Reklama

Szczycę się tym, że my, kobiety, gramy twardo. Poszła kosa po nogach? Wstajesz, grasz dalej

redakcja

Autor:redakcja

20 lutego 2017, 10:00 • 22 min czytania 37 komentarzy

Oto historia dziewczyny, dla której najlepszym prezentem była piłka-biedronka. Dziewczyny, która po osiedlowym boisku biegała tylko z przerwą na bułkę z bananem, która nawet z klocków LEGO składała boisko. Historia dziewczyny, która musiała udawać przed mamą, że na boisku zbiera kwiatki, której wmawiano, że futbol nie daje kobietom chleba, ale która postawiła na swoim, została gwiazdą PSG i jedną z najlepszych bramkarek świata. Katarzyna Kiedrzynek, nasza kapitan reprezentacji Polski nie cierpi symulantów, charakterem i pasją mogłaby obdzielić dwa tuziny piłkarzy. Zapraszamy.

Szczycę się tym, że my, kobiety, gramy twardo. Poszła kosa po nogach? Wstajesz, grasz dalej

***

Na każde święto, każde urodziny, każdy dzień dziecka, dostawałam piłkę za 9.99 zł, czarno-białą lub biało-czerwoną, która rozpadała się po tygodniu. To były najlepsze prezenty. Jak dostałam pierwsze obuwie piłkarskie, to choć na zewnątrz grzało trzydzieści pięć stopni, przebrałam się w getry, założyłam czerwone spodenki treningowe siostry (Ola była piłkarką ręczną – przyp. red.), wielką bluzę z numerem osiem i kołnierzykiem, a potem wyszłam na boisko przetestować swoje nowiutkie korki za dziesięć złotych. Nie pamiętam, żeby tata uczył mnie kopać, a jednak jakoś zawsze fascynowała mnie piłka. Mam ją we krwi. Nawet mama potwierdza, że gdy była w ciąży to bardzo kopałam.

Taka komunia święta: obiad, prezenty, te sprawy. A ja wymykam się z bratem ciotecznym, udaje nam się wynieść piłkę do szczypiorniaka. Flak kompletny, z godzinę kombinowaliśmy jak tym w ogóle grać. Miałam żółtą sukienkę, białe buciki, rajstopki… Wróciłam zielona. Całe dnie spędzałam na boisku, z przerwą tylko na bułkę z bananem. Byłam maleńką, chudą, kruchą dziewczynką, grającą na boisku z dużo starszymi chłopcami. Ja miałam plus minus dziesięć lat, oni osiemnaście, dwadzieścia. Dorośli mężczyźni. Pamiętam taką sytuację, że kiedyś przeszłam między nimi pół boiska, a potem uderzyłam potężnie w spojenie. Szkoda, że nie wpadło, ale i tak czułam wielką dumę, szczególnie, że wszystko widzieli rodzice, oglądający mnie z ławeczki. Wspomnienie tej akcji zostanie ze mną do końca życia. Pokazywało, że warto to wszystko kontynuować. Wkrótce pojawiły się lepsze zagrania, lepsze strzały, lepsze mecze. Mecze na Kalinie (osiedle w Lublinie – przyp. red.) przychodzili oglądać wszyscy. Nieskromnie powiem, również za moją zasługą. Byłam rodzynkiem. Egzotyczną atrakcją – mała dziewczynka grająca z wyrostkami. Kogo nie zapytasz z moich okolic, pamięta mnie z tamtych czasów.

Mama nie miała oporów, żebyś całe dnie ganiała za piłką?

Reklama

Jak mama wracała z pracy i szła przez osiedle, to udawałam, że zbieram kwiatki czy jakąś tam koniczynę wokół boiska. Widząc mnie, bała się, że coś mi się tam stanie. Nie ukrywam, chciała też, żebym miała bardziej dziewczęce zajęcia. Lalki długo jednak w moim domu nie potrafiły przetrwać.

Ćwiczyłaś nimi strzały?

Nie, ale jak dostałam klocki LEGO, to zrobiłam z nich boisko, ustawiłam dwie drużyny, które grały szklaną kulką i wyobrażałam sobie mecze. Mama stała jednak przy swoim. Kupowała mi sukienki, lakierki. Kiedyś szłyśmy z miasta, właśnie dostałam od niej lakierowane bordowe buciki. Wracałyśmy przez osiedle, gdzie oczywiście jak zwykle toczył się bardzo ważny mecz. Ktoś uderzył za mocno i piłka leciała prosto do mnie. Zrobiłam taki zamach, że chyba bym rozerwała siatkę, ale w ostatniej chwili usłyszałam mamę: „gdzieeee!”. Musiałam pokornie złapać piłkę do rączek i ją odrzucić. Tata natomiast, były bramkarz, naturalnie miał inne podejście. Zawsze wspierał mnie w pasji. Wierzył. Kiedyś jechałam z nim na ryby, mijaliśmy stadion w Łęcznej. Powiedziałam mu: tato, ja kiedyś tam zagram. Powiedział, że wszystko w moich rękach i nogach. Powiedział, żebym trenowała, marzyła, a kiedyś się spełni. Powiedział tak, choć kobieca piłka była na niskim poziomie, perspektywy rozwijania się w tym kierunku były znikome, nie mówiąc o treningach z dziewczynkami. Ale miał rację. Spełniło się.

