Jeśli ktoś spóźnił się dziesięć minut z włączeniem tego meczu i zobaczył wynik 2:0, z pewnością od razu pobiegł po termometr, aby sprawdzić, czy aby na pewno wszystko jest z nim w porządku. Odpowiedź – z nim tak, z Realem nie do końca. Przegrywać dwoma bramkami po niecałych dziesięciu minutach z Valencią, której ambicje w bieżącym sezonie sięgają nie wyżej niż spokojnego utrzymania, to jednak powód do wstydu. Można było uciec Barcelonie, a tak Blaugrana – choć ma rozegrany mecz więcej – złapała kontakt.
Fenomenalny wolej Zazy z półobrotu, bramka Orellany po wystawieniu piłki przez Naniego i Real był w tarapatach, z których wyjść było trudno. A dziś – za trudno. Królewscy nie radzili sobie z piłkarzami Valencii, którzy – idealizując powiedzenie „lepiej mądrze stać niż głupio biegać” – mądrze biegali. Rozwścieczona ekipa złożona z Cristiano, Benzemy, Marcelo czy Jamesa atakowała, ale dość długo bez efektu. Zwłaszcza – jak to zwykle bywa – zależało Cristiano Ronaldo, który miał kilka okazji do strzelenia gola, ale zawsze czegoś brakowało – szczęścia czy celności. W końcu jednak Marcelo wrzucił mu piłkę z lewej strony, Portugalczyk zawisł w powietrzu i trafił obok lewego słupka zdobywając kontaktową bramkę. Cristiano się nakręcił i już po chwili zdecydował się na rajd wzdłuż linii pola karnego, mocno uderzył w stronę bramki, ale futbolówka odbiła się od Garaya i minęła słupek bramki Alvesa.
Cristiano harował za dwóch, ale defensorzy Valencii zachowywali się po profesorsku i z wyjątkiem tej jednej główki CR7 powstrzymywali ataki Realu. Bardzo rozsądnie wychodzili spod presji, nie decydowali się na lagowanie, tylko mądrze bronili z piłką. To chyba najlepiej określa ich obronę w tym spotkaniu, bo bronili nie tylko bez piłki, a również właśnie wtedy, gdy mieli ją pod nogami. Rozgrywali ją tak, aby Real jak najwięcej biegał, a jak najmniej zdziałał w ofensywie, co kontrolował Parejo, który doskonale regulował tempo gry. Realowi brakowało ruchu bez piłki i choć jej posiadanie mieli od Valencii większe, to byli wtedy zdecydowanie mniej efektywni, niż rywale. A ci stosowali też zasadę, że najlepszą obroną jest atak i mogli prowadzić trzema, a nawet czterema bramkami, gdyby tylko świetny tego wieczoru Parejo do świetnych podań dołożył dobre strzały. Okazje miał dwie:
a) Gdy Nani najpierw minął z piłką Casemiro, potem już w bocznej strefie pola karnego pobawił się z Brazylijczykiem markując kolejne podania i jakby prowokując go: „może teraz? A może teraz?”. Aż w końcu zdecydował się na wycofanie piłki pasem przed szesnastkę, a bombę odpalił Parejo. Ale w bramce to ona nie wybuchła, raczej w ósmym rzędzie na trybunie za bramką,
b) Gdy Parejo kopnął piłkę z wolnego nad głową Cristiano Ronaldo i to w jego stylu, bo było to z gatunku „spadającego liścia”. Strzał świetny, ale piłkę zdołał sięgnąć Keylor Navas.
Valencia po dziesiątej minucie nie była skuteczna, ale szalenie zaangażowana. A Real? Niejednego Stojana tam dziś widzieliśmy. Najlepszym przykładem James. Wolny, zagubiony, bez jakiegokolwiek błysku. Na tak zmotywowanego rywala potrzebny był Kovacić, który chyba odnalazłby się w tym ścisku o wiele lepiej.