Reklama

Bananowa Hiszpania: Zmęczenie Luisa Enrique – honor czy przyznanie się do porażki?

Janusz Banasinski

Autor:Janusz Banasinski

06 marca 2017, 18:02 • 5 min czytania 21 komentarzy

Koniec. Koniec Ligi Mistrzów (choć już dziś co drugim słowem w hiszpańskich mediach jest – jakżeby inaczej – „remontada”). Koniec cyklu. Koniec Luisa Enrique. C’est fini. Se acabó. Lub, jak powiedziałby Mariusz Max Kolonko – it’s over. Kibice i dziennikarze od tygodni na milion sposobów wizualizowali sobie krwawe rozstanie Barcelony z trenerem. Wyrzucali go przez okno, zakopywali żywcem pod ziemią, oblewali benzyną i rzucali zapałkami. Aż ten po wygranej 6:1 ze Sportingiem Gijón cały i zdrów wyszedł do mediów i bez zbędnego przedłużania sam powiedział: „Sorry, panowie, ale jestem zmęczony, dłużej tak nie dam rady”.

Bananowa Hiszpania: Zmęczenie Luisa Enrique – honor czy przyznanie się do porażki?

Decyzję Luisa Enrique starałem się analizować na milion sposobów, próbowałem spojrzeć na nią obierając różne punkty widzenia, ale niestety – za cholerę nie wiem, co o niej tak naprawdę sądzić. Z jednej strony w pewnym stopniu go rozumiem – czasami lepiej odejść, kiedy to ty masz dość, a nie kiedy to ciebie mają dość. Odejdziesz wówczas jako ktoś, kto nie ciągnął niczego na siłę, nie trzymał się kurczowo stołka, a po latach zamiast bycia postrzeganym jako gość, który przebył drogę od legendy do łachudry, zostaniesz zapamiętany jako facet, który wykonał swoją robotę, a następnie – gdy zdał sobie sprawę, że właśnie dobił do ściany – honorowo się pożegnał.

Z drugiej strony jednak, czy honor ma jakieś wielkie znaczenie, gdy wycofujesz się w połowie drogi? Czy tak naprawdę nie mamy do czynienia z sytuacją, w której trener, by zachować twarz, w egoistyczny sposób przedkłada dbałość o własny wizerunek ponad dobro zespołu? Czy nie było to otwarte przyznanie się do porażki w momencie, gdy do zgarnięcia jest jeszcze spora pula? Może się mylę, ale wydaje mi się, że piłkarzy coś podobnego najzwyczajniej w świecie musi mniej lub bardziej demotywować. No, chyba że rzeczywiście – jak donosi prasa – zawodnicy mieli już Luisa Enrique po dziurki w nosie.

Swoją drogą zastanawia mnie, czy Luis Enrique byłby nieco bardziej wypoczęty, gdyby miał okazję przekazać swoją decyzję po zakończeniu zremisowanego przez Real 3:3 spotkania z Las Palmas. Tak samo zresztą, jak zastanawia mnie, czy w obecnej sytuacji można już mówić o tym, że ligę hiszpańską koniec końców wygra drużyna, która będzie w tym sezonie mniej słaba. A może to reszta po prostu zrobiła postęp?

Tak czy siak, niezależnie od tego, gdzie należałoby doszukiwać się prawdy, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że teraz można już z czystym sumieniem stwierdzić, iż z perspektywy Realu Madryt brak mistrzostwa będzie absolutną katastrofą. Choć stwierdzenie, że „Los Blancos” ściskali już jedną ręką puchar dla najlepszej drużyny w kraju pewnie byłoby grubą przesadą, to jednak w ostatnich latach nie zdarzało się, by aż tyle czynników zagrało na korzyść Realu (i wcale nie mówię tu o sędziach!). Porażka w wyścigu po majstra z ekipą, której trener rezygnuje w połowie trasy, przynajmniej dla mnie byłaby bardziej bolesna niż jakiekolwiek 0:4, 0:5 czy 2:6.