Myślisz, że rodzice kłócili się o ciebie?

Oczywiście. Największy powód kłótni domowych – Kasia. Jeśli tylko wróciłam do domu z potłuczonymi kolanami albo pękniętym palcem, wszystko szło na tatę. Dostawał opierdziel. Jak dziewczyna może grać w piłkę? Ale to przecież ja chciałam. Kiedyś podczas osiedlowego meczu strzał złamał mi palec. Mój błąd techniczny przy chwycie, kość pękła. Najpierw ukrywałam uraz, ale bolało cały czas. Nie mogłam jeść, spać, więc w nocy pojechaliśmy do szpitala. Na trzy tygodnie wpakowali mnie w gips. Ale z tym gipsem i tak chodziłam na w-fy i na mecze. Kiedyś, już w czasach Motoru, gdy miałam problem z palcami, a czekał mnie ważny turniej, to stałam po treningu koło parapetu i uderzałam gipsem w parapet, żeby zmiękł i żebym mogła go przeciąć. Miłość do piłki zawsze była najsilniejsza. Zresztą, mama też później przekonała się do mojej gry, kupowała mi na przykład ochraniacze (śmiech). Jest ze mnie bardzo dumna.

Jaką karierę piłkarską ma za sobą tata?

Reklama

Przebłyski w Motorze Lublin, Budowlanych… Coś tam sobie zawsze grał. Co najważniejsze, do teraz jest czynnym bramkarzem.

Ile dziś ma lat?

Pięćdziesiąt osiem. Gra w Spółdzielcu Siedliszcze. Mimo wieku nie poddaje się, a najlepsze, że zbiera całkiem dobre recenzje.

Prawdziwa pasja.

Tak. To jest A Klasa czy okręgówka, ale tata jak mi opowiada, że grał mecz w Krasnymstawie, a spiker co chwila wymieniał jego nazwisko, bo takie piękne sytuacje wyjął… Zapalają mu się oczy. Zero znudzenia futbolem.

Byłaś kiedyś na meczu taty?

Gdy się urodziłam tata już nie grał w piłkę. Jedynie ze mną chodził na boisko pograć. Teraz, można powiedzieć, „na stare lata” wrócił do pasji, ale jeszcze nie miałam okazji iść na jego mecz, bo cały czas jestem w Paryżu. Umawiamy się na Skype po meczach, opowiada mi o swoich kluczowych sytuacjach, a potem ja opowiadam o swoich. Udało mi się tylko pójść na jego trening kiedyś w wakacje. Patrzyłam jak sobie radzi, przeprowadziłam z nim rozgrzewkę. Jestem dumna, że w tym wieku mój tata robi takie parady. Coś wspaniałego. Trzyma się rewelacyjnie.

Gdy tata kiedyś zasypywał cię radami, potrafiłaś się denerwować. Tym razem przeszłaś na drugą stronę barykady.

Tak, pierwszy raz to ja mówiłam tacie jak ma bronić. Powiedział: „oj córcia, podaj mi po prostu piłkę, ja technicznie lepszy już nie będę. Kiedyś broniłem, teraz tylko chcę mieć z tego przyjemność”. Wiadomo, jak wyglądają te niższe ligi, jakie tam potrafią być warunki. Naprawdę zazdroszczę mu tej motywacji i zaangażowania, że broni na najgorszych wybojach i cały czas mu się chce.

Jak ludzie wokół patrzyli na twoją niecodzienną dla kobiety pasję?

Różnie. Niektórzy gratulowali udanych akcji, innym było łyso, gdy ich na przykład okiwałam. Wiele razy mnie wyśmiewano. Gdy grałam z rówieśnikami, to chłopcy w pewnym wieku nie szanują jeszcze kobiet jak powinni. Ja, dorastająca dziewczynka, miałam wiele kompleksów, nie wyglądałam jeszcze tak, jak rówieśniczki z osiedla. Spotykałam się z tekstami typu „deska”, albo „jąkała”, bo bardzo się jąkałam jak byłam mała. Raz pamiętam, kolega wyzywał mnie tak, że nie wytrzymałam. Poczekałam na niego kilka godzin, aż nadarzyła się okazja. Przeskoczyłam barierkę na placu zabaw i walnęłam mu lewym prostym, a potem skryłam się za idącym do sklepu tatą. Ganiał mnie później ten gość po całym osiedlu, ale dostał nauczkę. Może nie powinnam, ale byłam duma, że dostało mu się za coś złego, co mi zrobił.

