0, 10, 2, 21. Kolejno tyle meczów dla Sportingu Gijon rozegrali do dziś zawodnicy, którym powierzono zadanie zatrzymania trio MSN. Debiutujący Elderson, grający po raz trzeci w tym sezonie Rodriguez, partnerujący mu Babin z dziesięcioma występami na koncie i Castellano, jako jedyny mający na swoim co najmniej połowę zaliczonych z poziomu boiska meczów w tym sezonie La Liga. To zwyczajnie nie miało prawa się udać.
I, oczywiście, się nie udało. Barcelonie można zarzucać ostatnio bardzo wiele, z przeczłapanymi spotkaniami na czele. W futbolu jednak pewne rzeczy się nie zmieniają. Tak jak Franz Smuda zawsze będzie utrzymywać, że jako selekcjoner nie popełnił błędów, a Arjen Robben zawsze będzie schodzić na strzał lewą nogą, tak Barcelona zawsze będzie potrafiła rozerwać nieskonsolidowane szyki obronne przeszywającym prostopadłym podaniem.
Nie inaczej dziś napoczęła Sporting Gijon, który później – mimo kontaktowego gola na 2:1 strzelonego po równie ładnym zagraniu za linię obrony Barcy – punktowała już bezlitośnie. Pierwszy geniuszem błysnął Mascherano, grając piłkę do Messiego w taki perfekcyjny sposób, że mierzący 170 cm Argentyńczyk mógł spokojnie głową (!) lobować (!!!) prawie o 20 centymetrów wyższego Ivana Cuellara. Pierwszy z Argentyńczyków zaliczył tym samym swoją… pierwszą asystę w trwającej już prawie siedem lat przygodzie z La Liga. Drugi świetnym podaniem błysnął Neymar, wypatrując wbijającego się w pole karne rywali jak gorący nóż w masło Luisa Suareza i dogrywając mu futbolówkę na centymetry. Tak, by pozostało mu minąć golkipera rywali i dopełnić formalności.
Urugwajczyk na swojego gola musiał jednak zaczekać do 27. minuty, bowiem w 11., o której mowa wcześniej, piłkę do bramki wbił sobie kiksując przy wybiciu Rodriguez. Może to i dobrze, bo premierowe trafienie w tym spotkaniu Suarez zaliczył w znacznie bardziej imponującym stylu – trafiając idealnie z woleja w zbyt krótko wybitą głową przez Babina piłkę. Przymierzył tak dokładnie, tak potężnie, że nawet wymodlone przez bramkarza i obrońców Gijon siły nadprzyrodzone nie zdążyłyby w tym przypadku z ingerencją.
Bez zdobyczy nie skończył także i Neymar, który może i nie wykorzystał sytuacji sam na sam z pierwszej części meczu, gdy zaskoczony brakiem towarzystwa popędził na bramkę Cuellara, ale za to trafił piekielnie efektownie z rzutu wolnego. Sprytnie omijając przy tym mur zawodników gości, którego cegiełki solidarnie stwierdziły, że podskakiwać nie mają zamiaru. Swoje konto bramkowe powiększył również Rakitić, posyłając z ostrego kąta bombę ponad głową dziurawionego dziś niemiłosiernie golkipera rywali.
Jakby wszystkich tych nieszczęść dla bijących się o utrzymanie piłkarzy Sportingu było mało, dodamy tylko, że swojego gola przeciwko Gijon celebrował dziś nawet Paco Alcacer. Tak, ten sam Paco Alcacer – napastnik, którego kompilacja „All goals for FC Bacelona” trwałaby jakieś piętnaście, w porywach do dwudziestu sekund.
Co jednak dla Gijon najsmutniejsze, koszulki wielu piłkarzy Barcelony po tym meczu będą i tak suche jak dowcipy Karola Strassburgera. Nie zostali zmuszeni do nadludzkiego wysiłku, więc i sami – mając w pamięci zbliżające się starcia z zawsze niewygodną Celtą Vigo i rewanż z brutalnymi oprawcami z Paryża – na taki zdobywać się nie mieli zamiaru.
I bez tego zwyciężyli 6:1.