Myślisz Bednarek, mówisz Kamil – pozytywny i wiecznie uśmiechnięty wokalista reggae. Ale jest jeszcze drugi Bednarek – Sylwester. Jego kariera po błyskotliwym początku zdecydowanie nie układała się pozytywnie. Dziś jednak zaliczył wspaniały powrót, zdobywając złoty medal w skoku wzwyż podczas halowych mistrzostw Europy. Mamy pełne podstawy wierzyć, że to nie jest jego ostatnie słowo.
Miał 20 lat, kiedy w 2009 roku najpierw zdobył mistrzostwo Europy młodzieżowców, a potem sensacyjny brąz mistrzostw świata. Eksperci wróżyli mu gigantyczną karierę. Niestety, gigantyczne były tylko pech i tendencja do odnoszenia kontuzji. Zerwane ścięgna Achillesa, kontuzje kolana, kolejne operacje. Przez lata walczył o powrót do wielkiego sportu, utrzymując się w zasadzie z oszczędności.
Sylwester, niczym w piosenkach z repertuaru Kamila, nie przejmuje się jednak problemami, myśli pozytywnie i robi swoje. Choć łatwo nie jest. Jak sam mówi, miał już tyle kontuzji, że nie da się o nich nie myśleć. „Don’t worry, be happy”? Zdecydowanie! Nie łamie się, nie narzeka na pecha. Mówi, że i tak miał sporo szczęścia, bo… zerwał Achillesa w nodze wymachowej, a nie tej, z której się wybija.
– Nie dam rady policzyć ile razy myślałem o tym, żeby rzucić to wszystko. Kiedy pół roku leży się w łóżku z zerwanym ścięgnem Achillesa, różne rzeczy przychodzą do głowy – opowiada Bednarek. – Ale teraz już wiem, że co cię nie zabije, to cię wzmocni.
Do Belgradu leciał bez wielkich oczekiwań, z założeniem: „wejść do finału, a potem ogień”. W odniesieniu największego sukcesu od ośmiu lat pomogło mu nawiązanie przed poprzednim sezonem współpracy z nowym teamem: Michałem i Kamilą Lićwinko.
– W tym roku na pierwszy mityng leciałem z nastawieniem, by zdobyć minimum. Po trzecim chciałem już walczyć o życiówki – opowiada o zmianie nastawienia. Życiówki w Belgradzie nie było, ale złoto – jak najbardziej. W seniorskim debiucie zdobył brąz na mistrzostwach świata. W kolejnych mistrzowskich imprezach, zmagając się z różnymi urazami, zajmował kolejno 8., 10., 9., 10., 6., 33., 16. i 30. miejsce. – Po ośmiu suchych latach czekam na cztery mokre – śmiał się po zwycięskim konkursie w rozmowie z TVP Sport. Jest tak pozytywnym gościem, że aż trudno mu nie kibicować. Chłopaku, trzymamy kciuki!
Dziś odpaliły też nasze sztafety 4×400 m. Zarówno urodziwe dziewczyny, jak i waleczni panowie sięgnęli po złoto. Panie pokonały uważane za murowane kandydatki do wygranej Brytyjki, panowie okazali się lepsi od Belgów.
Z zupełnie innej perspektywy złoto w Belgradzie atakował Adam Kszczot. On był murowanym faworytem biegu na 800 metrów i potwierdził swoją dominację. Po raz trzeci w karierze zdobył halowe mistrzostwo Europy (jego wieloletni rywal Marcin Lewandowski tym razem biegł na 1500m – też okazał się najlepszy!). Polska wygrała klasyfikację medalową tej imprezy, kończy ją łącznie z dwunastoma krążkami. OK, wiemy, że ważniejsze są mistrzostwa świata, MŚ w hali i igrzyska olimpijskie, ale i tak jesteśmy pod wrażeniem występu lekkoatletów. Chapeu bas!