Ale co on chciał ci zrobić?

Nie wiem, i tak nigdy by mnie nie dogonił, byłam za szybka. Nie odpuszczałam im. Wiadomo, że czasem dostawałam ulgowe traktowanie, a w najgorszym wypadku mogłam uciec do taty, bo tata jest ogromnym mężczyzną, mierzącym dwa metry, więc gdy przyleciał na boisko, to wszyscy uciekali. Ale ja nigdy nie szłam do niego na skargę, tylko może tak się schować w jego cieniu. Nie przyznawałam się, że ktoś mi coś zrobił, ale on wiedział i czasem coś powiedział jednemu czy drugiemu. Kiedyś w szkole jeden z kolegów chciał pobić drugiego, ten mniejszy schował się pod ławką. Stanęłam w jego obronie. Potem matka tego bijącego poszła na skargę do mojego taty. Nie był zły. Przeciwnie, powiedział mi – no córcia, jestem z ciebie dumny.

Dużo miałaś takich trudnych sytuacji na osiedlu?

Bez przesady, jak na każdym podwórku. Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu, to kłótnie musiały się zdarzyć. A ja dawałam się chłopakom we znaki, bo dobrze grałam w piłkę. Z kolegami, jak nie było meczu, ćwiczyliśmy żonglerkę – kiedyś pobiłam nawet w to swojego chłopaka. Z dziewczynami też się spędzało mnóstwo czasu, ogółem mieliśmy super klimat na osiedlu. Wszędzie chodziliśmy razem, czy to grać, czy w podchody. Jak teraz w samolocie widzę małe dziecko, które siedzi na IPadzie, to aż mi go żal, bo nie wie co traci. Ale rówieśnicy potrafią być też straszni. Miałam swego problem z jąkaniem się. Jak szłam do liceum, poprosiłam pana Boga: proszę, panie Boże, pomóż mi przestać się jąkać. Pierwsze spotkanie zapoznawcze w LO, cała klasa, rodzice, trzeba się przedstawić. Ja w stresie, wstaję, przedstawiam się: zero zająknięcia. Ani razu. Od tamtej pory puściło.

Cud.

Po prostu cud. Taka historia. Naprawdę.

Powiedz szczerze: przypadek, czy naprawdę wierzysz tu w jakąś ingerencję siły wyższej?

Jestem osobą wierzącą. Chciałam się tego pozbyć, bardzo mi zależało, bo wiadomo, nowe środowisko, nowi ludzie, nowi nauczyciele, a jąkanie się przeszkadzało mi od lat. Wcześniej chodziłam do logopedy, próbowano różnych metod, nic nie działało. A od tamtego momentu, odeszło.

Przed meczami też się modlisz?

Żegnam się cztery razy, po wejściu do bramki też. Jak trwoga to do Boga, więc czasem proszę pana Boga o dobry mecz.

Każdy ma swoje podwórkowe Camp Nou, ale zawsze przychodzi czas, gdy chce się czegoś więcej.

Trafiłam do osiedlowego klubiku, MKS Kalina. Trener Jan Puchala widział, ile dzieciaków ma tu pasję do piłki, więc nas zorganizował. Trening był wydarzeniem tygodnia. Jak kończyłam lekcje 14:55, a trening był o 15, to leciałam pędem przez ulice, nie patrząc na nic, żeby tylko zdążyć. Zawsze byłam pierwsza, czasem jeszcze pomagałam boisko przycinać. Trener Puchala, wspaniały człowiek, pokazał mi pierwszy profesjonalny trening, uczył bardziej dojrzałego futbolu. Przede wszystkim jednak wierzył we mnie, a także w to, że jako dziewczyna też mogę znaleźć sobie w piłce miejsce. Niestety nie mogłam grać w turniejach, meczach ligowych – tam występowali tylko chłopcy. Wiedziałam, że nie zagram, ale przygotowywałam się do nich tak, jakbym mogła. Bolało.

