Po odjęciu punktów i przede wszystkim po organizacyjnej zawierusze podpartej ogólnym poczuciem niepewności na klubowych korytarzach, Ruch Chorzów wcale nie musiał być uznawany za drużynę, która szybko ucieknie wiosną spod topora. Zespół Fornalika wydostał się już jednak ze strefy spadkowej i walczy, aby już do niej nie wracać. Na razie skutecznie, bo wiosna to dwa zwycięstwa i przegrana z bilansem bramkowym: pięć zdobytych i dwie stracone. Wygląda to optymistycznie, ale na odtrąbienie sukcesu zdecydowanie za wcześnie.
O ile pierwszy mecz w tym roku z Cracovią wyglądał topornie i najlepszym słowem określającym grę Ruchu był “chaos” (a i tak punkt był bardzo blisko, bo Pasy strzeliły zwycięskiego gola dopiero na dwie minuty przed końcem), to potem nastąpiło odpięcie wrotek. Uczynił to Patryk Lipski, który strzelił gola z wolnego przy Łazienkowskiej. Co więcej, nie był to efekt jakiegoś przypadku, bo środkowy pomocnik Ruchu od jakiegoś czasu ćwiczy takie uderzenia na treningach. A kiedy potem takie “cacuszko” wpada na Legii, to jest to najlepsza z możliwych motywacji do dalszej pracy. Podobną zachętę do wytężonego wysiłku na treningu zyskał zresztą także Urbańczyk, który perfekcyjnym strzałem w widły zaskoczył chyba także samego siebie.
Ruch wygrał przy Łazienkowskiej 3:1 i na tym się nie zatrzymał. W kolejnym meczu rywalem był Śląsk Wrocław. Czyste konto (choć akurat z nieposiadającym napadziora Śląskiem da się to wytłumaczyć słabością rywali, jasne) i wygrana 2:0 pozwalająca wyskoczyć z miejsc spadkowych. Co więcej – bramkę zdobył Miłosz Przybecki, który określany jest często mianem “szybkiego skrzydłowego”. I niczym więcej. Za to gol ze Śląskiem, a wcześniej asysta do Niezgody z Legią pozwala myśleć, że z tym chłopakiem wreszcie stało się coś optymistycznego i nie jest to jedynie lepszy wynik w wyskoku dosiężnym od Cristiano Ronaldo.
Zresztą coś pozytywnego dzieje się z całym zespołem. Pewni Grodzicki, Kowalczyk i Helik z tyłu, świetne mecze Lipskiego, Niezgody, Urbańczyka oraz – co jest dość zaskakujące – Miłosza Przybeckiego. Naprawdę bylibyśmy skłonni do napisania, że Ruch wjechał na dobrą drogę z metą na bezpiecznym, dającym utrzymanie miejscu. Ale… to Ruch. Sami pisaliśmy, że “Niebiescy” są trochę jak Syzyf, bo gdy już wydaje się, że jest okej, wielki kamień zwala im się na głowę. Potem podnoszą się z dna, a tu nagle kolejne bum. Cegła trafiająca w czaszkę na porannej mszy w drewnianym kościele.
I o ile na teraz wiosna w ich wykonaniu wygląda zaskakująco dobrze, o tyle wystarczy spojrzeć w terminarz, aby zorientować się, że na suficie zostało jeszcze trochę cegieł. Bruk-Bet, Lechia, Zagłębie – oto rywale Ruchu w najbliższych trzech meczach. I kto wie, czy ten pierwszy krok na cholernie nieprzyjemnym boisku w Niecieczy nie będzie zarazem tym najtrudniejszym.