Reklama

Pierwszy raz od 10 lat Kowalczyk nie zdobędzie medalu na MŚ…

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

28 lutego 2017, 14:21 • 2 min czytania 6 komentarzy

Korki od szampana dzisiaj nie wystrzelą. Kibice sportów zimowych nie padną sobie ze szczęścia w ramiona. Internet nie rozgrzeje się do czerwoności od komentowania jej sukcesu. Justyna Kowalczyk nie zdobyła medalu MŚ w biegu na 10 km klasykiem. Polka zajęła w Lahti ósmą pozycję. Do trzeciego miejsca zabrakło jej sporo – dokładnie 39 sekund.

Pierwszy raz od 10 lat Kowalczyk nie zdobędzie medalu na MŚ…

Kowalczyk bardzo rozpieściła fanów biegów narciarskich – od 2009 roku nieprzerwanie stawała na podium mistrzostw świata. Właśnie wtedy, w Libercu, była tak dobra, że rywalki… błagały ją, aby aż tak nie zapieprzała. „My chcemy żyć!” – mówiły załamane. Justyna nic sobie z tych próśb nie robiła, wywalczyła łącznie trzy krążki.

Dwa lata później, na gorącym terenie w Oslo, zdobyła dwa medale. Owszem, nie dała tam rady Marit Bjoergen, ale pozostałe rywalki musiały oglądać jej plecy. Justyna nie pękła na nieprzychylnej norweskiej ziemi, a tym samym znowu pokazała, że jest wybitnym sportowcem. Swoją klasę potwierdziła też w 2013 w Val di Fiemme (srebro na 30 km klasykiem) i 2015 w Falun (brąz w sprincie drużynowym).

Niestety, z Finlandii biegaczka z Kasiny Wielkiej wróci bez krążka (nie wierzymy w to, że wywalczy go w czwartkowej sztafecie 4×5 km). To dla niej zapewne policzek, ale nie oszukujmy się: dziś do podium zabrakło sporo. Już na pierwszym pomiarze czasowym było widać, że nie jest najlepiej: Kowalczyk była na nim siódma. Potem, niestety, nie przyspieszyła. Trzecia w biegu Astrid Uhrenholdt Jacobsen miała nad Polką aż 39 sekund przewagi. Mistrzyni Marit Bjoergen – 1:34,5 sekundy. Przepaść.

Polskim kibicom, którzy pojawili się w Lahti, pozostaje teraz walnąć sobie na pocieszenie grzańca. Lub siedem. Ostatni raz w tak kiepskich humorach po występach Justyny byli w 2007 roku. Na MŚ Sapporo Polka miała walczyć o medale, zamiast z rywalkami zmagała się jednak z chorobą, z którą męczyła się jeszcze potem przez kilka tygodni. Dzisiejszy start zapewne też będzie za nią „chodził” równie długo…

Reklama

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Trela: Cienka czerwona linia. Jak bałkańscy giganci wzajemnie się unikają

Michał Trela
0
Trela: Cienka czerwona linia. Jak bałkańscy giganci wzajemnie się unikają

Komentarze

6 komentarzy

Loading...