W tym czasie mój brat cioteczny trenował w trampkarzach Motoru Lublin. Męczyłam go, żeby pozwolił mi z nimi trenować, bo to jeszcze wyższa pólka. Wstydził się jak cholera, nie chciał, bronił się, ale tak go prosiłam, tak go o to dręczyłam… Trener Motoru, pan Złomańczuk, też widział, że chodzę na każdy trening, zawsze gram sobie przy linii, żongluję. Zgodził się. Wszyscy przyjęli mnie fajnie, bo to i znajome twarze. Znali mnie wszyscy: „o, to idzie Kaśka z piłką. W za dużych getrach, za dużej koszulce” Przynajmniej buty miałam dobre. W Motorze grałam z rówieśnikami i poza tym, że czasem niektórzy odpuszczali nogę, żeby mnie nie połamać, to piłkarsko nie odstawałam. Niestety wciąż pozostawał problem tego, że nie mogę grać w lidze czy turniejach.

Ale w końcu trafiłaś do kobiecej piłki.

Jakimś cudem została stworzona sekcja kobieca w Motorze Lublin. Gdy się o tym dowiedziałam, byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Wreszcie miałam swoje mecze ligowe, swoje turnieje. I byłam oczywiście najlepsza. Na pierwszym meczu okazało się jednak, że brakuje bramkarki. Tatuś kochany wygadał się, że trenuję też piłkę ręczną, gdzie jestem bramkarką. Kazano mi wejść do klatki. Wściekłam się nie na żarty. Przecież ja byłam napadziorem, typową dziewiątką! Ale pojechaliśmy gdzieś na jakąś wioskę, przegrałyśmy 2:1, a wszyscy byli zachwyceni tym, jak zagrałam. Gratulowali mi nawet panowie biesiadujący przy winku na trybunie. Tata był tak dumny, że mało nie pękł. Powiedział: Córcia, wybroniłaś ze dwadzieścia sam na sam i karnego! Stój na bramce, pamiętaj, bramkarce zawsze łatwiej. Zawodniczek są tysiące, a bramkarek tylko setki. To twoja szansa.

I co ty na to?

Nie. Broń Boże. Nie będę stać na bramce. Jestem napastniczką! Straszne awantury robiłam. Za każdym razem kłótnia, mecz w mecz. W Zamościu z Hetmanem tata krzyknął: co, weszłaś w pole i nie możesz nic strzelić! Ja odkrzykiwałam. Ludzie się przyglądają, my się kłócimy. Poszłam na kompromis: jedna połowa na bramce, druga w polu. Nawet jak stałam na bramce, wszystkie karne i wolne moje. Do wszystkiego się pchałam, nie dawałam zabrać sobie piłki, jak trzeba było strzelać rzut wolny czy karny.

Kiedyś grałyśmy z reprezentacją Polski do lat 19 na turnieju w Rosji. Miałam tego dnia osiemnaste urodziny, ale usiadłam na ławce. Pod koniec meczu trener zrobił zmianę, wpuścił mnie. Nie spodziewałam się, musiałam nawet pożyczyć buty od innej rezerwowej, bo wcześniej swoje oddałam Joli Siwińskiej. Chwilę po wejściu sędzia podyktowała rzut wolny dla nas, gdzieś z osiemnastego metra. Trener Smuda krzyknął do mnie, żebym poszła strzelić. To nic, że buty miałam dwa rozmiary za duże. Piłka wpadła w samo okno. Do teraz mi to zostało, ale już mi na to nie pozwalają. W głębi duszy wciąż czuję się zawodniczką, która ma we krwi strzelanie bramek.

W Łęcznej już nie mogłaś poszaleć w polu, trzeba było wybrać.

Tak. To już była profesjonalna piłka, na tyle, na ile dało się to powiedzieć o ówczesnej piłce kobiecej. Podpisałam kontrakt, zarabiałam pierwsze pieniądze, wkrótce dostałam powołanie do kadry U17.

Pierwsze przetarcie z biało-czerwonymi barwami.

Pojechałam na dwa tygodnie na obóz do Łukowa. Siedemnastolatki – delikatnie mówiąc – nie zawsze się świetnie dogadują. Pierwszą była bramkarka Gosia Chwastek. Próbowała pokazać mi miejsce w szeregu, chyba bała się rywalizacji. Chodziła z głową wysoko, śmiała się ze mnie po każdym błędzie, a tych trochę było, bo wiadomo, że techniki trochę jeszcze brakowało, bo ledwie dwa lata wcześniej zaczęłam trenować w klubie z dziewczynami. Zagraliśmy jakiś sparing, zawaliłam gola, patrzę na ławkę – Gośka się śmieje, pokazuje co zrobiłem, parodiuje. Bolało cholernie, również dlatego, że byłam sama. Wsparła mnie tylko Kasia Rafalska, za co bardzo jej dziękuję – Kasia dzisiaj pracuje z reprezentacją kobiet głuchoniemych. Gdyby nie ona i telefony dziewczyn z Górnika, które we mnie wierzyły, może i bym to rzuciła. Ale pojechaliśmy na dwumecz do Irlandii. Mój pierwszy lot – jak tylko oderwaliśmy się od ziemi, źle się poczułam. Dolecieliśmy, czułam się tak słabo, że nie mogłam w rękach utrzymać łyżki podczas jedzenia zupy. Do tego gorączka, temperatura ze czterdzieści stopni – chyba ze strachu. Tymczasem Gosia Chwastek na treningu zrywa więzadła krzyżowe. Jezu, jak ja zagram w takim stanie? A potem wyjęłam karnego, zagrałam świetnie. Wszystko się zmieniło.

