Z jednej strony mistrz Polski i wiosenny reprezentant w europejskich pucharach. Z drugiej – ostatni zespół Ekstraklasy. W roli gospodarza, na nowym i dużym stadionie, klub z wielkim budżetem i zawodnikami z doświadczeniem zagranicznym, a goście – ubodzy, zmagający się co chwila z problemami finansowymi, oferujący jedynie na krajowym rynku możliwość wypromowania się. Ale to, że pieniądze w futbolu nie grają, Legia dopiero co pokazała w meczach z Realem czy Sportingiem. Dziś boleśnie sobie również o tym przypomniała.
Paradoksalnie, piłkarze Legii od samego początku wyglądali tak, jakby chcieli odtworzyć sobie jeden z meczów z końcówki ubiegłego roku – 4:0 we Wrocławiu, 5:1 w Gliwicach czy 5:0 z Górnikiem Łęczna. Wyszli bardzo wysoko, grali szybko, szukali zagrań na wolne pole. wymieniali sporo podań i znajdowali się w ośmiu na połowie rywala. Po 45 minutach pojawi się plansza z 75 proc. posiadaniem piłki. W skrócie: dominacja.
Tylko że niewiele z niej wynikało. Najgroźniejszą sytuacją Legii w pierwszym kwadransie był zablokowany strzał Necida, Ruchu – świetna kontra Niezgody, który dał się sfaulować Pazdanowi, a Lipski z rzutu wolnego pokonał Malarza.
Dla Niebieskich był to układ idealny: prowadzili, mogli czekać na kolejne ataki całego zespołu Legii, szukając szans do kontr. Wychodziło im to nieźle, bo byli świetnie zorganizowani w defensywie, prawie nieomylni byli Helik z Grodzickim, którzy jakby czytali w myślach rywali i przewidywali ich ruchy. Sporadycznie zaskakiwał Odjidja-Ofoe, ale po jednym z jego podań Guilherme przegrał pojedynek z Hrdlicką. Szansę miał jeszcze Necid i w trudnej dla niego sytuacji znów górą okazał się bramkarz. A Ruch? Niezgoda dwukrotnie się urwał, przy czym raz źle zabrał się z piłką, a raz zastopował go w ostatniej chwili Dąbrowski.
W końcu świetnie spisujący się dziś Urbańczyk spróbował podobnego strzału do Lipskiego i przylutował z dystansu w okienko, wykorzystując lukę w środku pola. Gdzie był w tym czasie Kopczyński, gdzie był Szymański? No, tego drugiego – w lidze dotychczas 28 minut – po chwili już rzeczywiście na murawie nie było.
Mimo że prowadzenie 2:0 to “niebezpieczny wynik”, że Magiera z Vukoviciem próbowali szybko wstrząsnąć zespołem, że najsłabsi Szymański i Necid zostali zastąpieni Hamalainenem i Kucharczykiem, to zmieniło się niewiele. Legia znów próbowała atakować i przeważać, ale w dalszym ciągu była dla Ruchu zbyt czytelna. Tym bardziej, że Niebiescy wcale nie wjechali tyłkami we własną bramkę, a zastosowali się do zapowiedzi Patryka Lipskiego z przerwy: “Wyjdziemy po przerwie tak, jakby był bezbramkowy remis“.
Zaczęło się stratą wprowadzonego Kucharczyka, po chwili Lipski uruchomił Przybeckiego, który minął Pazdana i mógł wybierać komu chce asystować. Wybrał Niezgodę. 0:3. Legia na kolanach.
Trzech. Trzech wolnych piłkarzy Ruchu w polu karnym Legii. Dramat #LEGRCH pic.twitter.com/17t4yfhEYv
— Marcin Tyc (@MarcinTyc) February 19, 2017
Mistrz Polski, reprezentant wiosną w europejskich pucharach, musiał podnieść się z kolan w starciu z ostatnim zespołem ligi. No cóż, nawet i z tym był problem… Szczęścia próbowali Radović, Kucharczyk, Jędrzejczyk czy Kazaiszwili, dopiero po tym, kiedy z gry wyłączył się Pazio, honorową bramkę zdobył Radović, a Hlousek w doliczonym czasie obił poprzeczkę.
To, co działo się w ostatnich minutach, nie było jednak dla Legii nawet materiałem na otarcie łez. Ten mecz przegrany został już znacznie wcześniej, a wątpliwości – czy ten zespół na pewno wygląda właściwie po zimowej przerwie – jedynie wzrosły. Cieszyć się w Warszawie mogą tylko z tego, że dostali dziś potwierdzenie o gotowości Niezgody do większego grania.
Fot. FotoPyk