Reklama

Szczerze mówiąc, wcale bym się jednak nie zdziwił, gdyby cała ta szopka miała się okazać jedynie jakimś chytrym fortelem czy daleko posuniętą zagrywką psychologiczną.

* * *

Zeszłotygodniowa potyczka Realu z Las Palmas po raz kolejny uświadomiła mi, że w gruncie rzeczy w piłce bardziej niż do samego wynik często większą wagę przywiązuję do całej otoczki. Jasne, 3:3 u siebie na tym etapie sezonu z zespołem, który dostał w papę w czterech poprzednich potyczkach musiało naturalnie w jakiś sposób mnie wkurzyć i zaboleć, jednak gdzieś tam w głębi duszy jedna rzecz bardzo mnie ucieszyła – świetny mecz Jesé, który po tragicznym półroczu w PSG obecnie stara się odbudować na rodzinnych Kanarach i który w środę miał okazję zaliczyć sentymentalny powrót do innego ze swoich domów – Santiago Bernabéu.

Tak jak czasami piłkarzom nie mogę przez lata wybaczyć pojedynczej akcji, nawet jeśli potem grają jak z nut (Figo i spartolony karny w półfinale Ligi Mistrzów z Juventusem czy Higuain i jego legendarny słupek z Lyonem), tak na Jesé – choć do formy sprzed kontuzji nawiązywał jedynie bardzo krótkimi chwilami – wieszać psów nie potrafiłem, nawet wówczas gdy miewał długie tygodnie, podczas których lepiej śpiewał z kumplami reggaeton niż grał w piłkę. A – żeby było jasne – śpiewać Jesé nie potrafi wcale a wcale.

Graczy, których darzyłbym bezwarunkową sympatią, choćby wadzili głowami o kolana podczas biegu, wymienić mogę trzech – Marcina Chmiesta, Kakę i właśnie Jesé. Pierwszego było mi szkoda, gdy w pierwszoligowej Arce Wojciecha Stawowego obarczano go odpowiedzialnością za wszelkie niepowodzenia, drugiego było mi żal, ponieważ w moim odczuciu był zbyt dobrym człowiekiem, by krytykować go w aż tak okrutny sposób, trzeciego zaś pamiętam głównie z jednej sytuacji – powitania, które zgotowało mu Bernabéu, kiedy po wielomiesięcznej kontuzji kolana wracał do gry i od razu przywitał się golem.

Był to prawdopodobnie jeden z najbardziej wzruszających momentów, jakie miałem okazję widzieć na żywo na stadionie. I zarazem spotkanie, które pokazało, że starcia potęg z trzecioligowcami od czasu do czasu potrafią pisać historie, które w przyszłości pamiętać będą nie tylko ci maluczcy.

Reklama

* * *

Co zaś słychać w Valencii? Cóż, w Valencii wszystko powoli wraca do normy. Przynajmniej jeśli chodzi o kwestie organizacyjne. Już pal licho porażkę 0:3 z Atlético na Vicente Calderón – ta była akurat w miarę do przewidzenia. Co innego to, co stało się już po meczu. Jeśli bowiem ktoś mógł spóźnić się po spotkaniu na pociąg powrotny, a następnie przy kasie dowiedzieć się, że w następnym nie ma już wystarczającej liczby miejsc, to chyba tylko właśnie Nietoperze. Od czterech godzin w autokarze korona z głowy jednak nikomu jeszcze nie spadła. Z pewnością łatwiej przetrawić coś takiego niż 13. miejsce w tabeli.

Najnowsze

Hiszpania

Hiszpania

Xavi: Okoliczności się zmieniły. Podjąłem tę decyzję dla dobra klubu

Patryk Fabisiak
4
Xavi: Okoliczności się zmieniły. Podjąłem tę decyzję dla dobra klubu
Hiszpania

Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Patryk Fabisiak
27
Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Komentarze

21 komentarzy

Loading...