Rozmawiałem kiedyś z sędzią piłkarską, która stwierdziła, że mecze kobiet są bardziej zawzięte.

Różnica jest widoczna i ja się szczycę tym, że my, kobiety, gramy twardo. Nie szukamy głupich fauli, nie wywracamy się po dotknięciu. Poszła kosa po nogach? Wstajesz, grasz dalej. Strasznie mnie denerwuje, jak oglądam niby najlepszych piłkarzy świata, a potem ledwo ktoś kogoś dotknie, a któryś umiera. Trzeba zdzwonić po karetkę. To jest śmieszne. Piłka to sport kontaktowy, twardy. Niby taki męski. I u nas naprawdę jest twarda walka. Jak oglądam mecze facetów, to po prostu się denerwuję. Zaciśnij zęby i graj dalej, a nie wywracasz się przy każdym dotknięciu! Dla mnie to nie do pojęcia.

Gdy trafiłaś do Górnika, wierzyłaś, że gra w piłkę może być twoim sposobem na życie?

Wiedziałam, że mogę wejść na bardzo wysoki poziom, ale nie wiedziałam, czy będę miała taką możliwość. Nie wiedziałam jakie są realia piłki kobiecej. Dopiero w Górniku Łęczna, szczególnie po awansie do Ekstraligi i powołaniu do pierwszej kadry, nabrałam odwagi. Ale ten futbol i tak był w powijakach. Musiałam choćby wykłócać się o to, żeby w ogóle mieć treningi bramkarskie. Do dziś w wielu polskich klubach bramkarki nie mają takich zajęć.

Podobno chomikowałaś rękawice.

Nie chomikowałam, tylko chomikuję. Sponsor, którego jestem ambasadorem – firma Regio – może lepiej, żeby się nie dowiedział ile mam par zachomikowanych, bo już nic mi nie wyśle. Jestem chora jeśli o rękawice. Mogę nie mieć w czym chodzić, ale muszę mieć w czym bronić.

Rękawice to najdroższa rzecz w twojej szafie?

(Dłuższa chwila zastanowienia). Buty jednak. Musiałam przemyśleć.

Wygrałaś wtedy walkę o bramkarskie treningi?

Pomogło to, że grałam już wtedy w pierwszej kadrze, więc również selekcjoner Robert Góralczyk wymagał, żebym miała odpowiednie warunki. Ćwiczyłam z trenerem Adamem Piekutowskim, któremu wiele zawdzięczam, wychował mnie jako bramkarkę. Przygotował do profesjonalnej piłki i wyjazdu zagranicę. Byłam w wieku młodzieńczym, bardzo głupim, buntowniczym. On jakoś potrafił do mnie dotrzeć, choć ciężko było sobie ze mną poradzić. Nie będę się wstydziła mówić: kiedyś przyszłam na trening dzień przed okresem, cała wściekła. Jak weszłam, widział co się święci. Pyta mnie: „co Kacha, okres masz?”. „Nie, jutro będę miała”. Przetrwał w ciszy kilka dni, nie prowokując mnie, czekał, aż hormony przestaną buzować. Potrafił być wyrozumiały, rozumiał mnie, ale też umiał powiedzieć bez ogródek o co mu chodzi, prosto z mostu. Takich ludzi szanuję, bezpośrednich, a nie jak ktoś owija w bawełnę sto razy. Bawi się w jakieś gierki.

Jakiś trener powiedział ci kiedyś w mocnych, żołnierskich słowach co myśli o twoim zachowaniu, a ty dopiero po czasie doszłaś do wniosku, że miał rację?

