Korki od szampana dzisiaj nie wystrzelą. Kibice sportów zimowych nie padną sobie ze szczęścia w ramiona. Internet nie rozgrzeje się do czerwoności od komentowania jej sukcesu. Justyna Kowalczyk nie zdobyła medalu MŚ w biegu na 10 km klasykiem. Polka zajęła w Lahti ósmą pozycję. Do trzeciego miejsca zabrakło jej sporo – dokładnie 39 sekund.
Kowalczyk bardzo rozpieściła fanów biegów narciarskich – od 2009 roku nieprzerwanie stawała na podium mistrzostw świata. Właśnie wtedy, w Libercu, była tak dobra, że rywalki… błagały ją, aby aż tak nie zapieprzała. „My chcemy żyć!” – mówiły załamane. Justyna nic sobie z tych próśb nie robiła, wywalczyła łącznie trzy krążki.
Dwa lata później, na gorącym terenie w Oslo, zdobyła dwa medale. Owszem, nie dała tam rady Marit Bjoergen, ale pozostałe rywalki musiały oglądać jej plecy. Justyna nie pękła na nieprzychylnej norweskiej ziemi, a tym samym znowu pokazała, że jest wybitnym sportowcem. Swoją klasę potwierdziła też w 2013 w Val di Fiemme (srebro na 30 km klasykiem) i 2015 w Falun (brąz w sprincie drużynowym).
Niestety, z Finlandii biegaczka z Kasiny Wielkiej wróci bez krążka (nie wierzymy w to, że wywalczy go w czwartkowej sztafecie 4×5 km). To dla niej zapewne policzek, ale nie oszukujmy się: dziś do podium zabrakło sporo. Już na pierwszym pomiarze czasowym było widać, że nie jest najlepiej: Kowalczyk była na nim siódma. Potem, niestety, nie przyspieszyła. Trzecia w biegu Astrid Uhrenholdt Jacobsen miała nad Polką aż 39 sekund przewagi. Mistrzyni Marit Bjoergen – 1:34,5 sekundy. Przepaść.
Polskim kibicom, którzy pojawili się w Lahti, pozostaje teraz walnąć sobie na pocieszenie grzańca. Lub siedem. Ostatni raz w tak kiepskich humorach po występach Justyny byli w 2007 roku. Na MŚ Sapporo Polka miała walczyć o medale, zamiast z rywalkami zmagała się jednak z chorobą, z którą męczyła się jeszcze potem przez kilka tygodni. Dzisiejszy start zapewne też będzie za nią „chodził” równie długo…