sezonie, gdy Chelsea zdołała uciec spod topora tylko dzięki heroicznej walce na Stamford Bridge i wygranej dopiero po dogrywce, ekipa z Londynu została zwycięzcą całej Ligi Mistrzów?

Dziś Napoli nie wie jeszcze, czy mierzy się z przyszłym triumfatorem. Wie za to, że zatrzymać musi – jeżeli oczywiście chce grać dalej – obrońcę tytułu. A gdzie to zrobić, jeśli nie właśnie na Estadio San Paolo? W którym miejscu na Ziemi, jeśli nie na boisku, na którym neapolitańczyków potrafiło pokonać tylko 4 spośród 44 rywali na przestrzeni obecnego, a także całego poprzedniego sezonu?


napoli

Real to potęga i tak naprawdę chwila dekoncentracji rywala może wystarczyć Królewskim, by zatopić nadzieje i marzenia piłkarzy Napoli. Z tym nie mamy nawet zamiaru dyskutować. Ale czy i Włosi właśnie dziś nie mają najsilniejszej ekipy od wielu, wielu lat? Nie ma w niej już Edinsona Cavaniego i Ezequiela Lavezziego, którzy w pamiętnym meczu z Chelsea pokonywali trzykrotnie Petra Cecha, ale z tamtego niezapomnianego trio, wciąż w Neapolu ostał się Marek Hamsik. Świadek powstania kolejnego tercetu marzeń, ochrzczonej il trio de Sarri komitywy mikrusów – Callejona, Insigne i Mertensa.

Reklama

Może to i pobożne życzenia, bo zwyczajnie chcielibyśmy dostać dziś o 20:45 potężną dawkę skrajnych emocji, a nie jednostronny spektakl, który – wzorem najgorszych kinowych produkcji – zakończenie zdradzi nawet tym mniej wprawnym widzom już po pierwszych kilku scenach. Może i zaklinamy rzeczywistość, pragnąc widzieć jak drużyna, w której szanse na odegranie całkiem znaczących ról mają Polacy, stawia heroiczny opór przybranemu złotem i szlachetnymi kamieniami gościowi z Madrytu. Ale czy w piłce nie chodzi o to, by do samego końca wierzyć?

over

Wierzą też kibice Arsenalu…

No dobra, żarty żartami. Oni mogli w tym sezonie zwątpić nawet w to, że zajmą czwarte miejsce na finiszu ligi, bowiem przy obecnej formie zanosi się raczej na pierwszą od wielu, wielu lat banicję w Lidze Europy.

Arsene Wenger – jak to celnie podsumował w „Przeglądzie Sportowym” Przemysław Rudzki – wygląda obecnie jak dziadek, który wyszedł do sklepu, ale w sumie to nie wie po co, a jego futbol zrobił się bardziej aseksualny niż jego zimowa kurtka. I chyba nikt nie ma wątpliwości, że jedyne, czego życzą dziś kibice swojej drużynie, to… jak najwyższa porażka. Każda kolejna kompromitacja podobna do tej z Bayernem sprzed kilku tygodni przybliża bowiem Wengera i ludzi zarządzających klubem z północnego Londynu do decyzji o rozwodzie.

bela

Reklama

Niektórzy twierdzą co prawda, że klamka już zapadła, ale w przypadku Arsenalu i Wengera powodów, by wreszcie się rozstać nigdy za dużo… Dziś Bayern może – choć w żadnym wypadku nie musi – dać kolejny, bardzo mocny argument.

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

5 komentarzy

Loading...