Po wywiadzie Kamila Stocha dla „Przeglądu Sportowego” przypomniała nam się scena z „Chłopaki nie płaczą”. Grany przez Cezarego Pazurę Fred właśnie przestrzelił kolano dresiarzowi, który chciał go okraść i ten na koniec leżąc zakrwawiony na podłodze w łazience zaczyna się żalić: „Coś ty mi k… zrobił, bandyto!”. Ale w odpowiedzi słyszy tylko chłodne: „Przestań się mazać, chłopaki nie płaczą”. I Kamil właśnie nie płacze, nie dołuje się, nie uderza w sędziów, tylko bierze się do roboty. Chociaż powiedzmy to sobie szczerze, wielu sportowców, gdyby przegrało medal mistrzostw świata dosłownie o włos przez błąd sędziego, nie zostawiłoby na nim suchej nitki. I takich marud, które zamiast robić swoje tylko narzekają, nie brakuje.
„Zawody się skończyły, oficjalne wyniki zostały wydrukowane, a medale rozdane. Koniec tematu. (…) Nie ma sensu patrzeć na to inaczej. Poza tym, gdybym był w sytuacji Markusa Eisenbichlera, byłoby mi przykro, gdyby wszyscy wokół rozpisywali się o tym, czy sprawiedliwie mnie oceniono po lądowaniu. Proszę pomyśleć, co on musi czuć. Chłopak zdobył medal, osiągnął życiowy sukces, a wokół słyszy rozważania, czy aby na pewno słusznie. Markus jest medalistą mistrzostw świata, zasłużył sobie na to i koniec. Kropka” – mówi w dzisiejszym rozmowie z „PS” Stoch.
Musimy przyznać, strasznie spodobała nam się taka postawa. Przypomnijmy: Polak przegrał brązowy medal na normalnej skoczni w Lahti z Eisenbichlerem o zaledwie 1,1 pkt po tym, jak w serii finałowej Niemiec skoczył aż 100,5 m. Owszem, to cholernie daleko, ale wylądował pokracznie. Mimo to żaden z sędziów nie dał mu za styl noty niższej niż 18 pkt., co w ostatecznym rozrachunku okazało się kluczowe i zepchnęło Stocha dopiero na 4. miejsce.
Niejeden po takim skandalu wprost powiedziałby, że został okradziony z medalu przez sędziów, składałby protesty, podważał sukces rywala, może nawet pojechałby walczyć o swoje prawa do Strasburga, ale nie Kamil. Nasz mistrz olimpijski z Soczi na pewno po powrocie do hotelu był wkurzony na sędziów, że w taki sposób sprzątnęli mu sprzed nosa medal, który – patrząc na obecny sezon – należał mu się jak psu buda. Kamil oglądając później akrobacje Eisenbichlera przy lądowaniu być może nawet rzucił mięsem pod nosem (kto by nie rzucił), ale później zachował klasę. Nic się nie stało. Sport. Jedziemy dalej. Brawo.
Stoch nie jest więc dojrzały tylko na skoczni, ale też poza nią. Wie, jak trzymać fason, nie odbija mu, chociaż wielu na jego miejscu – mając w CV praktycznie wszystko co się da – kłapałoby dziobem na lewo i prawo. On jednak nigdy nie uderzał w sędziów, chociaż ci pewnie nie pierwszy raz sprawili, że skończył zawody być może na niższej pozycji niż powinien. Mało tego, Stochowi było nawet szkoda… Eisenbichlera.
Ale nie każdy jest taką oazą spokoju. Skoro jesteśmy przy skokach, jednym z zawodników, z którym sędziowie mają chyba najbardziej na pieńku, jest Gregor Schlierenzauer. Austriak potrafił walić w nich jak w bęben. Tak było chociażby w 2009 r. podczas konkursu na mamuciej skoczni w Vikersund, kiedy „Schlieri” skoczył 224 m i upadł przy lądowaniu. Wstał, otrzepał się ze śniegu i ostentacyjnie popukał w głowę. Było to oczywiście skierowane do sędziów, którzy pozwolili puścić go w takich warunkach z wysokiej belki. Zachowanie może i po części było usprawiedliwione, ale… W ogóle wyobrażacie sobie, żeby coś takiego odstawił Stoch?
Trudno nie wspomnieć w tym miejscu o Jerzym Janowiczu, który – lekko mówiąc – też nie jest fanem sędziów i wcale nas nie zdziwi, jak kiedyś jego piłka „przypadkowo” któregoś zestrzeli ze stanowiska. Jerzykowi nerwy chyba najbardziej puściły w 2013 r. podczas meczu z Somdevem Devvarmanem w Australian Open. To wtedy Polak padł na kort wykrzykując pamiętne „How many times!” odstawiając później cały teatr. Musimy przyznać, że kiedy Jerzyk podszedł do arbitra ściągając wymownie okulary, spodziewaliśmy się nawet rękoczynów.
No i piłkarze. Ci to dopiero szlochają. Niektórzy z nich wierzą nawet spiskowe teorie, które mają tylko jeden cel – zemścić się za grzechy przeszłości. Pamiętacie Tomasza Kupisza? Kiedyś w czasach Jagiellonii Białystok w meczu z Lechem nie odgwizdano karnego po faulu na nim. Kupisz postanowił wypłakać się w mankiet pracowników klubowej telewizji: „To już trzeci karny, którego mi nie gwiżdżą. Myślę, że jest to spowodowane tym, że jeden karny w przeszłości wymusiłem i to się za mną teraz ciągnie…”.
Ojej.