Reklama

Szymon Kołecki: świeża krew w polskim MMA

Jan Ciosek

Autor:Jan Ciosek

05 marca 2017, 14:07 • 5 min czytania 9 komentarzy

To częsty pomysł na prezent: można kupić przejazd sportową furą, skok na bungee, czy ze spadochronu, a nawet przejazd czołgiem czy amfibią i strzelanie z karabinu maszynowego. Gdyby takie sklepy wprowadziły atrakcję pod hasłem „Zostań zawodnikiem MMA”, to mogłyby oferować wersję na pełnym wypasie, jaką dostał właśnie Szymon Kołecki.

Szymon Kołecki: świeża krew w polskim MMA

Mistrz olimpijski w podnoszeniu ciężarów to jeden z najtwardszych zawodników w polskim sporcie. Lata ciężkich treningów, walki z działaczami i serią poważnych kontuzji, a potem kadencja na stanowisku prezesa Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów wyrobiły w nim piekielnie twardy charakter. Trudno się dziwić, że taki gość nie może wysiedzieć w miejscu. Kiedy bardzo poważna kontuzja kolana wyeliminowała go z walki na pomoście, rzucił się w wir pracy w PZPC. Cały czas jednak regularnie trenował po to, by spełnić marzenie o starcie w mieszanych sztukach walki. W przeciwieństwie do wielu znanych zawodników, którzy do MMA przychodzą jak do „Tańca z Gwiazdami”, czyli „pokazać się i zarobić”, Kołecki – jak zwykle – robi to na 120 procent.

Killerów dwóch

W tej historii jest jeszcze jedno: spotkanie dwóch wielkich mistrzów. Szymona Kołeckiego do debiutu w MMA szykował między innymi Paweł Nastula, legenda judo i MMA, złoty medalista olimpijski z Atlanty. Nastula organizuje gale PLMMA, wspólnie z Mirosławem Oknińskim. Wczoraj po raz pierwszy impreza odbyła się pod egidą TV Puls, z transmisją w otwartym kanale i oprawą jak z największych gal.

sk1

Reklama

Nastula nie mógł wczoraj usiedzieć w miejscu, co chwila podrywał się z krzesła, biegł coś załatwić, siadał, tylko po to, by znów po chwili dopinać jakieś szczegóły. – Szymon jest gotowy – przyznał kilkadziesiąt minut przez wyjściem Kołeckiego do klatki. – Oczywiście, jeszcze mnóstwo pracy przed nim. W stójce sporo mu jeszcze brakuje. Ale w parterze już teraz jest bardzo mocny. Co chyba nikogo nie dziwi, jest piekielnie silny. Jego atuty to także wytrzymałość i ogromna wola walki.

Rzeczywiście, przed walką Kołecki był jak tygrys zamknięty w klatce. – Nie mogę się już doczekać – powtarzał. Trudno się zresztą dziwić. Atmosfera na gali w podwarszawskich Łomiankach była świetna, trybuny pełne, oprawa na bogato: światła, piękne hostessy, muzyka, wyrzutnie dymu, telebimy. Słowem: profesjonalnie. Do tego – co przecież niezbyt często zdarza się jakiemukolwiek debiutantowi – walka wieczoru i oczywiście transmisja telewizyjna.

Byłbym idiotą, gdybym się nie bał

Tylko głupiec się nie boi – mówił Kołecki przed wyjściem do klatki. Po kilkunastu latach ciężkich treningów i startów w podnoszeniu ciężarów teraz miał zmierzyć się z czymś zupełnie innym: stanąć naprzeciw żywego człowieka. I choć Dariusz Kazimierczuk – nie bójmy się tego powiedzieć – jest raczej leszczem (bilans 0-5), to jednak waży prawie 90 kilo i potrafi zadawać ciosy. Jasne, Kołecki bił rekord świata i podnosił 235 kilogramów, ale sztanga, choć potrafi zrobić krzywdę, to jednak nie bije człowieka po głowie.