Za młodu trenerzy nie mieli ze mną lekko. Mirosław Staniec z Górnika Łęczna – ten to miał przerąbane! Po latach wiem, że to było takie przekomarzanie w myśl „kto się lubi, ten się czubi”. Selekcjoner Góralczyk o mało nie wyrzucił mnie z kadry, też dzień przed okresem. Ja wtedy jestem po prostu nie do okiełznania. Miałam osiemnaście lat, buntowniczy wiek. Trwa trening, a ja po prostu wściekła. Myślę sobie: Jezus Maria, jak mnie to wszystko denerwuje!
Trener bramkarek Jarek Salachna, któremu też wiele zawdzięczam. Do dziś mamy kontakt.
– Kacha, co się dzieje?
– A bo mnie to wszystko wkurza, nie chcę tu być, nie chcę w piłkę grać!
Zeszłam z treningu. W hotelu trener Góralczyk mnie woła do siebie. „Kurwa, Kaśka, jakbym nie wiedział, że będziesz świetną bramkarką, to bym cię z tego zgrupowania wyrzucił”. Wtedy do mnie dopiero dotarło co zrobiłam. Jak mogłam się tak zachować? Gdyby nie wyrozumiałość trenera, nie wiem jak by się potoczyła moja kariera. Wybaczył, a ja starałam się odkupić winę dobrymi treningami.

Jak przyjęły cię starsze reprezentantki?

W pierwszej drużynie dziewczyny przyjęły mnie świetnie, choć początkowo czułam strach i respekt. To były jeszcze inne czasy. Teraz młodzi zawodnicy nie mają takiego respektu. A ja przez pierwsze dwa tygodnie zgrupowania kamuflowałam się w pokoju. Wychodziłam tylko na obiady i treningi.

To co robiłaś całymi dniami?

Rozmawiało się z bliskimi przez telefon, oglądało telewizję. Uczyło się, a raczej próbowało uczyć… No dobra, nie będę ściemniać, brałam te wszystkie książki i zeszyty na zgrupowania, a potem ich nawet nie otwierałem.

Jakie miałaś podejście do nauki?

Nigdy nie byłam pilną uczennicą. Wracałam z kadry, uczyłam się dopiero w noc przed zaliczeniem, na ostatnią chwilę.

W czasach licealnych zdarzyła się sytuacja, że nauczyciel podszedł i powiedział: słuchaj Kaśka, piłka to fajne hobby, ale chleba ci nie da?

Cały czas. Ja myślałam: dobra, gadaj sobie gadaj. Będę swoje robiła, a u ciebie dwóję miała, więcej nie potrzebuję. I tak liczy się tylko piłka.

Z ilu przedmiotów najwięcej byłaś zagrożona?

Mam się przyznać?

Tak.

Z ośmiu. Ale z w-fu miałam szóstkę! (śmiech) Nauczyciele zawsze straszyli, że nie zaliczę, nie zdam… Kuzyn, który chodził ze mną do klasy, śmiał się, że miałam łatwiej, bo wszyscy w szkole mnie lubili. Pytali jak tam na kadrze, co tam w klubie. Występowałam też we wszystkich szkolnych zawodach, ze wszystkiego miałam pierwsze, drugie miejsca. Nauczyciele mnie lubili, szanowałam ich, byłam otwartą osobą. Nie robili problemów, gdy trzeba było znaleźć dodatkowy termin na zaliczenie. Poza tym ja naprawdę strasznie lubiłam chodzić do szkoły! Nie wagarowałam. Wspominam to jako wspaniały czas.

Rodzice martwili się ocenami?

Oczywiście, że tak. Do idealnych nastolatek nie należałam. Każdy nauczyciel mówił mi, że matury nie zdam, tata też tak próbował mnie zmotywować. Zdałam. Pokazałam wszystkim. Dopiero na studiach odkryłam, że potrafię się dobrze uczyć, a nawet to lubić.

Łobuzowałaś w szkole?

Oj, z zachowania to miałam poprawne. Wyskoki były różne. Kiedyś po sali latała pszczoła. Kolega Przemek miał zapalniczkę, ja dezodorant. Można się domyślić co się stało. Innym razem tak się nudziłam, że zaczęłam robić kulki wybierając ziemię z doniczki. Rzucałam tym w koleżanki, one podłapały i zaczęła się wojna. Potem musiałyśmy całą salę z ziemi zamiatać. Zarazem nigdy nie powiedziałam nic ostrzej do nauczycieli, zawsze traktowałam ich z szacunkiem, z większością miałam bardzo dobry kontakt.

Powiedziałaś, że dopiero na studiach odkryłaś, że umiesz i lubisz się uczyć.

Poszłam na AWF i odkryłam w sobie talent do nauki. Lubiłam przychodzić przygotowana, niemal na każdy egzamin byłam obkuta, sprawiało mi to przyjemność. Uczyłam się dużo i to też była frajda. Odkryłam pasję do anatomii. Gdybym odkryła to wcześniej, mogłabym zostać lekarzem, może chirurgiem. Ale wtedy było już za późno, zaległości miałam zbyt wielkie, choćby z chemii.

