Reklama

Justyna, wyszarp ten cholerny medal!

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

27 lutego 2017, 19:20 • 3 min czytania 4 komentarze

Kiedy w 2014 roku Justyna Kowalczyk wygrywała złoto na igrzyskach olimpijskich w Soczi, akurat miałem dyżur w radiu TOK FM. Występ Polki wywołał we mnie takie emocje, że kompletnie nie panowałem na antenie nad sobą. W efekcie tuż po tym jak zajęła pierwsze miejsce w biegu na 10 km klasykiem powiedziałem coś takiego: „państwo tego nie widzicie, ale kamera ją filmuje, a Justyna się uśmiechuje”. Prowadzący program oczywiście parsknęli, a ja po tej sytuacji byłem obiektem żartów w pracy przez dwa tygodnie. Nic to, chwila uniesienia warta była tego przejęzyczenia, przecież to był jeden z najbardziej wyjątkowych momentów w polskim sporcie w XXI wieku.

Justyna, wyszarp ten cholerny medal!

Zupełnie niezwykła była też walka Kowalczyk z Marit Bjoergen w wyścigu na 30 km klasykiem podczas IO w Vancouver. To wydarzenie również pamiętam doskonale: akurat mój tata obchodził 50. urodziny. Goście schodzili się tłumnie na imprezę, ale zanim zaczęli składać jubilatowi życzenia, wydzierali się przez dobrych kilkadziesiąt minut przed telewizorem. Po udanym finiszu Polki wszyscy padli sobie w ramiona, ciężko było o lepszy początek zabawy. Koniec też był zresztą ciekawy: kac po sukcesie minął dopiero następnego dnia wieczorem.

Myślę, że wielu z was ma tego typu pozytywne wspomnienia związane z Justyną. Jeśli nie z Soczi czy z Kanady, to chociażby z Liberca, gdzie biegaczka z Kasiny Wielkiej także pozamiatała i na MŚ zdobyła dwa złote medale i jeden brązowy. Swoją drogą, pisanie o jej wielkich chwilach sprawia, że znowu intensywnie myślę o wygranej Kowalczyk. Chciałbym, żeby jutro komentatorzy TVP Przemysław Babiarz i Marek Jóźwik mogliby się spontanicznie cieszyć z pierwszego miejsca, a kolejni dziennikarze radiowi – na fali entuzjazmu – tworzyć dziwne językowe potworki. My na Weszło  – chyba po raz pierwszy w historii – dalibyśmy pewnie zdjęcie Justyny na czole strony. Tak, to byłoby wspaniałe, szczególnie, że dla Polki będzie to przedostatni wielki start w karierze. 

Kiedy spojrzymy na sprawę zdroworozsądkowo, emocje muszą jednak trochę opaść. O wygraną w Lahti będzie bardzo ciężko, wszystko – a jakże by inaczej – przez tą przeklętą Marit Bjoergen. Kariery Norweżki nie zniszczyły: ciąża, problemy zdrowotne ani metryka, ona znowu jest wielka. Pokazała to w biegu łączonym, w którym pokonała wszystkie rywalki. Oczywiście w sporcie nie tacy faworyci przegrywali, ale wydaje się, że Justyna może jej jutro nie dogonić.

Załóżmy więc, że Skandynawka rzeczywiście wygra, a Polka będzie we wtorek druga lub trzecia. Szczerze? Przyjąłbym ten wynik z taką samą radością, z jaką celebrowałem złote olimpijskie starty Kowalczyk. Bo w ostatnich latach nasza zawodniczka przeszła tak dużo, że dla mnie zwycięstwem jest już sam fakt, iż nadal wyczynowo biega.

Reklama

Zmusić wymęczone latami ciężkich treningów ciało do ekstremalnego wysiłku – to jest naprawdę coś. Wrócić do sportu po przebytej depresji – kolejna wielka rzecz. Zdobyć po tym wszystkim medal mistrzostw świata – ależ to byłaby puenta! Nie zdziwiłbym się gdyby taki krążek – nawet jeśli nie z najcenniejszego kruszcu – smakował Justynie lepiej niż niejedno wywalczone w przeszłości złoto.

A co jeśli Polce jutro nie pójdzie? Serwismeni mogą przecież dobrać złe smary (tfu, tfu), rywalki błysnąć wielką formą, wreszcie sama Kowalczyk może mieć po prostu gorszy dzień. Jeśli tak się stanie, choć osobiście w to nie wierzę, mam prośbę: nie rozjeżdżajcie Kowalczyk w waszych komentarzach. Nie piszcie, że się skończyła, nie sugerujcie zawieszenia nart na kołku, nie przypominajcie trudnych relacji damsko-męskich z przeszłości. Zamiast tego spokojnie poczekajcie do igrzysk olimpijskich. Czuję, że tam Justyna zafunduje nam grande finale swojej kariery, czuję, że to będzie występ, który zapadnie nam w pamięci na dłużej niż szalony kanadyjski pojedynek z Bjoergen.

KAMIL GAPIŃSKI

Fot. 400mm.pl

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...