Pewnie, że jest stres. Przecież ja nigdy tego nie robiłem, a teraz wychodzę do klatki, gdzie jest gość, który chce mi urwać głowę. Byłbym skończonym idiotą, gdybym trochę się nie stresował. Prawdę mówiąc, nawet jakbym miał tu walczyć z dziewczyną, to bym się obawiał!

Seria bolesnych upokorzeń

Reklama

Wypełniona po brzegi sala, na trybunach między innymi Andrzej Supron, wicemistrz olimpijski w zapasach oraz znany miłośnik sportów walki Tomasz Iwan. Kazimierczuk już czeka w klatce i wtedy pojawia się Kołecki. Może nie cały na biało, ale też efektownie. „Świeża krew pojawia się na świecie i szybko zostaje ujarzmiona. Poprzez serię bolesnych upokorzeń młody chłopak uczy się ich zasad” – to oczywiście kultowe „The Unforgiven” zespołu Metallica. Trzeba przyznać, że znakomity wybór utworu na wejście. Wprawdzie chłopak może nie taki młody, bo ma już 35 lat, ale za to pełen zapału i energii. I raczej łatwo nie zostanie ujarzmiony.

W przeciwieństwie do Kazimierczuka. – Szymon musi jak najszybciej sprowadzić go do parteru i tam pracować – mówił tuż przed walką Paweł Nastula. Co zrobił Kołecki po rozpoczęciu starcia. Najpierw elegancko przybił piątkę z rywalem, potem rzucił się na niego i powalił. Po serii ciosów na głowę bezradnego przeciwnika, sędzia przerwał walkę. Trudno oprzeć się wrażeniu, że najdłużej czasu zajęło Kołeckiemu przywitanie, a największy wysiłek stanowiło efektowne salto, którym popisał się po pojedynku. I drugiemu: że debiut debiutem, ale można było mu dać nieco mocniejszego rywala.

sk4

Wykonałem plan, wszystko zrobiłem tak, jak sobie założyłem. Jestem z siebie zadowolony. Stres był, ale kiedy wszedłem do oktagonu byłem już u siebie. W tym pojedynku nawet nie chodziło o samą walkę, tylko o zapoznanie się z atmosferą, z klatką i z możliwością dostania kopa na łeb. Dziś nie dostałem żadnego, ale w kolejnych walkach to nieuniknione – ocenia na chłodno.

Kołecki doskonale zdaje sobie sprawę ze swojego potencjału, na razie bardziej marketingowego niż sportowego. Wie, że wiele osób mówiło w jego przypadku o „debiucie roku”, choć jak sam przyznaje, fakt, że karierę w MMA zaczął od razu od walki wieczoru, trochę go krępował. Na razie podpisał umowę z PLMMA na trzy pojedynki, kolejny najprawdopodobniej na najbliższej gali – w maju. Kołecki się z tego bardzo cieszy, jego żona Magdalena – jakby trochę mniej. W czasie gali była piekielnie zestresowana. – Twoja żona też by się denerwowała, gdyby zamknęli cię w klatce z jakimś gościem – śmieje się mistrz olimpijski. Podobno obiecał jej, że będzie wiedział, kiedy powiedzieć „pas”. – Po trzech pierwszych walkach przyjdzie czas na analizę. Gdyby mnie to jakoś wybiło, odpuszczę. Ale jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, będę kontynuował. Mam plan na 10 pojedynków.
Nie ukrywa, że MMA go bawi i cieszy. Ma mnóstwo zapału i energii, bo treningi i walki dają mu ogromny zastrzyk adrenaliny, której bardzo mu brakowało, kiedy skończył dźwigać. A do tego jeszcze trzeba dodać niepozbawiony znaczenia fakt, że jeszcze mu za to płacą. Na miejscu Magdaleny Kołeckiej raczej byśmy nie wierzyli, że skończy się na trzech walkach!

JAN CIOSEK

foto: Bartek Zborowski

Najnowsze

Komentarze

9 komentarzy

Loading...