Ale tym wypadku nie zostałabyś piłkarką.

Nie, myślę, że miłość do piłki i tak byłaby silniejsza. Zaczęłam na studiach kombinować w kierunku ratownictwa medycznego, no ale i tak gdzieś z tyłu głowy zawsze najważniejsza była piłka. To jest moje przeznaczenie. Z chirurgii zostały mi seriale, jestem zagorzałą fanką wszelkich seriali medycznych, „Dr House’a”, „Chirurgów” itd. Mogę to oglądać tygodniami, nawet te same odcinki. Nie przeszkadza fakt, że znam już wszystkie diagnozy. Czas na seriale dzielę między PlayStation, gdzie dawniej grałam w FIFA, ale odkąd stała się za łatwa, przerzuciłam się na NBA, a także oglądanie Ekstraklasy, ze szczególnym uwzględnieniem Kolejorza.

W czasach studenckich zaczęły się pojawiać oferty z zagranicy.

Tak, co rusz dochodziły do mnie słuchy, jakie to kluby się mną nie interesują. Tylko, że do mnie nigdy nikt się nie zgłosił. Po polskie piłkarki zachodnie kluby się raczej nie zgłaszają. Nie mamy się gdzie pokazać, bo kadra nie gra na dużych turniejach. Ale grałyśmy towarzysko z Francją. Przegrałyśmy 0:2, choć zagrałam dobre spotkanie. Na meczu był ówczesny trener PSG Farid Benstiti. I dopiero on złożył mi ofertę. Wcześniej miałam tylko zapytanie z klubu z drugiej ligi francuskiej.

To jak wkręciłaś się w studia pokazuje też fakt, że za pierwszym razem odmówiłaś, zasłaniając się chęcią ich ukończenia.

Cały czas marzyłam o grze za granicą, wiedziałam, że to nastąpi. Studia sprawiały mi dużą przyjemność, ale prawda jest taka, że gdy PSG złożyło mi ofertę, odmówiłam, bo nie byłam gotowa psychicznie na wyjazd. To nie jest takie łatwe. Nagle jesteś z dala od rodziny, przyjaciół i wszystkiego co znasz. Nie znałam też języka. To bardzo duży krok, trzeba być gotowym mentalnie, bo inaczej zaraz wrócisz. Musiałam to sobie przemyśleć i niebawem pytałam sobie siebie: co ja znowu najlepszego zrobiłam? Chodziłam parę razy do kościoła z modlitwą: panie Boże, niech napiszą, niech zadzwonią. Ja tak bardzo proszę. Tak żałuję. No i napisali. Z mężem siostry, Michałem, pojechałam do Paryża na testy. Jechaliśmy piętnaście godzin samochodem. Dojechaliśmy o 3 rano, a ja o 9 miałam trening. Pytają mnie: jesteś zmęczona? Nie, czuję się znakomicie! Tymczasem padałam z nóg i w ogóle nie potrafiłam się skoncentrować. Poszło mi źle, martwiłam się, że jest po zawodach i szkoda tego zachodu. Ale po dwóch tygodniach się odezwali, a ja tylko na to czekałam.

Jacek Krzynówek mówił mi niedawno, że jak wyjechał grać na zachód, to pierwszej nocy padł w hotelu na łóżko i się rozpłakał.

Też miałam ciekawą sytuację jeśli chodzi o pierwszy dzień. Menadżerka drużyny zawiozła mnie do mieszkania, coś tam mówiła, ale ja byłam w takim stresie, że nie przyjmowałam żadnych informacji. Następnego dnia miały się odbyć testy medyczne. Pobór krwi, badania wydolnościowe, te sprawy. Pani doktor zabrała mnie z miasteczka Saint-Germain en Layee na przedmieściach, do centrum Paryża na badania, ale po nich oświadczyła, że wrócić muszę sama, bo ona jedzie gdzie indziej. Dla mnie to była tragedia. Nie wiedziałam co robić. Dziewczyny z drużyny na obdartej kartce napisały mi jak mam wrócić do domu. Linia metra była remontowana, więc miałam pięć przesiadek. Metrem nie jechałam nigdy, Francuzi fatalnie mówią po angielsku, potem chodziłam z taką wielką mapą. Jakoś dotarłam, ale wysiadam w Saint Germain – co teraz? Nie pamiętam adresu. Nie wiem nawet gdzie jestem, bo do klubu jechałam samochodem. Znalezienie mojego mieszkania zajęło mi ładnych kilka godzin. Na tę doktor byłam wściekła długo.

Kiedy poczułaś, że Paryż to dla ciebie nie jest już obce miejsce?

