Leicester City, aktualny mistrz Anglii, może spaść z ligi – ma na koncie pięć porażek z rzędu, zwolniło trenera i właśnie znalazło się w strefie spadkowej. Piast Gliwice, nazywany polskim Leicester i rewelacją poprzedniego sezonu, może spaść z ligi. Z pięciu ostatnich spotkań również przegrał pięć, a nie znajduje się pod czerwoną kreską tylko przez ujemne punkty Ruchu Chorzów. Co dalej z wicemistrzem kraju? Co dalej z Radoslavem Latalem?
Na trybunach w Lublinie oglądaliśmy tradycyjne pustki. Było mnóstwo wolnych krzesełek, widok pojedynczych zajętych miejsc, w oficjalnej wersji: 1401 widzów. Był transparent “Cyrk objazdowy”, był też jeszcze przed meczem apel kibiców o brak klubowych barw i białe koszulki lub te z wizerunkiem klubowego prezesa jako zdrajcy. Piłkarzom Górnika Łęczna musi towarzyszyć naprawdę “ciekawe” uczucie: być w trudnej sytuacji, mieć świadomość gry z nożem na gardle, wyjść na pierwszy domowy mecz w tym roku i… zastać taki obraz.
Górnik Łęczna i Lublin. Wreszcie jakieś gorsze love story niż Twilight pic.twitter.com/Lqf7mdStlC
— Leszek Milewski (@leszekmilewski) February 26, 2017
Podopieczni Franciszka Smudy pewnie woleliby jeździć tylko na wyjazdy, gdyby nie fakt, że z dwóch ostatnich wrócili z bilansem 0:10.
Początek meczu nie był dobry w ich wykonaniu. To Piast miał przewagę, to Piast starał się dominować i utrzymywać przy piłce. Vranjes z rzutu wolnego pomylił się nieznacznie, Dzalamidze po złym zagraniu do tyłu mógł stworzyć rywalom groźną sytuację, Sekulski po dograniu Vranjesa źle uderzył z dobrej pozycji. Gdy z kolei atakowi gliwiczan nie brakowało niczego – mocne i celne uderzenie Murawskiego z dystansu odbił Prusak. Pod bramką gospodarzy działo się więc sporo, pod bramką gości – przeciwnie, nic. Piłkarze Górnika Łęczna po 135 minutach gry w tym roku wciąż czekali na pierwszy celny strzał…
Wystarczyło jednak uważnie przyjrzeć się wyjściowej jedenastce Smudy, by zobaczyć, że nie było w niej ani jednego piłkarza, który od października zdobyłby w lidze gola (jedenaście spotkań!). Nie było Covilo, Sasina, Drewniaka, Piesia, ani Grzelczaka.
W końcu Piesio, który zmienił kontuzjowanego Ubiparipa, oddał pierwszy celny w tym roku strzał. Z dystansu próbował zaskoczyć też Bonin, ale – jak to ujął Tomasz Wieszczycki – Szmatuła takie uderzenia łapie na rozgrzewce w zęby. Dość niespodziewanie zaczął zmieniać się obraz gry: brakowało groźnego dziś Sekulskiego, intensywni wcześniej goście opadali z sił, po drugiej żółtej kartce Sedlara zostali w dziesięciu, blokując sobie kolejną zmianę (po kontuzji i czerwonej, dwie wymuszone zmiany). Piast nie atakował już tak, jak na początku drugiej połowy, tylko skupiał się na obronie. A piłkarze Górnika wyglądali jakby nie sprawiało im żadnej różnicy, że są na boisku od blisko półtorej godziny i coraz mocniej podkręcali tempo.
I swego dopięli. W czwartej z pięciu doliczonych minut do siatki trafił Grzelczak, zwiększając nadzieję łęcznian na utrzymanie. A Piast ma coraz większy problem, jeszcze bardziej komplikuje swoją sytuację w walce o pozostanie w lidze, dopuszczając dzisiejszych rywali na odległość zaledwie jednego punktu.
Adam Mójta, tuż nad strefą spadkową, może wreszcie poczuć się jak w domu.
Fot. FotoPyk