Po kilku miesiącach. Na początku bywało, że płakałam w poduszkę, ale tak ma chyba prawie każdy, kto nagle trafia sam w obce miejsce. Wiedziałam jednak po co tu przyjechałam – walczyć. W drużynie się odnalazłam, bo jestem otwarta i kontaktowa, więc po paru miesiącach jakoś to poszło.

Ciężko było wywalczyć skład?

Bardzo ciężko. Konkurentkami były Francuzki, w tym jedna reprezentantka. Pierwsze miesiące siedziałam na trybunach. Musiałam zaciskać pięści. Trener bramkarek Jose da Silva patrzył na mnie i mówił: ale to chude! Ile pracy przed nią, żeby weszła na poziom, którego oczekujemy. Nie podciął mi skrzydeł, tylko nie zmotywował. Siódmego grudnia zagrałam pierwszy mecz ligowy. Po nowym roku przeskoczyłam drugą bramkarkę, grałam w Pucharze Francji, także w finale z Lyonem. Od kolejnego sezonu byłam pierwsza i jak wzięłam miejsce, tak nie oddałam. Chociaż co sezon sprowadzają mi nowe rywalki. Była Niemka, teraz jest reprezentantka Holandii. Wszyscy są w szoku, że w PSG broni bramkarka z Polski. A ja Polka jestem z tego niesamowicie dumna.

Jakie są realia piłki kobiecej na takim poziomie?

W porównaniu do Polski to inny świat. Z wyjątkiem zarobków, to praktycznie takie same warunki jak u mężczyzn. Mamy własną bazę treningową. Na ligę przychodzi kilka tysięcy widzów, na Lidze Mistrzyń nawet kilkanaście. Finał w Berlinie obejrzały dwadzieścia cztery tysiące kibiców. W marcu zagramy w ćwierćfinale LM z Bayernem Monachium. Mecz odbędzie się na Parc des Princes. Na dalekie wyjazdy latamy prywatnym samolotem. Klub traktuje sekcję kobiecą bardzo poważnie. Reprezentantki Francji to takie same gwiazdy jak piłkarze. Jesteśmy rozpoznawalne, zwłaszcza w mieście, w którym mieszkamy. Pamiętam, że po finale Ligi Mistrzyń jakiś pan zaczepił mnie na ulicy i wręczył gazetę z moim zdjęciem na okładce.

Jak wspominasz swój rajd do finału LM?

Odstawiłyśmy taki parkur, że to się w głowie nie mieści. Nikt nam nie dawał szans, nie byłyśmy nawet czarnym koniem, bo wcześnie wpadłyśmy na Lyon, absolutnego faworyta. U siebie zremisowałyśmy 1:1, a na wyjeździe wygrałyśmy 1:0. Półfinał z Wolfsburgiem – najdłuższe dwadzieścia minut w moim życiu. Pierwszy mecz na wyjeździe wygrałyśmy 2:0, ale w rewanżu było gorąco. Strzeliłyśmy gola, ale rywalki w ciągu kilku minut strzeliły dwa. Jeszcze jeden i odpadamy!Stanęłyśmy na wysokości zadania, ja też parę piłek wyjęłam – w jakimś sensie dałam ten finał PSG. Wiem, ile stanęło wtedy na moich barkach. Pokazałam, że jestem silna psychicznie, choć myślałam, że te dwadzieścia minut nigdy się nie skończy. W finale też zagrałam dobrze, nie udało się wygrać, trudno. Gramy dalej.

Na meczach grasz w rękawicach z orzełkiem.

Z godłem Polski. Szczycę się tym, że jestem Polką, staram się to pokazywać na każdym kroku. Pomysł narodził się przed finałem LM. Chciałam wszystkim pokazać, że w tak wielkim meczu reprezentuję Polskę. Jest to dla mnie dodatkowy kop, że reprezentuję swój kraj.

To w naturalny sposób biało-czerwona koszulka musi budzić w tobie wyjątkowe emocje.

Kocham Polskę i granie z orzełkiem jest dla mnie wspaniałym uczuciem. Jestem kapitanem kadry – więcej wymarzyć sobie nie mogłam. No, oprócz awansu reprezentacji na duży turniej.

Obiecasz, że awansujemy na finały?

Mocno to wierzę, potencjał w Polsce mamy bardzo duży, a w kadrze są znakomite zawodniczki. Może czasami brakuje nam trochę wiary, że możemy być kopciuszkiem kobiecego futbolu i – jak panowie – z powodzeniem zagrać na dużej imprezie.

Rozmawiał Leszek Milewski

Z kim chciałbyś przeczytać sparing? NAPISZ

Najnowsze

Weszło

Komentarze

37 komentarzy

Loading...